Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom IV/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Bieg dalszy i zakończenie rozmowy pomiędzy Oktawiuszem, a Melanią Perdreau łatwo odgadnąć można.
Po kwadransie, młodzieniec wychodził z domu przy ulicy des Marais, unosząc zobowiązanie, podpisane przez starą pannę, że odtąd nie będzie się mieszała do spraw swej siostrzenicy pod żadnym pozorem.
W zamian za owo przyrzeczenie Oktawiusz zobowiązał się dostarczać jej kwotę, wystarczającą na przyzwoite utrzymanie. Obok czego zagroził Melanii, iż gdyby się poważyła zbliżyć choć raz jeden do Diny, pensja miesięczna, jaką jej wyznaczył, całkowicie wstrzymaną zostanie, skutkiem złamania przez nią jednego z głównych punktów umowy.
Nikczemna owa istota, otrzymała piętnaście luidorów, jako zaliczkę, i posłaniec odniósł Dinie pozostawioną przez nią u ciotki skromną garderobę.
Powiedzą czytelnicy i nie bez słuszności może, iż nic w świecie nie mogło być haniebniejszego po nad zawarcie takiego układu pomiędzy Oktawiuszem Gavard i ciotką Melanią. Tak, w rzeczy samej. Nie tylko ta ostatnia nie została ukaraną za swe nikczemne postępowanie. lecz zyskiwała szczęśliwą sytuację, wygody jakich żadna uczciwa praca dostarczyć by jej nie była w stanie.
Nagroda udzielona przestępstwu, subwencja ofiarowana infamii, nie jest że ostatnim wyrazem niemoralności?
Zgadzamy się na to zupełnie, prosząc o cierpliwość czytelników.
Podczas, gdy nasz przyjaciel Gavard, rozmawiał z Melanią, powóz pana de Croix-Dieu zatrzymał się przed pałacykiem przy ulicy des Saussaie.
Baron, wysiadłszy, zadzwonił, i rzekł do otwierającego mu drzwi lokaja:
— Oddaj proszę tę wizytową kartę pani Angot.
Dama z bulwaru Batignolles była w niezwykle złem usposobieniu. Spędziła noc bezsennie, wstrząsana obawą, daremnie usiłując zadrzemnąć na poduszkach garnirowanych koronkami i miękkim puchu. Prócz doszczętnego zburzenia jej pięknych projektów wskutek ucieczki Diny, czuła się być mocno zaniepokojoną.
Tamerlan-Sariol wysłany równo z dnia brzaskiem do Melanii Perdreau, przyniósł wiadomość, że dziewczę do ciotki wcale nie powróciło.
Co stało się z Diną? Ukrywała się, lecz gdzie? Prawdopodobnie u któregoś z kochanków, ciotce nieznanych. Kto wie, czyli ów rozkochany, posłyszawszy o całem zajściu poprzedniego wieczora, nie namówi debiutantki do wniesienia skargi przed sąd Paryża, lub policję?
W takim razie śledztwo byłoby nieuchronnem, a co wyniknąć by mogło, gdyby policja rozpoczęła przeszukiwania w tajemniczym pałacyku przy ulicy des Saussaies?
Owóż pani Angot, postanowiwszy w dniu tym nie przyjmować nikogo, zaniechała zwykłych starań w toalecie, i nie umalowała, się wcale.
Rzuciwszy okiem na podany sobie bilet barona de Croix-Dieu, mruknęła:
— Nie znam go, zwracając się do służącego. Mówiłeś, że nie ma mnie w domu? zapytała.
— Nie wiedziałem, że pani dziś nie przyjmuje.
— Trzeba było wiedzieć. Powiedz temu panu, że jestem cierpiącą i widzieć się z nim dziś nie mogę.
Służący wyszedł, lecz wrócił za chwilę.
— Cóż jeszcze? pytała pani Angot. Odszedł ów przybyły?
— Nie, pani. Nalega, ażeby mógł być przyjętym. Polecił oznajmić, że ważne nadzwyczaj szczegóły, jakie ma pani do udzielenia, nie mogą go narazić na najmniejszą zwłokę.
— Kto jest ów pan? Czy to młody mężczyzna?
