Trzy zakłady/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Trzy zakłady
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 16.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Baxter na manowcach

— Chodzi mi, panie Baxter, o sprawy niezwykłej doniosłości — rozpoczął lord Turrington.
— Jestem do pańskiej dyspozycji, lordzie skarbniku.
— Pewnego wieczoru w klubie założyłem się lekkomyślnie z jednym z moich przyjaciół, który zobowiązał się, działając systemem Rafflesa, wyłudzić ode mnie poważną sumę i to ze szkatuły królewskiej... Oczywiście chodziło o zwykły zakład między przyjaciółmi... Otóż przyjaciel ów w sposób zgoła niezwykły wygrał dwa zakłady z moimi znajomymi. Obawiam się teraz, że i mnie spotka podobny los. Czy pan rozumie?
— Mam wrażenie, że wspomniał pan o historii, które wydarzyły się przedwczoraj lordowi Hammerowi i lordowi Suffolkowi?
— Nic się nie ukryje przed panem, panie Baxter.
— Zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy, aby lordowi Aberdeenowi, który zresztą i mnie wypłatał brzydkiego figla, nie powiodło się tym razem!
— Ostrzegam pana, że sprawa nie będzie łatwa.
— Myli się pan, mylordzie: poprostu otoczę pański dom podwójnym kordonem detektywów. Nikt nie będzie mógł przejść. W razie potrzeby ustawię nawet posterunek w pańskim gabinecie.
Lord uczynił zniecierpliwiony ruch ręką.
— Ależ cóż znowu, inspektorze... Mój przyjaciel zobowiązał się wydobyć ode mnie tę sumę bez użycia przemocy... Mam mu ją wręczyć, jako prywatny skarbnik królewski, nie domyślając się, że tu właśnie o niego chodzi... Tutaj żadne kordony policji nie pomogą!
— Ma pan rację, mylordzie... Jakież więc są pańskie propozycje?
— Ależ inspektorze, nie mam najmniejszego pojęcia. Właśnie wezwałem pana po to, aby udzielił mi pan odpowiedniej rady. Przy pańskim ogromnym doświadczeniu...
Słowa te mile pogłaskały próżność Baxtera.
— Oczywiście, mylordzie, oczywiście... Mam pewną myśl!
— A mianowicie?
— Roztoczę poprostu obserwację nad willą lorda Aberdeena. Mieszka on w Regent Parku Nr. 12. Postawię tam mych agentów, którzy będą go śledzili na wypadek, gdyby opuścił swe mieszkanie.
Lord skarbnik melancholijnie spoglądał na dywan.
— To byłoby oczywiście niezłe, ale... Wołałbym, aby pan znalazł coś bardziej dyskretnego.
— Muszę najpierw porozumieć się ze Scotland Yardem. Sądzę jednak, że obserwacja nad willą lorda Aberdeena będzie najbardziej wskazana.
— Jeśli załatwi pan to, o co prosiłem, potrafię panu okazać swoją wdzięczność...
Lord Turrington w roztargnieniu zapomniał powierzyć Baxtera opiece lokaja, któryby mu pomógł wydostać się ze skomplikowanych, krętych korytarzy. Baxter zdany tylko na swój własny instynkt, długie godziny błądził po labiryncie królewskiego pałacu, aż wreszcie znalazł się przed wyjściem.
Skinął na przejeżdżające auto i kazał się wieźć z powrotem do Scotland Yardu. Sekretarz Marholm po uszy pogrążony był w pracy. Baxter wszedł do gabinetu i gwiżdżąc popularną melodię, usiadł za swym biurkiem. W tej samej chwili do gabinetu wszedł policjant, pytając co przynieść inspektorowi na śniadanie.
— Dziękuję... Jadłem już w pałacu królewskim, — odparł z dumą.
Marholm drgnął.
— Hm... Został pan zaproszony przez króla?
— Tak...
— Ile osób zasiadło wraz z panem przy królewskim stole?
— Hm... Byliśmy tylko we dwoje, zupełnie sami... Król miał ze mną poważną rozmowę.
Marholm wiedział już co ma o tym myśleć. Baxter, jak zwykle, kłamał.
— Posłuchajcie, Marholm — ciągnął Baxter — musicie mi sprowadzić z dwunastu najlepszych detektywów. Poślecie ich natychmiast do mieszkania lorda Aberdeena.
— Do lorda Aberdeena? — rzekł Marholm. — Naprawdę, inspektorze, zachowuje się pan wobec tego lorda tak, jak gdyby był on conajmniej Rafflesem.
— Dziękuję wam za wasze głupie uwagi, Marholm. Zawsze, gdy w grę wchodzą sprawy poważne, obracacie wszystko w żart. Raz jeszcze polecam wam wykonanie mojego rozkazu.
— Doskonale, inspektorze. Wszystko zanotowałem i zapamiętałem dokładnie. Co dalej?
— Dalej? Jakto dalej? Otóż, gdy tylko lord wyjdzie z domu należy go śledzić i nie spuszczać z oka. Jeśli lord Aberdeen uda się do pałacu królewskiego, należy natychmiast zawiadomić mnie o tym.
Marholm wezwał ludzi i udzielił im ścisłych instrukcji...
Agenci opuścili Scotland Yard. Wkrótce po nich wyszedł z biura Baxter.
Marholm został sam. Biedny sekretarz oparł się o poręcz krzesła i wybuchnął głośnym śmiechem. Uważał, że znów jest znakomita okazja, aby zabawić się kosztem szefa. Połączył się z redakcją „Timesa“, wezwał do aparatu swego przyjaciela redaktora Johnsona i zakomunikował mu, że inspektor Baxter jadł dziś śniadanie sam na sam z królem...
Następnie rzucił się na sofę i oddał się słodkim marzeniom... Był święcie przekonany, że nowa wyprawa jego szefa, nie wróży dlań nic dobrego i myśl ta bynajmniej nie sprawiała mu przykrości.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.