Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom III/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Podczas, gdy ów agent policyjny oddawał się wyż wymienionemu rozmyślaniu, pociąg biegł szybko ku granicy Belgijskiej.
Noc była dżdżystą i czarną, w chwili, gdy zatrzymał się na ostatniej stacji francuskiej.
Jobin, wysiadłszy wraz z towarzyszącymi sobie kolegami, udał się do komisarza policji, który w przekonaniu, że sąd paryski niezwłocznie rozpocznie działanie, oczekiwał na tejże stacji przybycia agentów.
Pokazawszy upoważnienie, wydane sobie i podpisane przez sędziego śledczego, zapytał Jobin, w jaki sposób dokonano przyaresztowania?
— W sposób najprostszy, odrzekł komisarz, bez hałasu i skandalu, wszystko zrobiło się gładko i szybko. Zaledwie kilku podróżnych zwróciło uwagę na to co zaszło. Wicehrabia de Presles i baronowa Worms znajdowali się sami, w oddzielnym przedziale wagonu. Zadziwiająca dokładność nadesłanych rysopisów, ułatwiła mi wielce zadanie, uniemożliwiając błąd wszelki w tym razie. Nadewszystko baronowa została przezemnie za pierwszym rzutem oka poznaną, po barwie swych włosów i matem znamieniu na lewym policzku“. Pani jesteś baronową Worms, a pan wicehrabia de Présles?“ zapytałem nagle, otworzywszy drzwiczki wagonu. Pobledli oboje i spojrzeli na mnie z obawą, lecz ani jedno, ni drugie niezaprzeczało swojej tożsamości bo zresztą wszelkie przeczenie z ich strony nie zostałoby przyjętem przezemnie. „Jestem komisarzem policji, powiedziałem. Powierzono mi nader przykrą misję, przerwania państwu podróży. Spełniam rozkazy, nadesłane mi telegrafem z Paryża. Raczcie państwo wysiąść. “
— I wysiedli? pytał Jobin.
— Natychmiast bez żadnego oporu.
— Niepowiedziawszy ani słowa? o nic nie zapytując?
— W najzupełniejszem milczeniu.
— Znać było na nich przestrach jednakże?
— Nie, wydawali mi się tylko mocno przygnębionymi. Baronowa drżała tak silnie, że zaledwie na nogach utrzymać się zdołała. Biedna kobieta! taka powabna, tak pociągająca. Wicehrabia de Presles zarówno nie ma fizjognomji zbrodniarza. Mam nadzieję, iż się rozproszy ciążące na nich podejrzenie. Chodzi tu tylko o mały grzeszek miłosny, jak sądzę.
— Mylisz się pan, odparł Jobin; chodzi tu o morderstwo.
— Co mówisz? zawołał, morderstwo?
— Popełnione na osobie barona Worms przez wicehrabiego de Presles, kochanka jego żony, ze współudziałem tejże. Tak jest niestety, kończył agent. Morderstwo wraz z kradzieżą kilkuset tysięcy franków.
— Ależ to straszne! zawołał komisarz. Ufaj że teraz ludzkim fizjognomiom. I zbrodnia ta dowiedzioną została?
— Nie śmiem odpowiedzieć twierdząco na to zapytanie, rzekł Jobin, mimo, że ciężko obciążające okoliczności gromadzą się przeciw wicehrabiemu i baronowej. Przyznaję jednak, że i te ciężko obwiniające okoliczności bywają nieraz tak zwodniczemi, jak ludzkie oblicza. Nie utrwaliłem sobie jeszcze przekonania kto spełnił tę zbrodnię. Lecz gdzież są nasi zbiegowie?
— Nie spodziewając się, że posłyszę o takiem morderstwie, a widząc że mam do czynienia z ludźmi wyższego świata, powstrzymałem się od osadzenia ich w więzieniu. Znajdują się w hotelu, tuż obok stacji, rozdzieleni, ma się rozumieć i strzeżeni przez żandarmów. Powiedz, czym źle postąpił?
— Bynajmniej, dobrześ pan uczynił, lecz wicehrabia de Presles miał między swemi bagażami znacznej objętości walizę, czyś pan ją zatrzymał?