— Młody, niezupełnie, lecz bardzo przyzwoity z pozoru. Ma wstążeczkę trójkolorową przy butonierce. Koń, zaprzężony do jego powozu, wart najmniej z jakie trzy tysiące franków. O! jest to jakaś wyższa osobistość.
— Czy ogień pali się na kominku w salonie?
— Tak pani.
— A wiec, wprowadź go tam, i proś, aby zaczekał.
Pani Angot ubrała się z pośpiechem. Założyła przyprawne włosy, nakryła je czepkiem, i po upływie kwadransa wyszła na przyjęcie barona.
Przypatrywała mu się z uwagą, oblicze jego wszelako obcem się jej wydało, zkąd była przekonaną, iż po raz pierwszy widzi tego człowieka.
Nic zresztą nie było w tem nieprawdopodobnego.
Filip de Croix-Dieu, jak wiemy, całkiem obecnie był niepodobnym do Roberta Loc-Earn’a i aby dowieść tożsamości obu, potrzeba było na to bystrego wzroku Sariola, a nadewszystko jego osobistej, zaciętej nienawiści.
Baron, przeciwnie, poznał odrazu pod masą otyłości, rysy twarzy, i pełne miodowej słodyczy zachowanie się akuszerki z bulwaru Batignolles. Trzymała ona w reku wizytowa kartę, oddaną przez przybyłego lokajowi.
— Z panem baronem de Croix-Dieu mam zaszczyt mówić? zapytała z ukłonem.
— Tak pani.
— Czy mogę wiedzieć powód przyjemnej pańskiej wizyty?
— Nic pani w świecie prostszego. Znudzony długim celibatem i rozkoszami wesołego życia, marzę o cichym rodzinnym zakątku, jednem słowem pragnę się ożenić.
— Życzenie bardzo naturalne, zkąd jednak przyszło panu na myśl, ażeby udać się do mnie?
— Nic dziwnego. Wszakże się pani trudnisz kojarżeniem małżeństw.
— Nie ja jedna tylko w Paryżu, nieszczęściem ze szkodą publicznej moralności. Lecz proszę panie baronie chciej mnie objaśnić, skutkiem czego pan mi udzielasz pierwszeństwo przed innemi tego rodzaju?
— Dobra sława pani biura małżeństw.
— Nie inne powody?
— Żadne inne, upewniam.
Pani Angot z uśmiechem lekko się ukłoniła.
— Mam lat czterdzieści ośm; mówił dalej baron. Posiadam nazwisko i tytuł poważny, zdrowie doskonałe, charakter łatwy w pożyciu, a obok tego pięćdziesiąt tysięcy franków rocznej renty.
— Ależ to świetne! zawołała właścicielka agencji.
— Cóż pani w zamian za to możesz mi ofiarować?
— Ach! panie baronie, stawiasz mnie w wielkim kłopocie pod względem wyboru. Moje rejestra zawierają majątki i posagi od jednego do pięciu milionów. Żądasz pan wielkiego majątku?
— Przed wszystkiem piękności.
— Godna uwielbienia bezinteresowność. Życzyłbyś pan młodej panny, czy wdowy?
— Młoda wdowa, czy młoda panna, wszystko mi jedno. Rzecz główna aby podobała mi się ta osoba.
— Panie baronie, konkurenci podobni panu są niesłychanie rzadkiemi wyjątkami. Proszę, chciej pan pójść ze mną do gabinetu. Przejrzę moje księgi. Przedstawię panu różne partje małżeńskie, przedstawię również i fotografie, a skoro pan się na coś zdecydujesz, urządzimy spotkanie. Gdybyś pan zechciał widzieć osobę, niebędąc przez nią widzianym, i to zrobić można. Wypadek taki jest u mnie przewidzianym.
— Jak widzę, agencja małżeństw pani, przewyższa wszelkie inne w tym rodzaju, wyrzekł Croix-Dieu, idąc za właścicielką do jej buduaru, w którym znajdowało się biurko, kasa i rejestra.
Pani Angot, zdjąwszy z łańcuszka od zegarka kluczyk maleńki, otworzyła nim kłódkę księgi in folio, w jakiej mieściła się lista wdów i panien, i przerzucała szybko stronice pokryte nazwiskami i objaśnieniami różnego rodzaju.
