Władysław Herman i jego dwór/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Władysław Herman i jego dwór
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ IV.
Gdzie ona, mów prędzej, gdzie ona?
Odyniec.

Musimy teraz opuścić Zbigniewa i przenieść nach czytelników do jednej z komnat zamku królewskiego, w której kilka dni później siedział książe Mieczysław z Wszeborem przy stole zastawionym dzbanami i puharami pełnemi węgierskiego wina. Ich twarz oznaczała smutek i znużenie, pochodzące z męczącej wyprawy odbytej w zamiarze szukania we wszystkich okolicach Płocka i Ciechanowa śladów Hanny, ale jak łatwo się domyśleć, nadaremnie.
— A teraz cóż począć — rzekł smutnym głosem Wszebor. — Gdzież znaleźć, gdzież wyśledzić zdrajców? o Boże, Boże, czyż nie zeszlesz anioła dla wskazania drogi i odzyskania jeszcze nadziei opuszczonemu ojcu! Biedna moja Hanna, bezwątpienia wzdycha teraz za wolnością w czarnem więzieniu. I ja po tylu trudach, takiej miałem pociechy się spodziewać? po życiu ojczyźnie poświęconem, po usługach królowi oddanych, nie przyszło mi spokojnie umrzeć. W naddziadów moich zamku nie przyszło patrzeć na szczęście córki. Muszę się o jej życie, o jej sławę obawiać. Taki koniec przeznaczony był ostatnim dniem moim, ostatnie chwile miałem przepędzić w smutku i rozpaczy.
— Powziąłem już stały zamiar — odparł młody Mieczysław. — Pójdę z wiernym mieczem, na lotnym moim koniu, szukać jej po Polsce, po całym świecie, jeśli tego będzie potrzeba, nie zdejmę zbroi, nie odkryję twarzy zpod ciężkiej przyłbicy, dopóki nie wynajdę najdroższej mi na świecie istoty; jeśli zginę, pocieszą mnie łzy twoje wylane na przyjaciela grobie. — To mówiąc, ścisnął rękę starca, a błogosławieństwo stroskanego ojca spłynęło na jego głowę.
—Sam szatan, sam duch ciemności musiał w to się wmieszać — rzekł po chwili Wszebor. — Tylu mam przyjaciół, tylu poddanych, którzyby mi donieśli gdyby odkryli najmniejsze światło w tej ciemnej sprawie, a dotąd żadnego od nich nie odebrałem uwiadomienia. Milczenie i nieszczęście wszystko pokryło. Dzielna straż mego zamku tyle razy dała mi dowody męstwa, a teraz żadnego nie zabiła z przeciwnej strony, żadnego w niewolę nie pojmała zbrodniarza. Powtarzam, władca piekieł musiał wdać się w tę sprawę.
— Choćby i tak było, choćby tysiące złych duchów sprzysięgło się na nasze nieszczęście, nie opuszczę twej córki i mam nadzieję, że Bóg litościwy nie będzie chciał mnie karać za przestępstwa ojca. Choć jednak — dodał ponurym głosem — poznałem już oddawna, że jakiś los okrutny niweczy wszystkie moje zamiary, niszczy najpiękniejsze nadzieje. Czyż jęki Stanisława, Niebiosa na mnie oburzyły? Czyż Rzymu przekleństwa z ojca nieszczęśliwego na syna się zlały? Ale czemuż mam uledz trwodze? Czemuż mam odstąpić szczęścia i pomyślności. Nie, z sercem odważnem, z sercem ufnem w Bogu, pójdę ją ratować i uratuję, lub nie posłyszysz więcej o Mieczysławie.
— Nie myśl książe — rzekł wtenczas Wszebor — żebym ja córkę opuścił; i ja osłabłe ciało powlokę za tobą, i ja osłabłą ręką dobędę jeszcze szabli na obronę córki. Ale pierwiej jeszcze z królem się nam widzieć trzeba, odkryjemy mu nasze zamiary, a potem puścimy się na niebezpieczeństwa i walki.
— Zaisty trzeba mi wprzód stryja zobaczyć, niech się tylko przebiorę.
Ale wtem wszedł człowiek zbrojny i oznajmił, że Skarbimir z Gulczewa na czele nielicznego orszaku przybywa odwiedzić księcia.
