W krainie złota/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł W krainie złota
Podtytuł (nowella)
Pochodzenie Pisma zapomniane i niewydane
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Nar. Imienia Ossolińskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały rozdział Pism
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór Pism
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
SACRAMENTO.

Kiedy Sutter zbudował swój pierwszy dom i tartak, nazwa Sacramento nie istniała.
Mianowano nią nietylko rzekę, ale i osadę, na lewym brzegu leżącą. Była to jednak meksykańska mieścina w całem znaczeniu tego wyrazu. Składał ją szereg obdrapanych domów, tuż nad wodą stojących, budowanych z czerwonego drzewa, którego lekkie i źle przybijane deski każdy wiatr odrywał. Niektóre z tych budowli wzniesione były z chróstu, pomazanego jaskrawą gliną, wydobytą z rzeki; inne podobniejsze były do indyjskich wigwamów w kształcie ostrokręgów, z których szczytu sterczały tyczki.
Dwa największe budynki były to wenty, w których sprzedawano wódkę i mescal. Wieczorami rozlegały się z nich klątwy grających w karty caballerów i suche dźwięki krzyżowanych w bitwie noży. Trupy wyrzucano w wodę z obszernych werand, wszystko bowiem przesłaniały rozpanoszone wszechwładnie płaczące wierzby. Jasnozielone ich warkocze przedstawiały zbitą i pogmatwaną masę, częścią zatopioną w wodzie, częścią pokrywającą brzeg. Młode pędy, wyrastające z ziemi, mieszały się ze staremi, tamując przystęp do rzeki. Niepodobieństwem było posunąć się krok jeden w tej gęstwinie, ale z drugiej strony oddawała ona niezmierną usługę, albowiem woda nie mogła podmulać brzegu, który, w miarę jak między korzeniami osadzała się glina, wznosił się stopniowo, broniąc osadę od zalewu. Ale wogóle niedostateczna to była obrona: po zimowych deszczach czerwone fale pokrywały brzeg, gałęzie i osadę. Na pozostałym mule puszczały się ślazy, liany i powoje, słowem — nowe lasy wyuzdanej, nieprawdopodobnej roślinności.
Drugi brzeg był niską łąką.
Jest nią dotychczas. Łąka ta ciągnie się jak okiem dojrzeć i, z wyjątkiem miesięcy letnich, przez większą część roku prześwieca wodą, powierzchnia owej „prerji“ nęci oko żywą, wiecznie świeżą zielonością trawy i migotaniem tysiącznych barw łącznego kwiecia. Tulipany, irysy, lilje białe, wielkie blado-różowe gwoździki, żółte wanilje wychylają głowy nad trawę i kołysane wiatrem mienią się, jak tęcza. Na wyższych kępach rosną czarne dęby (black vaks), z których liść nie spada nigdy.
Łąka ciągnie się wzdłuż prawego brzegu aż do oceanu i jest ziemią obiecaną dla wodnego ptactwa. Mamy, dzikie gęsi, kormorany, pelikany, kaczki szare, czarne i różowe, żórawie, czaple i kulony gnieżdżą się tu, żyją, umierają w niezakłóconym spokoju.
W miejscowościach suchszych żyją króliki, zające, w błotach łosie, w zaroślach jelenie i kangury, prócz tego wszędzie pasą się trzody. Bydło, sprowadzone jeszcze przez jezuitów z Meksyku, rozmnożyło się tu bardzo. Łąka żywiła osadę, Meksykanie bowiem byli hodowcami. Rolnictwo za czasów Sutterowego tartaka prawie że jeszcze nie istniało. Na południu od Los Angelos księża zasadzili w misji pierwsze szczepy winne, ale na północy sadzono tylko kukurydzę, której ziarna tłuczono w pierwotny sposób między kamieniami. Zresztą majątek stanowiły woły i krowy, których nie było komu sprzedawać. Żadne okręty nie przebijały jeszcze pysznego bayu San-Francisko. Niejeden też caballero stawiał na kartę po dziesięć wołów i dwadzieścia krów. Bogactwem były także stada koni, tak zwanych mustangów, o krwawych oczach i pokudłanych ogromnych grzywach, ścigłych ale złośliwych. Kobiet brakło zupełnie. Miejscowi mieszkańcy osady brali za żony Indjanki z pokoleń Soussonów i Wężów, które to pokolenia zamieszkiwały stoki Sierry Newady.
Życie prowadzono pustynne i nawpół dzikie. Księżyc, który wieczorami podnosił się nad „łąką“, oświecał ziemię uśpioną, zupełnie pierwotną. Dymy, wydobywające się z pomiędzy wierzb, były jedynym znakiem, iż ludzie żyją nad Sacramento. Ciszę przerywało tylko wycie dzikich zwierząt i klekotanie historycznego tartaka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.