Spostrzegłszy ją, zagłębioną w poszukiwaniach, baron rzekł najnaturalniejszym tonem, patrząc na nią przez lornetkę:
— Ale, jak się też miewa Sariol?
Matrona drgnęła i nagle podniosła głowę, lecz jej wzruszenie, gdyby ono było nawet prawdziwem, trwało zaledwie sekundę. Spojrzała w oczy mówiącemu z miną zdumioną, zapytując:
— Sariol? któż jest ów Sariol, baronie, powiedz mi proszę?
— Jest to pewien dzielny chłopiec, jakiego pani znasz od dwudziestu dwóch lat, odrzekł Oroix-Dieu.
Pani Angot przybrała minę obrażonej.
— Sadzę, iż pan baron jest za zbyt dobrze wychowanym człowiekiem, odpowiedziała, ażeby choć na chwilę pragnął zawstydzić gminnym żartem, uczciwą kobietę. Widocznie tu zachodzi jakaś pomyłka.
— Tak? odrzekł Croix-Dieu; zatem pani nie znasz Sariola?
— Nie znam go wcale, i po raz pierwszy mogę pana upewnić, słyszę to nazwisko.
— Niech i tak będzie. Ale przynajmniej znasz pani pannę Anitę?
— Panna Anita jest moją pokojówką, odpowiedziała. Zkąd pan wiesz o niej?
— Wiem wiele rzeczy, przerwał Croix-Dieu. Pozwól mi kochana pani zachowywać się u siebie swobodnie. Potrzebuję parę słów powiedzieć pannie Anicie, w obecności pani, ma się rozumieć.
— Lecz panie...
— Będę pani bardzo wdzięcznym jeżeli ją tu przywołasz.
— Jednak...
— I to natychmiast, jeżeli łaska.
Baron prosił tonem rozkazującym, jakiemu właścicielka agencji małżeństw opierać się nie mogła. Zadzwoniła trzy razy, i owa niegdyś panna z pierwszorzędnego magazynu, bezzwłocznie przybiegła.
— Pani, rzekł Croix-Dieu, wyjmując z portfelu list, i podając jej takowy, będziesz pani, sądzę, o tyle grzeczną, iż zajmiesz się tem.
Pokojówka spojrzała na adres.
— Wszakże to do mnie, zawołała.
— Niezupełnie. Nazwisko pani jest w rzeczy samej, nakreślone na kopercie, lecz ta koperta zawiera w sobie list, przeznaczony dla X. Y. Z. któremu jestem pewien, doręczysz go pani w jak najkrótszym czasie.
Pani domu słuchała wszystkiego z otwartemi ustami, wytrzeszczonemi oczyma.
— Treść tego listu dotyczy w sposób wyłącznie osobisty panią Angot, mówił Croix-Dieu dalej, skąd nie wątpię, że X. Y. Z, zechce jej go zakomunikować jak najśpieszniej. O! X. Y. Z. jest uprzejmym chłopcem! Tu baron wstał i ukłonił się dodając: Pomówimy w innym dniu, kochana pani, o projekcie wiadomego małżeństwa, Obecnie spieszę się bardzo, składam więc pożegnanie i odchodzę. Nie wyprowadzaj mnie pani, proszę. Sam dobrze drogę odnajdę.
Ukłonił się powtórnie, i wyszedł, a minąwszy salon udał się na schody.
— Ależ to jakiś warjat! zawołała pani Angot po chwili milczenia.
— Szaleniec niebezpieczny! obawiam się go odpowiedział Sariol, wchodząc ukrytemi drzwiami. Wszystko słyszałem. Anito, oddaj mi ten list.
— Co to znaczy, Eugeni? pytała pani Angot z niepokojem.
— Zaraz się dowiemy.
Sariol, rozdarłszy podwójną kopertę, przebiegł wzrokiem nakreślone przez barona wyrazy. Twarz jego nagle się zasępiła.
— Do djabła! zawołał.
— Cóż jest, na Boga, co jest? Nie przestraszaj mnie Eugeniuszu, wołała matrona.