— Ma się rozumieć. Waliza tu się znajduje. Jest do twego rozporządzenia, również jak worek podróżny, skórzany, dość ciężki, który wicehrabia miał przewieszony na sobie.
— To najlepsze ze wszystkiego. Jak prędko odejdzie pierwszy pociąg w stronę Paryża?
— Za godzinę, minut trzydzieści pięć, odrzekł komisarz spojrzawszy na zegarek.
— Pojedziemy tym pociągiem, mówił Jobin, a teraz proszę każ mnie pan zaprowadzić do hotelu, w którym znajdują się obwinieni.
— Sam pana zaprowadzę.
Po upływie kilku minut zatrzymali się obaj przed, domem, dość skromnym z pozoru, oberżą raczej niż hotelem, zawierającym na parterze obszerną jadalnię, salę bilardową i kawiarnię, na pierwszem piętrze zaś, kilka umeblowanych pokoi.
Drewniane prostopadłe schody prowadziły na pierwsze piętro, przecięte w całej długości korytarzem, na jaki wychodziły drzwi ponumerowane. Po prawej mieściły się parzyste numera, nieparzyste po lewej.
Duża okrągła latarnia z zakopconemi szkłami, zawieszona u sufitu, oświetlała korytarz. Dwóch siedzących żandarmów z rękoma na pałaszach opartemi, pełnili straż przy dwojgu drzwiach naprzeciw siebie będących. Podnieśli się, widząc nadchodzącego komisarza.
— Pani Worms zamieszkała pod numerem trzecim, rzekł tenże do Jobina. Pan de Presles, naprzeciw pod czwartym. Nic nowego? zapytał jednego z obecnych żandarmów.
— Nic, panie komisarzu, odrzekł zapytany, salutując po wojskowemu. Więźniowie rozdzieleni nie stawiają władzy najmniejszego oporu. Panicz pod 4-tym numerem, przechadzał się po pokoju wzdłuż i wszerz, przez dwie godziny. Gdy nogi odmówiły mu posłuszeństwa, usiadł i nieporusza się wcale. Dama z pod numeru 3-go jest spokojną, tak że nie daje znaku życia. Sądziliśmy że śp, a ona łkała od czasu do czasu, tak gorzko i serdecznie, że aż człowieka przenikało do głębi. W rozkazie było poleconem, ażeby ich nie pozbawiać pokarmu, przyniesiono im wieczerzę, lecz wątpię aby czegośkolwiek dotknęli.
— Panie komisarzu, rzekł Jobin, ja wejdę do baronowej.
— Chcesz, ażebym ci towarzyszył?
— Nie, wołałbym raczej wejść sam, jeżeli pan na to pozwolisz.
— Wejdź! Przedstawiasz tu sąd i prefekturę, jesteś wyłącznym panem swych działań.
Agent, ukłoniwszy się, wszedł pod numer 3-ci i przymknął drzwi za sobą, nie zamykając ich jednak zupełnie.
Świeca płonąca po nad kominkiem w mosiężnym lichtarzu, oświetlała słabo ów pokój, nader skromnie umeblowany. Baronowa siedziała zwrócona do drzwi plecami, a wsparłszy obie ręce na stoliku, zakrywała twarz niemi.
Obok na talerzach stało nietknięte jedzenie. Na łóżku leżał rzucony kapelusz podróżny i wielki szal indyjski o którym przy określeniu ubioru swej pani wspominała Hortensja. Obcisły stanik czarnej jedwabnej sukni uwydatniał kształtne kontury postaci młodej kobiety. Rozrzucone sploty jej popielatych włosów rozsypywały się w nieładzie po ramionach, zwiększając jej piękność.
Baronowa siedziała do tego stopnia nieruchomi©, iż sądzić można było że usnęła.
Na szmer źle spojonych desek podłogi, jakie zatrzeszczały pod butami Jobin’a, obróciła się nagle a spostrzegłszy stojącego w pobliżu młodego mężczyznę w postawie pełnej poszanowania, składającego jej ukłon, podniosła się i odkłoniwszy z lekka, oczekiwała na rozpoczęcie rozmowy.
Na kilka godzin przed tem, jak przypominają sobie czytelnicy, Jobin, z natężoną uwagą śledził portret baronowej, umieszczony w jej sypialni i odfotografował go, że tak powiemy, w najdrobniejszych szczegółach w swojej pamięci.