— Dałbym wszystko zawołał niecierpliwy Mieczysław — żeby się nie widzieć z tym chytrym króla doradzcą ale trzeba go przyjąć. Będę się starał jak najprędzej go pozbyć. — Po tych słowach usiadł książe na krześle, kazał zabrać wino i z należytą powagą przyjął wchodzącego Skarbimira, jednego z dwunastu radców królewskich i podskarbnika Władysława Hermana. Miernego ten pan był wzrostu, a choć jeszcze zgrzybiała starość ciężarem go nie przygniotła, schylone miał ciało ku ziemi i wydawał się długiemi pracami strudzonym. Twarz wcale za nim nie przemawiała; w małych żywych oczach znać było chęć zysku i zręczną przebiegłość. Do włosów czarnych już siwe mieszać się zaczynały, ubiór nie odpowiadał wysokiej jego godności i licznym dostatkom; rdza pokrywała rękojeść pałasza, suknia była wytarta, a obraz króla Władysława, zawieszony na miedzianym łańcuszku, spadał na piersi. Pierścień tylko złotem i drogiemi kamieńmi błyszczał na wyschłej jego ręce.
— Siadaj, potężny panie z Gulczewa i innych włości — rzekł Mieczysław wskazując niższe od swojego siedzenie. Wszebor powitał go prawie nieznacznem schyleniem głowy, a Skarbimir głęboki oddawszy pokłon, usiadł z uniżonością dowodzącą, iż czuje, że jest w przytomności księcia krwi królewskiej, ale w chwili kiedy Wszebor i Mieczysław od niego wzrok odwrócili, żywe jego oczy pokój przebiegły, uśmiech chwilowy zbladłe rozszerzył usta i najwyrachowańsza chytrość odbiła się na zwierciadle duszy — na zwiędłej jego twarzy.
— Najjaśniejszy książe — ozwał się nareszcie — za dobry jesteś na sługę swego, wołając nań tak pysznem imieniem. Ubogi jestem, i łaska tylko króla mnie wywyższyła. Zato też codzień, pomimo lichego majątku, daję na mszę, prosząc Niebios o zachowanie tak dobrego i mądrego pana.
Uśmiech niedowiarstwa był jedyną odpowiedzią, Mieczysława.
Skarbimir drugi jeszcze głębszy pokłon oddał Mieczysławowi, który znowu nic nie odpowiedział; więc brwi zmarszczył i poszedł do blizkiego okna.
— Ale — dodał Skarbimir — Nieba usłuchały gorących prośb grzesznika i dzisiaj jeszcze raczył mnie oświecić, Tak, mam pewne wiadomości o Hannie z Ciechanowa.
Te ostatnie słowa tak cicho wyrzekł, oglądając się na wszystkie strony, że ledwo je Mieczysław usłyszał; ale jak tylko imię kochanki obiło się o jego uszy, skoczył do pana Gulczewa i zapomniawszy o znanej jego obłudzie, ścisnął mu rękę i zawołał:
— Mów prędzej co wiesz!
— Mów — powtórzył Wszebor — mów jasno i bez niepotrzebnych przydatków, a nadewszystko nie mijaj się z prawdą, mości podskarbniku królewski.
— Jeśli książe mi pozwoli zawołać człowieka z mego orszaku, on najlepiej całą tę rzecz wyłuszczy.
— Zawołaj! zawołaj!
— Bardanie, do mnie! — krzyknął Skarbimir, a natychmiast wszedł człowiek zbrojny, wychudłej i posępnej twarzy — mów coś słyszał i coś widział — rzekł Skarbimir — ale pierwiej drzwi przymknij.
— Naco ta ostrożność — rzekł Wszebor — kto nam może mieć za złe, chcemy znaleźć...
— Kto? ja wiem kto — odparł podskarbnik zmieniając swój głos na rozkazujący, bo wiedział, że trzyma w swej mocy słuchaczy. — Przymknij drzwi, zarygluj drzwi Bardanie, zatknij dziurkę czemkolwiek, kawałkiem oddartym od szaty, za którą ci książe Mieczysław wynagrodzi bo ja za ubogi jestem.
— Masz — zawołał Mieczysław, rzucając mu kilkanaście sztuk srebra — tylko mów prędzej, prędzej przyjacielu jeśli dbasz o moje życie.
— Najjaśniejszy panie — rzekł żołnierz — i ty potężny rządco zamku Ciechanowskiego, pan mój Skarbimir, władca Gulczewa i Kościelca...
— Prędzej tylko, prędzej — przerwał mu Mieczysław.
