Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom II/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

— I od owej chwili niewidziałaś księcia? zapytał Tréjan.
— Nie, odpowiedziała Fanny.
— Ani razu nie przyjechał do Paryża?
— Był może, ale go nie widziałam.
— Nie pisał do ciebie?
— Nigdy!
— Nie przysłał ani jednego listu?
— Ani jednego. Żadnego znaku życia, żadnej o sobie nie dał wiadomości. Będąc jego żoną nie istnieję dla niego. Być może tylko jako przeszkoda.
Spojrzenie artysty zapałało gniewem.
— I otóż od lat dwóch, żyję wyłącznie sama, mówiła Fanny, rozporządzając dowolnie moim majątkiem, mojem postępowaniem. Mogę ukazać się wszędzie mówiąc ze wzniesionem czołem „Jestem uczciwą kobietą“ nie obawiając się, aby mi ktoś fałsz zadał w tym względzie. Nie ma nic ukrytego, nic podejrzanego w mej egzystencji. Mimo to, nie bawię się w złudzenia. Wiem co o mnie mówią, ma się rozumieć w świecie, gdzie się zajmują pięknemi kobietami. Nazywają mnie zręczną, szczęśliwą awanturnicą, zbogaconą książęcym majątkiem i zastawiającą sidła na nową jaką zdobycz.
— Nie wierz temu, odparł Tréjan. Świat nie jest tyle niesprawiedliwym.
— Świat sądzi z pozorów, przerwała Fanny, a wszelkie pozory są przeciw mnie. Rozgłoszono że Aleosco był moim kochankiem. Czyż mogli mówić inaczej? Sam książę starał się rozpowszechniać te wieści, ażeby lepiej ukryć nasze małżeństwo. Pozbawioną jestem przynależnego szacunku, o czem ty Jerzy wiesz najlepiej, ponieważ tu wszedłszy, sądziłeś mnie, jak inni. Miałam słuszność mówiąc tobie, że nie mam prawa ni kochać ni być kochaną, ani szczęśliwą. Jeden błąd z mej strony, obrzucono by mnie błotem, a do wszelkiego błota wstręt czuję! Oto dla czego nie powinniśmy się widywać, dodała po chwili milczenia.
— Nie widzieć ciebie, wyszepnął Tréjan, czyż to podoba?
— Tak być musi, jest to koniecznem.
— Zapominasz, że cię kocham.
— Dla tego to właśnie trzeba wznieść zaporę pomiędzy nami. Obawiam się ciebie i siebie samej.
— W jaki sposób możesz mi zabronić widywania siebie?
— Ucieknę.
— Pójdę za tobą wszędzie.
— Udam się tak daleko i ukryję się tak dobrze, że mnie nie odnajdziesz.
— Jakto, wyjechałabyś z Paryża?
— Bezzwłocznie, jeśli mnie zmusisz ku temu.
— A więc, zawołał, zdruzgotałabyś mi serce?
— Byłaby to dla mnie jedna z największych boleści w mem życiu, lecz nie zawahałabym się przed nią.
— Przekładasz więc szacunek świata, po nad miłość i szczęście?
— Przeciwnie, żadnych poświęceń nie uczyniłabym dla świata, skoro mi odmawia szacunku, na jaki zasługuję, lecz nie chcę sama sobą pogardzać.
— Ach! zawołał Jerzy z uniesieniem, nie godnie postępujesz, pozwól to sobie powiedzieć!
— Cóż uczyniłam tak złego?
— Byłem spokojny, obojętny na wszystko. Nie słuchałem ciebie. Ty samowolnie rozbudziłaś we mnie miłość, w nieuleczone cierpienia!
— Czyliż wiedziałam, że kochać mnie będziesz? Czyżem starała się tobie podobać? Podbić cię zalotnością?
— Podobasz się, podbijasz serca, wbrew własnej woli i chęci. O! ty dobrze wiesz o tem. I dziś, dziś jeszcze, dla czego mnie tu wezwałaś?
— Nie wiedziałam, że twoja dla mnie sympatja w żywsze się uczucie zmieniła. Sądziłam, że zostanę dla ciebie towarzyszką, przyjaciółką nareszcie. Nie podejrzywając niebezpieczeństwa, nie badałam siebie.
— A obecnie!
— Powtarzam ci, iż się obawiam.
— Obawiasz się. Kochasz mnie więc?
— Niewiem, wyjąknęła z cicha. Niechcę wiedzieć i kochać cię niechcę. O! nie, nie, nie chcę.
— Ach, kochasz mnie więc, zawołał Tréjan z wybuchem radości.
— Nie, nie! powtarzała.
— Kochasz mnie, kochasz! wołał i pochwyciwszy ją w objęcia, przyciskał do serca, okrywając pocałunkami.
Wymknęła się, giętka jak żmija, a upadłszy na kolana, wzniosła ręce błagalnie szepcząc przytłumionym głosem:
— Przez litość Jerzy, odejdź! Przeciwko księciu miałam na obronę nienawiść i sztylet, przeciwko tobie nic nie posiadam prócz prośby. Chciej być szlachetnym, pozostaw mnie, zaklinam!
— Będę posłusznym, ale zanim odejdę, powiedz, że mnie kochasz.
— A więc tak, kocham cię! Jestżeś zadowolonym? Odejdź!
— Pozwolisz mi się widywać?
— Tak.
— Wkrótce przybyć tu mogę?
— Jak zechcesz.
— Jutro, nieprawdaż?
— Tak, jutro. Lecz odejdź, odejdź!
Tréjan, pochwyciwszy powtórnie młodą kobietę ucałował ją a następnie wychodząc:
— Widzisz że jestem posłusznym, rzekł, do jutra zatem uwielbiana, do jutra!
Fanny po jego odejściu zbliżyła się do zwierciadła i długo się w niem przeglądała z uśmiechem artysty, zadowolonego z dokonanego dzieła. Siadła następnie przy kominku, a nalewając herbatę, szeptała z cicha:
— Biedny ten chłopiec zajmować mnie poczyna. Gotowana przejąć się mą rolą na serjo. Nie można być zbyt pewną siebie, dobrze że odszedł nareszcie. Zadzwoniwszy na pokojówkę, rozebrać się kazała, a udawszy się do łóżka, spała snem niespokojnym, pełnym marzeń, wśród których Jerzy Tréjan grał główną rolę.