Obecnie, spostrzegłszy stojący naprzeciw siebie oryginał tego portretu, wpatrywał się. weń ciekawie, stwierdzając zadziwiające podobieństwo malowidła i modelu, zdumiewając się, ażeby jeden dzień troski i boleści mógł sprawić podobne spustoszenie na owej młodej, tak wielce powabnej postaci.
Były to też same czyste, regularne rysy twarzy, ale zmienione, uwiędłe prawie pod naciskiem zgryzoty.
Matowa białość policzków, z lekka zabarwionych rumieńcem, zupełnie prawie zniknęła. Na przeźroczysto bladej cerze twarzy, dawały się dostrzedz miejscami plamy sinawe. Na nabrzmiałych, zaczerwienionych powiekach młodej kobiety widniały czarniawe obwódki, jakby podkreślone ołówkiem. Rodzaj mgły pochodzącej z łez. bezustannie wylewanych, przyćmiewał blask jej ciemno błękitnych oczów. Purpura ust pobladła.
Stojąc nieruchoma i niema, Walerja Worms w swej czarnej sukni, z utkwionem przed siebie spojrzeniem, rozpuszczonemi włosami, zdawała się być ujawnieniem trwogi i boleści. Pozostała mimo to piękną, lecz piękną jak męczennica, a nie obwiniona.
Nie uszło to uwagi Jobin’a, który wiedząc dobrze, że kobiety stosownie do okoliczności umieją układać fizjognomię z wyższym talentem po nad najbieglejszego aktora, był przekonanym, że owa zbiegła była zbyt młodą jeszcze, aby módz zostać tak wytrawną komedjantką w podobnie groźnych okolicznościach.
— Mamże zaszczyt mówić z panią baronową Worms? zapytał.
— Jestem w rzeczy samej baronową Worms, odpowiedziała Walerja. A pan kto jesteś?
— Jestem agentem jednego z oddziałów Paryskiej policji, delegowanym przez prefekta na rozkaz prokuratora Rzeczypospolitej.
Posłyszawszy wyrazy: „agent jednego z oddziałów Paryskiej policji, prefekt, prokurator“, pani Worms zachwiała się tak silnie, że zmuszoną była wesprzeć się ręką o poręcz krzesła stojącego w pobliżu aby nie upaść. Po kilku minutach, pokonawszy owo wzruszenie zapytała?
— Cóż pan chcesz odemnie?
— Mam rozkaz zawieźć panią do Paryża.
— Kiedy?
— Bezzwłocznie, tej nocy.
Drżenie konwulsyjne opanowało powtórnie baronową.
— Do mego męża, nieprawdaż? wyjąknęła z przerażeniem. Ach! na imię nieba zaklinam, wszystko na świecie, wszystko! aby nie to! Przewiniłam, tak! srodze przewiniłam, przyznaję, mimo że nie jestem tak dalece winną jak się wydawać to może. Mój błąd jest winą w oczach świata, zbrodnią nawet może w obeo prawa. Zasłużyłam na ukaranie. Niech na mnie wyrok wydadzą, niechaj mnie zamkną w więzieniu, lecz odprowadzić mnie do mego męża, oddawać mnie jemu, panie! to byłoby nazbyt okrutnem! Ach! gdybyś pan wiedział ilem wycierpiała, ulitowałbyś się nademną! Wołałabym umrzeć natychmiast, niż się ukazać przed panem Worms! Gdy nie miał mi nic do zarzucenia, byłam już wtedy tak nieszczęśliwą! a teraz gdym zawiniła przeciw niemu. Ach! on w to uwierzy, wierzyć będzie niezachwianie. Boże! co czeka mnie teraz?
Jobin zadrżał na te wyrazy.
Niepodobieństwem było, aby go oszukiwano w tyle ważnej chwili. Łzy które płynęły strumieniem z oczu pani Worms, niemogły być udanemi łzami. Widocznie owa kobieta obezwładniona, złamana boleścią, ta kobieta którą drżenie przestrachu wstrząsało od stóp do głowy, która wyciągała ku niemu swe ręce błagalnie, ona nie grała komedji!