— Racz mi przebaczyć, wielmożny i potężny panie i książe, ale trzeba zawsze od początku zaczynać, tak przynajmniej sam ksiądz mówił na nauce w kościele Gulczewskim, wystawionym przez mego pana Skarbnika z Gulczewa...
— Prędzej, prędzej, co mi po twoim kościele — zawołał zniecierpliwiony młodzieniec.
— A toż, najjaśniejszy książe, ponieważ mówiłem, że trzeba zacząć od początku, powiem ci, że tego samego dnia świętej Agnieszki, w którym porwano córkę wysokiego i możnego pana Wszebora z Ciechanowa, przyjechałem na moim siwym koniu do Ciechanowa, bo różne tam sprawunki miałem, a wyznając wszystko szczerze, najjaśniejszy panie, córka Bartłomieja Krzywonogiego jest ładną dziewczyną, a ojciec jej wziął mnie pod brodę, pogłaskał i rzekł...
— Przeklęty gaduło — krzyknął Mieczysław — mów kto ją porwał, opuść wszystko bo ci inaczej łeb zdruzgocę...
— Przepraszam Wielmoż...
— Nie przepraszaj tylko mów, ale prędzej, prędzej — i stanął o dwa kroki od żołnierza.
Przestrzaszony Bardan zaczął więc zwięźlej trochę całą rzecz opowiadać.
— Więc przyjechałem do Ciechanowa i stanąwszy u Bartłomieja Krzywonogiego, bawiłem się z Małgorzatą, wtem wszedł człowiek i prosił o czarę miodu, którą spełniwszy za zdrowie — i tu Bardan za znakiem danym przez Skarbimira głos znacznie zniżył — księcia Zbigniewa, położył pieniądze na stole i wyszedł mówiąc, iż dobrze, że pokrzepił siły, bo wieczorem będzie miał wiele do roboty. Zbroja jego była podobną do zbroi żołnierzy tego księcia; a zatem Bartłomiej...
— Zbigniew, niema wątpliwości — przerwał Mieczysław — Zbigniew, ale niech teraz się spowiada i żegna z tym światem, bo nie długie mu dni zostały. Hej! giermku mój, podaj mi zbroję i szyszak, Henryku, prędzej!
Wyszedł nadobny młodzieniec w kwiecie wieku i podał księciu żądaną zbroję.
— Zatrzymaj się — rzekł Wszebor — pierwiej pójdziemy do króla, a potem pomyślimy o środkach odebrania z rąk Zbigniewa córki mojej.
— Niema co myśleć — zawołał Mieczysław — naco mi króla, naco mi myśleć, kiedy wiem, gdzie znajdę wroga i mam wierną szablę w ręku.
— Nigdy nie zezwolę na to — rzekł poważnym głosem Wszebor — by dla mojej córki zaszło rozdwojenie w rodzinie panującej, by brat podniósł oręż na brata; usłuchaj zdrowej rady, Mieczysławie, zmiękcz się mojemi prośby. Chodź raczej do Władysława. On synowi swemu rozkaże oddać mi córkę.
— Nie znasz Zbigniewa, starcze, nie znasz. Twoja córka może teraz... — i tu zatrzymał się Mieczysław, ani słowa dalej nie mógł wymówić, oczy jego zabłysły zapalczywym gniewem, a dobywszy miecza skoczył do drzwi, ale nim je mógł otworzyć, powstał Skarbimir, a Wszebor zatrzymał księcia.
— Książe Mieczysławie — zawołał Wszebor — nie sądź, by ci Hanna droższą niż mnie była, ale przez długi przeciąg lat strawionych na usłudze krajowej, nauczyłem się przekładać ojczyznę nad najmilsze uczucia. Cóż stąd wyniknie? walka między tobą a bratem, śmierć jednego z was, klęski dla Polski i żal ciężki dla króla. I któż jeszcze wie pewno, że Zbigniew porwał moję Hannę? Czyż słowa żołnierza, pijącego zdrowie swego pana, są dostatecznym dowodem? Upamiętaj się panie, nie wszczynaj niezgód i rozterek w Polsce już i tak nieszczęśliwej. Przekonaj się pierwiej, a potem znajdziesz sprawiedliwość u króla.
— Musi zginąć z mojej ręki — przerwał cichym głosem książe, ale schował miecz do pochwy, a ochłonąwszy nieco z gwałtownego gniewu, usiadł. Wtenczas Skarbimir ponowił swe ukłony i prosił, by mu pozwolono dać radę. Za zezwoleniem Wszebora i księcia zaczął płynnie mówić, i znać było w jego słowach wyćwiczonego na dworach i biegłego doradcę.