— Co jest? posłuchaj.
I godny wspólnik wdowy de Saint-Angot po odejściu Anity zaczął czytać głośno:
„Jestem więcej niż kiedykolwiek wzruszony dobrotliwemi chęciami ze strony mego starego przyjaciela i korespondenta X. Y. Z., ale nie czując się być zupełnie przekonanym o jego dobrych co do mnie zamiarach, winienem mu objawić swe zdanie, co też i czynię.
Wczoraj wieczorem, młoda debiutantka Dinah Bluet, uciekła na wpół umierająca z domu pani de Saint-Angot.
Haniebne zamiary, poprzedzone otruciem belladoną, zostały spełnionemi na tej młodej dziewczynie. Ażeby jej życie ocalić, potrzeba było przyzwać w pomoc cudów nauki.
Jeden z najsłynniejszych lekarzy Paryża, doktor B. spisał protokół otrucia z jego skutkami, i zastosowanemi przeciw temu środkami, dzięki którym pokonał niebezpieczeństwo.
Rola odegrana przez X. Y. Z. w owej potwornej sprawie jest znaną. Uprzedzam go więc, iż gdyby mu chęć przyszła przypominać sobie niektóre czyny, pokryte dwudziesto dwu letniem przedawnieniem, wspomniony protokół złożonym zostanie prokuratorowi Rzeczypospolitej, wraz z dowodami.
Nie jest to groźbą z mej strony, ale przestrogą.
Do miłego widzenia. Pozdrowienie.“
Ów krótki list, zręcznie skreślony, mógł służyć za wzór zuchwałej przebiegłości. Croix-Dieu pisał na los szczęścia o wniesieniu skargi do sądu, uderzył tem w słabą stronę dwojga nikczemników, i dosięgnął celu.
Pani Angot blada jak śmierć pod warstwą różu, który z przestrachu z policzków jej poodpadał, załamywała ręce.
— Na imię nieba! jesteśmy zgubieni!
— Dla czego zgubieni? pyta! Sariol, odzyskawszy swą zwykłą bezczelność.
— Ponieważ nas skompromitowałeś, fatalnie skompromitowałeś!
— Ja? Ach! to za wiele, zawołał Sariol. Ja? który bezustannie upominam cię o roztropność w postępowaniu. Ja? który ci wczoraj mówiłem: Bądź ostrożną! Czy nie obawiasz się, ażeby dzisiejsza wieczorowa sprawa nie sprowadziła nam jakich kłopotów? To dziewczę jest małoletniem. Cóżeś mi na to odpowiedziała? Ciotka jest tu obecną i za wszystko odpowiada. Czego się obawiać u czarta?
— Miałam słuszność tak mówiąc. Ty sam jesteś przyczyną tego, co nastąpiło.
— Ja? Nie!.. ty wyraźnie jesteś szaloną!
— Dobrze, przekonajmy się więc, czy to ja dzisiaj rozum straciłam, lub czy ty straciłeś go wczoraj, przyrządzając to wino.
— Przyrządziłem je według twojego rozkazu.
— I ja ci rozkazałam abyś miał tak ciężką rękę i nie wiedział co robisz? Rozkazałam ci uśpić ją, a nie otruć!
— E! doza nie była zbyt wielką.
— Mówię ci, że tak.
— A ja powiadam że nie! Najlepszym tego dowodem jest, że dziewczyna się przebudziła.
— Jesteś niezgrabiasz, niedołęga!
— A ty jesteś bezprzykładnie niesprawiedliwą.
— Wepchnąłeś mnie w kłopot i ambaras po szyję.
— To kłamstwo.
— Zadajesz mi fałsz? Ach! ty nędzniku!
Tu oboje przyskoczyli do siebie, spoglądając wzajem zaiskrzonemi oczyma.
Pani Angot czerwieńsza od raka ugotowanego, chwyciła swemi dwiema grubemi pięściami za barki Sariola, spostrzegłszy jednak groźny wyraz jego oblicza, obawiać się poczęła by w swej wściekłości nie posunął się za zbyt daleko, przeciwnik ów wszakże nagle się uspokoił.