Agent uczuł, jak owo zwątpienie pojawiające się przed nim w pierwszych chwilach śledztwa owładać nim powtórnie zaczęło.
Baronowa nie była winną tej zbrodni. Nie wiedziała nawet że morderstwo spełnione zostało. Wierzy w to, że jej mąż żyje. Przekonanie to utrwalało się w umyśle agenta, wszak nic na jego twarzy odgadnąć myśli tego człowieka nie dozwalało.
— Widzę, że pan baron, zaczął po chwili, wzbudza głęboki wstręt w pani?
— Tak, nienawidzę go! to prawda.
— Masz pani zapewne ważne powody do uskarżania się na niego?
— Ja się nie uskarżam, uważałabym to za zbyt niegodne dla siebie i żałuję, że okrzyk rozpaczy wybiegł pomimowolnie z ust moich. Posłyszawszy, że pan chcesz mnie odprowadzić do domu mojego męża, nie byłam w stanie zapanować nad sobą!
— Nie mam prawa badania pani więcej, odrzekł Jobin, lecz widzę, że pani jesteś bardzo nieszczęśliwą! Niewiedziałaś więc pani, że wtedy, gdy wspólne pożycie nie do zniesienia ciężkiem się staje, jest sposób uchronienia się odeń. Istnieją środki prawne, legalne.
— Jakie?
— Dajmy na to separacja sądowa.
— Separacja, zawołała pani Worms, a! mój mąż nigdy by się na to nie zgodził! Znam go ja dobrze i dla tego to uciec postanowiłam. Nie udało mi się to obecnie, śmierć tylko może rozkruszć moje więzy!
— Śmierć barona Worms, nieprawdaż? zapytał Jobin, wlepiając nieruchomie wzrok w baronową, jedno z tych spojrzeń, przenikających do głębi duszy.
— Nie ja mówię o śmierci, odpowiedziała młoda kobieta. Niech mnie Bóg uchowa pomimo wszystko com wycierpiała, bym miała życzyć nieszczęścia człowiekowi, którego noszę nazwisko.
Odpowiedź tę wygłosiła z takim oddźwiękiem szczerości, że Jobin uczuł się być do głębi wzruszonym.
— Powiedziałaś mi, pani, rzekł po krótkim przestanku, że pan baron nie zezwoliłby na rozłączenie?
— Tak, jestem tego pewną.
— Jak sądzić więc mogłaś pani, że po ucieczce ścigać cię nie będzie?
— Panie, przysięgam, że ani na jedną chwilę nie postawiłam sobie tego zapytania, lecz spodziewałam się, że stanąwszy na obcej ziemi, zatracę ślad wszelki za sobą, żyjąc w ukryciu, pod zmienionem nazwiskiem. Zamierzyłam podróżować wiele, szukać długo miejsca, zanim wybiorę dla siebie schronienie, w którembym zniknęła na zawsze!
— Ależ to drogo kosztuje taka koczownicza egzystencja, mówił agent. Wicehrabia de Presles bogatym być musi bezwątpienia.
Fala krwi uderzyła z serca na twarz baronowej i okryła ją rumieńcem.
— Nie wiem, odpowiedziała, to mnie nie obchodził Pan de Presles ofiarował mi tylko swoje usługi i poświęcenie. Nic więcej od niego bym nieprzyjęta, on dobrze wie o tem.
— Zatem pani musisz posiadać osobiste znaczne środki pieniężne? Gdy się opuszcza swój kraj bez nadziei powrotu, zabiera się z sobą natenczas zwykle grube sumy!
— Zabrałam to, panie, odpowiedziała, wskazując leżącą na krześle skromną torbę podróżną, o jakiej Hortensja mówiła sędziemu śledczemu.
Tu, nacisnąwszy sprężynę, wyjęła z torby kilka pudełek z klejnotami, jakie otworzyła. Były tam różne garnitury biżuterji, brylanty, perły, rubiny wielkiej wartości.
— Ach! te przeklęte klejnoty! zawołała. Miałam je prawo zachować, są one wyłączną moją własnością. Pan Worms umieścił je w koszyczku narzeczonej, jaki mi ofiarował w wigilję owych nieszczęśliwych zaślubin. Zapisane są one w kontrakcie, więc mogę niemi rozporządzać dowolnie. Tenże sam kontrakt przyznaje mi na własność sumę trzysta tysięcy franków, lecz niechcę się o to upominać. Nie, niechcę, o nic się nigdy nie zgłoszę.