— Wyjdź Bardanie. Najjaśniejszy książe, widziałem cię małym, i na moich nosiłem rękach. Twój ojciec nieraz łaskawem na mnie rzucił okiem, a teraz nas panujący Władysław Herman przypuścił do swego boku. Ośmielam się więc podać wam radę. Bezwątpienia Zbigniew trzyma w swojej mocy Hannę, ale nie można mu tego zarzucić, bo nie mamy pewnych i niczem niezbitych dowodów. W ich niedostatku możemy sobie przywieść na pamięć gwałty i łupiestwa, mordy i grabieże, które ten książe często popełniając, stał się klęską dla narodu. Dotąd go miłość króla ochroniła, ale teraz przyszedł czas zrzucenia go ze szczytu potęgi. Temu kilka dni przysiągł Władysławowi, że nie nie wie o Hannie, a kiedy się ojciec przekona, że przeniewiercę i krzywoprzysięscę ma za syna, odepchnie go od łona, w czem twój najniższy sługa teraz mówiący do ciebie, najjaśniejszy książe, będzie ci się starał dopomódz.
— Nie potrzebuję wcale tego — przerwał Mieczysław. — Nie przystoi mi cichemi podszepty, zdradnemi słówkami, oburzać serce mego stryja na syna, choć ten syn całego mego gniewu jest godzien. W otwartych szrankach się spotkamy, ale nigdy nie zezwolę na ukryte drogi, na ciemne ścieżki, któremi chcesz mnie prowadzić; ale mów dalej, mów, jednejbym tylko pragnął rzeczy, żeby można Zbigniewa o zbrodnię zupełnie przekonać, a wtenczas śmierć mnie lub jemu.
— Tego chcesz — rzekł Skarbimir — nie łatwiejszego; tylko króla poproście, by zwołał swoich panów radnych i urzędników do tronowej sali; tam niech na księdze świętej poprzysięgnie ścigać zdrajcę, niech każe przejrzeć wszystkie domy w Płocku, a odkryje się zbrodnia.
— Na to się zgadzamy — odparł Mieczysław wraz z Wszeborem.
— Ale byłoby lepiej — ciągnął dalej Skarbimir — najprzód królowi zdaleka dać poznać, że Zbigniew należy do tej sprawy. Potem coraz bardziej zbliżać się do celu, powoli niszczyć w jego sercu miłość ku synowi, a nakoniec odkryciem wszystkiego zupełnie ją wyrugować. Potrafiłbym to uczynić, bo moje poświęcenie się dla ciebie, panie, jest bez granic.
— Milcz z takiemi zamiary — krzyknął Mieczysław; — syn Bolesława Śmiałego otwartą drogą idzie, nikogo na świecie się nie boi, zawady nie zdradą, ale dzielną przełamuje ręką, wrogów nie tajnemi sposoby, ale mieczem pokonywa, milcz mówię ci, Skarbimirze, jeśli nie chcesz się wydać przede mną z podłością serca i nizkością duszy.
— Źle sądzisz o mnie najjaśniej...
— Dziękuję za radę, a teraz nie mam więcej cię słuchać czasu i żegnam.
To mówiąc, zawołał na pazia, kazał sobie podać płaszcz książęcy i wziąwszy czapkę z czarnemi pióry, wyszedł do króla z Wszeborem, który w milczeniu taił głęboki smutek duszy, sądząc, że niegodnem jest męża słabość okazywać.
Skarbimir został sam w komnacie, — Piękna nagroda — szemrał — za rady moje, ale przyjdzie czas, że i ty uznasz moję wyższość. Tymczasem już jeden upadnie, już groźny Zbigniew się ukorzy. Gińcie, przepadajcie wszyscy, niech się sam Skarbimir zostanie, czołga się teraz przed wami, ale kiedyś jego łaski żebrać będziecie, a on wasze zajmie miejsca; — a potem obracając się do pazia: — czy tak zawsze żegna się z przyjaciołmi twój książe, mój chłopcze?
— Książe mój pan — odparł młodzieniec — szanuje tylko tych, którzy są godni tego. Z wszystkimi innymi podobnie się jak z tobą żegna.
Po tych słowach wskazał drzwi podskarbnikowi, który z nienawiścią i zręcznie ukrytem gniewem, wyszedł z komnaty.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.