— Nie zapominam o względach, jakie mężczyzna dobrze wychowany zachowywać dla płci pięknej powinien, wyrzekł z ironicznym uśmiechem. Ta walka na dzioby trwa za zbyt długo i do niczego nie doprowadzi. Niepoznano się tu na mojej wartości, obrażając mnie. Porzucam dom, w którym osobista moja godność nie pozwala mi nadal zamieszkiwać. Żegnam panią! Wracam do mego pokoju po zabranie rzeczy, i odjeżdżam.
Zaciekły gniew pani Angot zmienił się w rozczulenie.
— Chcesz odjechać? wyjąknęła, odjechać Eugeni? Nie! ty nie mówisz na serjo o porzuceniu mojego domu. To być nie może!
— Za kwadrans odjadę, by nie powrócić tu więcej.
— Eugeni! ty tego ni uczynisz, nie! jestem pewną! Ja nie mogłabym żyć tu samotnie! Ach! gdybyś wiedział jak przywiązałam się do ciebie!
— Okazujesz to, obsypując mnie obelgami rzekł Sariol.
— Czyż moja wina, że skutkiem żywości charakteru za zbyt się unoszę niekiedy? Porzućmy wszelką urazę. Dostaniesz gratyfikację. Cóż, zgoda, nieprawdaż? Nie odjedziesz stąd, pozostaniesz?
— Sposób, któremu oprzeć się niepodobna.
— Ach! jak to dobrze! Widzę że jesteś rozumnym człowiekiem. Zamiast się kłócić pomiędzy sobą, radźmy co począć przeciw grożącemu nam niebezpieczeństwu.
— Gdybyś mnie była wysłuchała przed chwilą, byłbym cię przekonał, że to niebezpieczeństwo nie jest w rzeczywistości tak strasznem, jak się być wydaje.
— A jednak baron de Croix-Dieu wie wszystko, i zgubić nas może.
— To prawda, lecz tego nie uczyni.
— Jesteś pewnym?
— Najzupełniej.
— Dla czego ci więc grozi?
— Przepraszam, źle zrozumiałaś. List jego, jak sam to pisze, jest przestrogą, a nie groźbą. Nasza tajemnica w jego ręku podaje mu broń, to prawda, ale broń obronną, a nie zaczepną. Obawiał się mnie, teraz się nie obawia, jest to jedyna zmiana, jaka zaszła w całej sytuacji. Nie dotknie on mnie, jestem przekonanym, a byłbym ostatnim niedołęgą, gdybym nie odnalazł wkrótce sposobu pochwycenia go w me ręce.
— Ach! Eugeni, wołała pani Angot uspokojona, pozostaniesz na zawsze wzorem przebiegłych i zręcznych łudzi, nie znajdzie się taki, któryby pokonać cię zdołał. Pozwalam ci ucałować ma ręce.
Tamerlan-Sariol według swego niezmiennego zwyczaju wykonał polecenie. Czyż nie miał na widoku przyobiecanej gratyfikacji?
Porzućmy niezdrową atmosferę pałacyku przy ulicy des Saussaies, w głąb której, jako napełnionej zabójczemi miazmami nie wnikalibyśmy, gdyby nasz tytuł „Tragedje Paryża“ nie zmuszał do zejścia w ową. błotnistą kałużę. Połączmy się z naszą małą przyjaciółką Diną Bluet, w pokoiku wynajętym przez nią dnia poprzedniego.
Dochodziła dwunasta w południe. W przeddzień wieczorem, otrzymało dziewczę wraz z bielizną i ubraniem bilecik tej treści:
„Wszystko idzie dobrze, droga, ukochana. Nie obawiaj się teraz nikogo. Śpij snem spokojnym. Kochaj mnie i pomyśl o mnie przed zaśnięciem. Myśl o mnie, gdy się przebudzisz. Do jutra ukochana.

Twój Oktawiusz.“

Ze spokojnym umysłem, zadowolonem sercem, nie przewidując, że przyjdzie jej walczyć z ukrytym wrogiem, stokroć niebezpieczniejszym w swej jednej osobie, niźli Melania Perdreau i pani Angot złączone razem; z nieprzyjacielem, którego chciwość pochwycenia sześciu milionów Oktawiusza Gavard czyniła nieubłaganym, Dinah zasnęła snem spokojnym, głębokim, marząc o szczęśliwej przyszłości.