— Dlaczego? Może owe trzysta tysięcy franków stanowiły posag pani?
— Nie. Byłam ubogą, zupełnie ubogą! Nic nie wniosłam, jak tylko samą siebie, niestety!
— Lecz baron Worms, przyznawszy pani te trzysta tysięcy franków, okazał wielką wspaniałomyślność, wysoką szlachetność charakteru.
— Tak, masz pan słuszność, wyszepnęła Walerja, opuszczając głowę, był on szczodrobliwym.
— Racz mnie pani posłuchać, zaczął po chwili Jobin, i zechciej się czemśkolwiek posilić. Będziesz pani potrzebowała wiele siły do zniesienia oczekujących panią utrudzeń. Za godzinę odjedziemy.
— Do Paryża? powtórzyła baronowa ze drżeniem.
— Tak, pani, do Paryża. Wydano mi polecenia, jakie spełnić muszę.
— Niech i tak będzie, poddaję się temu, odpowiedziała, skoro inaczej być nie może. Wiem jednak, że istnieje dom jakiś w którym zamykają dopóki sprawiedliwość nie wyda wyroku, kobiety, mnie podobne, winne z pozoru, które zapomniały o swoich obowiązkach. Jakkolwiekbądź srogiem i smutnem byłoby życie w tym domu, błagam jak o łaskę zaprowadź mnie pan tam. Wszak to od pana zależy, nieprawdaż?
— Nie pani. Jestem niczem więcej, jak tylko posłusznem narzędziem, odbieram rozkaz jak żołnierz i jak żołnierz go wypełniam. Jutro, czyli raczej dziś jeszcze, bo już jest po północy, staniesz pani przed urzędnikiem, który rozstrzygnie o pani losach.
— Czy ów urzędnik będzie na mnie oczekiwał przed mojem widzeniem się z mężem i w nieobecności tegoż? zapytała baronowa.
— Bezwątpienia!
— A więc, opowiem mu wszystko, on ulituje się nademną. Dobrze pan mówisz. Potrzeba zebrać mi siły. Usłucham pana.
Tu wzięła kawałek chleba z mięsem z talerza.
— Wdzięcznym pani jestem za przyjęcie mej rady, rzekł, kłaniając się Jobin. Za chwilę przyjdę po panią.
I zwrócił się ku drzwiom.
— Jeszcze słowo, wyrzekła pani Worms.
Agent powrócił.
— Wydajesz mi się pan być dobrym człowiekiem, zaczęła Walerja, zechcesz więc może pomimo całego rygoru odpowiedzieć na jedno moje zapytanie.
— Jeśli tylko będę, mógł uczynić to bez narażenia się władzy.
— Powiedz mi pan więc, proszę. Pan de Presles w niczem tu nieprzewinił. Jest on wolnym, nieprawdaż?
— Z przykrością zmuszony jestem oznajmić, iż znajduje się on w tej samej, jak pani sytuacji.
— Uwięziony dla mnie, z mojej przyczyny? zawołała pani Worms, załamując ręce, Boże, mój Boże! Ileż kosztować go będzie to jego szlachetne dla mnie poświęcenie. Pozwól mi pan przynajmniej z nim pomówić.
— Nie mogę, wszelka, rozmowa pomiędzy panią a panem de Presles jest najsurowiej wzbronioną!
— Jakto? nawet w pańskiej obecności? Chciałabym mu powiedzieć tylko jedno słowo, jedno, jedyne, które pan słyszeć będziesz.
— Nie nalegaj, pani, przerwał agent. To, o co pani, prosisz jest niepodobieństwem, postawiłoby mnie to w konieczności nie wypełnienia rozkazu, który ściśle wykonać jestem obowiązany.
To mówiąc Jobin ukłonił się i wyszedł.
Komisarz, oczekujący w korytarzu pytał go ciekawie:
— No i cóż? dowiedziałeś się czego? Wyznała ci coś ta młoda dama?
— Poważam się zwrócić uwagę pana komisarza, rzekł agent, iż nic upoważniono mnie do prowadzenia żadnych badań. Czynność moja ogranicza się na przedwstępnem zwykłem sądowem postępowaniu. Wspomniona więc sprawa ani na krok się nie posunęła. Pozwól mi pan pójść teraz do pana Presles.
Jobin wszedł do pokoju pod numer 4-ty.
Gilbert de Presles, jak o tem mówił żandarm, przebiegając gorączkowo pokój przez czas długi, rzucił się wreszcie na krzesło znużony. Skoro wszedł Jobin, podniósł się i zbliżył ku niemu.
— Panie, zawołał, zbliżając się do Jobin’a, od wielu godzin, od pierwszej chwili mego niewyjaśnionego przyaresztowania, spotykam ludzi, którzy nie wiedzą lub niechcą mi nic powiedzieć. Jeżeli pan coś wiesz, powiedz mi proszę, za co i dla czego uwięziony zostałem?
Jobin utkwił w obliczu pana des Presles toż samo badawczo spojrzenie, za pomocą którego poprzednio pragnął wniknąć w głąb duszy baronowej.
Wicehrabia nie spuścił wzroku.
— Zapytujesz mnie pan o powód przyaresztowania? rzekł zwolna agent. Zdaje mi się, iż lepiej niż każdy kolwiekbądź inny pan znać to winieneś?
— Przysięgam na honor, nic niewiem.
— Na honor, doprawdy? odparł Jobin z ironją.
— Ach! zawołał Gilbert, pan mi nie wierzysz?
— Tak jest, nie wierzę!
Usłyszawszy owo, tyle ubliżające sobie zaprzeczenie, pan de Presles zawrzał gniewem, zapomniawszy o swej sytuacji. Oburzył się w nim człowiek z wyższego świata. Oczy mu się zaiskrzyły.
— Panie! zawołał z groźbą, podchodząc do agenta, stojącego nieruchomie, panie, powtarzam strzeż się pan!
— Radzę panu mówić mniej głośno, odparł Jobin.
Wicehrabia, wspomniawszy na otaczające go okoliczności, nieco się uspokoił.
— Któż pan jesteś? zapytał wyniośle, mierząc wzrokiem przybyłego.
— Jestem agentem paryskiej prefektury.
Wymówiwszy pogardliwym tonem tę monosylabę, pan de Presles usiadł, zwróciwszy się plecami do mówiącego.
Nastąpiła oliwiła milczenia.
Jobin patrzył z rodzajem politowania na tego pięknego młodzieńca, którego całe zachowanie się znamionowało w nim człowieka z wyższych sfer społeczeństwa.
— Czyż w taki sposób przedstawia się winny? zapytywał sam siebie. Jeśli on rzeczywiście zabił barona Worms, jest mistrzem w sztuce udawania.
Wicehrabia zarówno sobie powtarzał:
— Jestem pozostawionyłlasce i niełasce tego agenta, jeżeli go urażę pogardą, zemścić się może, nie tylko na mnie ale i na baronowej. Należy go oszczędzać zarówno dla siebie, jako i przez wzgląd na nią.
Powstawszy z krzesła, zwrócił się do Jobina.
— Upewniałem pana przed chwilą, zaczął spokojnym tonem, że niewiem powodu mego przyaresztowania; jest to najczystszą prawdą, niepodobna mi nawet przypuścić, ażeby pan Worms, powiadomiony, niepojmuję jakim sposobem o mej obecności w pociągu, którym jechała jego żona, mógł sądzić iż było to rzeczą naprzód uplanowaną i ztąd aby mógł wnieść skargę przeciw nam obojgu? Podobne przypuszczenie byłoby tak dla mnie jako i baronowej ciężką obelgą!
— Jestżeś pan pewnym zarówno, odparł Jobin, że traf o jakim pan mówisz, sprowadził pana wraz z panią Worms o północy do „hotelu Brabant,“ jadących w jednym powozie?
— Ach! zawołał Gilbert z głosem pełnym rozpaczy, i o tem więc także panu Worms doniesiono? Zatem ta nieszczęśliwa kobieta jest zgubioną! A jednak przysięgam panu na moją duszę, że ona nie jest winną. Ach! ten Niemiec, on będzie dla niej bez litości!