Gdy obudziła się rano, lekka bladość na jej obliczu świadczyła jedynie o przebytych wzruszeniach i utracie nieco krwi przy udzielanym ratunku.
Dobra kobieta, która wynajęła dziewczęciu ów pokoik z gabinetem, czyniła propozycję dostarczania Dinie codziennie śniadania i obiadu za przystępną cenę.
Zgodziwszy się na to nasza debiutantka, uwolnioną tym sposobem została od wszelkich kłopotów o swój byt materjalny.
Około dwunastej, ubrała się, i wyjechała do teatru. Jak wiemy był to dzień wypłaty. Dinah odebrawszy swą pensję, miała wychodzić, gdy reżyser przywołał ją ku sobie.
— Oto repertuar na jutro, rzekł do niej. Przybądź pani o trzy kwadranse na dwunastą. Posyłałem do pani. Czy mieszkasz jeszcze przy ulicy de Marais?
Dziewczę podało adres nowego mieszkania, a przechodząc, przeczytała na afiszu tytuł nowej sztuki pięcioaktowej.
I wróciła pełna radości do swego mieszkania, patrząc w przyszłość, przedstawiającą się jej w barwach różowych, zadowolona ze swej odzyskanej wolności i swobody, nie czując nad sobą wstrętnej postaci swej ciotki.
Zaledwie kwadrans upłynął, wszedł Oktawiusz.
Podała mu rękę z uśmiechem.
— Witaj, mój przyjacielu! wyrzekła, i rozpatrz się w mem skromnem mieszkaniu. Nie ma tu zbytku, to prawda, ale pociągająca prostota, która więcej warta. Ta czysta podłoga, białe firanki, łóżko biało zasłane, wszystko to mnie zachwyca! A co najwięcej, nie ma tu ciotki Melanii z jej wiecznemi a nigdy nie dającemi się urzeczywistnić pragnieniami. Tu przynajmniej dozwolono mi zostać ubogą i czuć się szczęśliwą.
Nastąpiła chwila milczenia. Oktawiusz rozglądał się po pokoiku, zaledwie cośkolwiek umeblowanym, lecz o czystości istnie flamandzkiej, pełnym dziewiczej świeżości, i porównywał go do cichego zakątka raju.
— Lecz otóż mówimy o ubóstwie, poczęła Dinah z uśmiechem, znasz przysłowie: „Kto płaci długi, zbogaca się.“ I ja chcę się zbogacić płacąc moje. Oto dwadzieścia franków, jakie dłużną ci jestem. Za kredyt serdecznie dziękuję.
Młodzieniec przycisnął do ust otrzymaną sztukę złota.
— Dino, ukochana! zawołał, z tym luidorem nie rozłączę się nigdy. Być może, iż kiedyś utracę owe sześć milionów po nieboszczyku mym papie, tej jednak sztuki złota strzedz będę. Każę ją jutro wydrążyć dla zawieszenia na breloku od zegarka. Umarłbym raczej z głodu niżbym ją zmienił!
Dziewczę śmiać się zaczęło z uniesienia rozkochanego, wszak łza rozrzewnienia zawisła jej na powiece.
Reszta południa przemknęła jak błyskawica w serdecznej pogadance.
Około piątej, służąca właścicielki mieszkania weszła z oznajmieniem że obiad gotowy.
Dinah zwróciła się do Oktawiusza.
— Chcesz ze mną obiadować? zapytała. Zapraszam cię.
— Przyjmuję z rozkoszą, odrzekł, lecz pozwól mi pójść poszukać jakiej porcji dla siebie.
— Pozwalam, jedynie ze względu, ażebyś nie był zbyt głodnym. Idź prędko i powracaj.
Młodzieniec wybiegł i wrócił po kilku minutach, przynosząc ciasta, owoce i butelkę wina Bordeaux. Dinah dostarczyła rosół i kawałek mięsa z sałatą.
Przyszły spadkobierca milionów upewniał, iż nieprzypomina sobie aby mu kiedykolwiek obiad tak wybornie smakował.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.