— Przyznasz pan jednak, że niewinność pani Worms w podobnych okolicznościach, wyrzekł z uśmiechem Jobin, musi wydać się jej mężowi podejrzaną.
— E! odparł wicehrabia, pozory często mylą, pan o tem wiesz najlepiej, śledząc zbrodnie różnego rodzaju. Zresztą gdyby baron uważał się być obrażonym przeżeranie, jestem na jego rozkazy. Niechaj mnie zabije, jeżeli pragnie krwi dla zmycia plamy, wytworzonej w jego wyobraźni, lecz niech nie zobelża swej żony, bo ona nieprzeżyłaby podobnie skandalicznego procesu.
— Ha! wyszepnął Jobin, o tyle jednak głośno, że został posłyszanym przez pana de Presles, gdyby tu rzeczywiście chodziło tylko o proste uwiedzenie żony.
Wicehrabia spojrzał ze zdumieniem.
— Gdyby chodziło o proste uwiedzenie? powtórzył, jest więc jeszcze coś innego? Co, co takiego. Mów proszę!
— A kasa otwarta, zrabowana, zniknione banknoty, jestże to niczem, drobnostką, pan sądzisz?
— Spełniono więc kradzież? zawołał de Presles.
— Więcej niż na czterysta pięćdziesiąt tysięcy franków. Piękna suma, nieprawdaż?
— I ja jestem posądzony o ową kradzież? Jestem przytrzymany jako złodziej?
— A o cóż innego mógłbyś pan być oskarżonym i za co przyaresztowanym?
Okrzyk przerażenia wybiegł z piersi Gilberta de Presles. Oblał się rumieńcem, a potem zbladł, i zachwiawszy się, jak uderzony nagłym ciosem w głowę, omal nie upadł na ziemię.
Jobin podbiegł, aby go podtrzymać. Nie było potrzeby. Nastąpiła natychmiastowa reakcja. Wicehrabia odzyskał krew zimną, podniósł głowę z dziwnym uśmiechem i rzekł:
— Nie! to nazbyt głupie, bezsensowne przypuszczenie. Chybia się celu, gdy się przechodzi po za granicę prostego rozumu. Baron zaślepiony w swej nienawiści, pragnie mnie skalać, znieważyć. Niech pomni jednak, że hańba ta spadnie na jego własną głowę!
— Cóż pan więc sądzisz? zapytał Jobin osłupiały na powyższe wyrazy wicehrabiego.
— Sądzę, że pan Worms, okradł sam siebie, by mieć zasadę do rzucenia na mnie oskarżenia. Jestem wszelako spokojny. Sprawiedliwość wyświetli ową nikczemność. Cóż pan teraz z nami uczynić zamierzasz?
— Zawiozę państwa do Paryża.
— Jak prędko?
— Za chwilę.
— Tem lepiej. Radbym jak najspieszniej znaleść się w obecności sędziego, prowadzącego tę sprawę. Czy mogę pomówić z panią Worms?
— Niepodobna.
— Mamy więc oddzielnie podróżować?
— Tak, w dwóch oddzielnych wagonach, a przed wyjazdem pozostaje mi jeszcze przykry obowiązek do spełnienia.
— Jaki? pytał de Presles.
— Upewnić się muszę, czy pan nie masz jakiej broni, przy sobie ukrytej.
Wicehrabia rzucił się gniewnie.
— To znaczy, że pan chcesz mnie zrewidować, zapytał głucho.
— Jest to Koniecznem, niezbędnem.
— Poczynaj więc pan.
Agent przesunął z lekka rękami po ubiorze młodzieńca i nie znalazł nic podejrzanego.
— Dwóch moich podwładnych, będą panu towarzyszyli w podróży, wyrzekł po chwili, mam nadzieję iż na brak grzeczności z ich strony pan się uskarżać nie będziesz. Ale ostrzegam pana, nie zadawaj im żadnych zapytań, ponieważ otrzymali najściślejszy rozkaz unikania rozmowy. Dodam zarówno, iż wszelkie usiłowania z pańskiej strony w celu wyswobodzenia się z pod nadzoru, byłyby daremnemi i mogłyby tylko pogorszyć pańskie położenie.
Pan de Presles na to wszystko wzruszył ramionami i Jobin wyszedł z pokoju najmocniej przekonany, że wicehrabia nie zabił barona Worms; wszak jednocześnie zapytywał siebie, w jaki sposób mógłby dowieść niewinności jego w tej zbrodni, jeżeli rzeczywiście jej nie popełnil?
Daremnie szuka! punktu, rozstrzygającego ową zagadkę.
Komisarz powiadomił go, że czas już udać się na stację aby zdążyć na pociąg, jadący do Paryża.
Jobin wyszedł pierwszy z hotelu wraz z panią Worms, która przygnębiona trwogą i zgryzotą, zmuszoną była wesprzeć się na jego ramieniu by przebyć przestrzeń kilkudziesięciu kroków. Następnie wyszedł wicehrabia, eskortowany przez dwóch policjantów, a po za niemi nieco w oddaleniu dwóch żandarmów.
Kazano mu czekać na platformie.
Napróżno szukał wzrokiem baronowej, nie spostrzegł jej wcale. Jobin ją zaprowadził do biura, zawiadującego stacją, by uchronić tę młodą kobietę przed wzrokiem ciekawych.
Pociąg nadjechał, lecz w żadnym z przedziałów miejsca wolnego znaleść nie było można, dodano więc wagon na żądanie komisarza policji.
Pan de Presles zajął miejsce w pierwszym przedziale, wraz z agentami. Jobin zaprowadził baronową do drugiego i usiadł naprzeciw niej.
Przy slabem świetle lampki, zawieszonej u góry, nie mógł dojrzeć jej twarzy przysłoniętej gęstą woalką, lecz całe jej zachowanie się wyrażało tak głęboką rozpacz, że uczuł prawdziwą litość dla nieszczęśliwej.
Przez całą drogę pani Worms płakała bezustannie, a Jobin układał sobie w myślach wytyczne punkta przeciwśledztwa, jakie postanowił rozpocząć na własny rachunek, niezależnie od prowadzonego przez pana Boulleau-Duvernet.
Przybyli wreszcie do Paryża. Jobin wysłał depeszę do kogo należało. Dwa fiakry na stacji oczekiwały. Wicehrabia z żandarmami wsiadł do jednego z nich, pani Worms z Jobin’em do drugiego i oba powozy wyruszyły w stronę Conciergerie.
Osadziwszy tu uwięzionych, nie dając sobie nawet czasu do pójścia na śniadanie, pobiegł do pałacu sprawiedliwości, i kazał powiadomić pana Boulleau-Duvernet iż oczekuje na jego polecenia.
Sędzia nie dał długo na siebie oczekiwać i natychmiast po ukończeniu badania, w jakiem przewodniczył, kazał wprowadzić przybyłego.
— No i cóż, Jobin? zapytał. Nieopóźniłeś się ani o minutę. Jesteś wcieloną ścisłością, to dobrze! Jakąż mi przynosisz wiadomość? Wicehrabia i baronowa pod pierwszem wrażeniem tak niespodziewanego przyaresztowania, wyznali zapewne swą zbrodnię?
— Nie, panie sędzio, nic nie wyznali, nawet grzechu uwiedzenia, czemu pani Worms zaprzecza najusilniej.
— Jakież było ich zachowanie się?
— Jak bywa ludzi uczciwych, oskarżonych niesprawiedliwie.
Tu opowiedział w krótkości sędziemu znane nam już szczegóły. Gdy skończył, pan Boulleau-Duvernet potrząsnął głową wołając:
— Tam do pioruna! z nielada jak widzę silnymi przeciwnikami walczyć nam przyjdzie.
— Panie sędzio, zaczął nieśmiało Jobin, nie wiem doprawdy jak mam wyrazić moje przekonanie, lecz zdaje mi się, że ztąd pochodzi ta ich siła, ponieważ są niewinnymi.
Boulleau-Duvernet cofnął się nagłe.
— Co, co? zawołał, co mówisz?
Jobin powtórzył poprzednio wyrzeczone słowa.
— Ależ to szaleństwo! rzekł sędzia. Posiadamy przeciwko nim całe stosy dowodowi Wszystko ich obwinia, wszystko !
— Wiem o tem, dla tego to powtarzam raz jeszcze, jestem najmocniej przekonanym, że nie są winnymi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.