∗             ∗

Opuściliśmy barona de Croix-Dieu w chwili, gdy po krótkiej bytności u Reginy Grandchamps wsiadł do powozu, wołając na swego woźnicę anglika:
— Ulica Le Sueur, pędź co sił!
Przyrzekł on dnia poprzedniego Fanny Lambert, iż przybędzie około czwartej, dla otrzymania wiadomości, jak się odbyło owo wieczorem sam na sam z Jerzym, a obecnie dochodziła już piąta godzina.
Fanny oczekiwała go niecierpliwie.
— Wybacz moją nieakuratność, rzekł wchodząc, ale nie gniewaj się na mnie. Pozornie tylko przewiniłem. Poruszyłem całe góry spraw od rana, lecz przystępujmy do rzeczy. Czyś odebrała wczoraj na czas moją depeszę?
— Tak i według twej rady, działałam stosownie do okoliczności.
— Był to jak gdyby los wielki na loterji. Szczęście widocznie nam sprzyja.
— Niezawodnie, że przyszło to w samą porę. Inaczej ów artysta nie byłby dla mnie dogodnym.
— Lecz wszystko dobrze poszło?
— Więcej niż dobrze! Byłam znakomitą: Przeszłam wszelkie oczekiwania! Sam osądź. Tu opowiedziała baronowi w krótkości całą scenę widzenia się z Jerzym.
— Przychodził on dziś po dwa razy, dodała z uśmiechem, ale kazałam służącym powiedzieć, że nie ma mnie w domu.
— Prowadzisz mistrzowsko tę rzecz, jak widzę, odparł Croix-Dieu. Myśl zawieszenia w buduarze portretu księcia, była arcydziełem. Prawdziwa to rozkosz współpracować z tobą, me dziecię. Posiadasz cudowną zdolność urozmaicania scen szczegółami. Gdyby kiedykolwiek nuda cię ogarnęła, weź się do pisania romansów, miałyby one szalone powodzenie! Otóż trzymamy Jerzego, skrępowanego od stóp do głowy. Jutro, będzie on u mnie na śniadaniu, dokończę dzieła. Ale, gdyby ci potrzebnym był akt ślubny, podpisany przez świadków, dostarczę ci go. Nic w nim brakować nie będzie, przyrzekam. Znajdą się na nim podpisy, legalizacja i pieczęcie. Będzie to tak prawdziwem jak natura!
— Jesteś cudotwórcą baronie! zawołała Fanny. Gdyby który z twoich przyjaciół zapotrzebował księżyca, znalazłbyś sposób zdjęcia go z obłoków.
— No, no! nie pochlebiaj mi zbyt wiele, odparł śmiejąc się Croix-Dieu. Poczem uścisnąwszy Fanny wsiadł do powozu i kazał się zawieść na ulicę Caumartin, gdzie wdowa Blanka Gavard, oczekiwała na niego z obiadem.
Co było prawdą, a co zmyśleniem, w opowiadaniu Fanny Jerzemu w dniu poprzedzającym wieczorem?
Odpowiemy na to w krótkości.
Wszystko było prawdą, oprócz jednego najważniejszego szczegółu, to jest jej małżeństwa z księciem. Skrupuły Fanny Lambert, złamały miliony książęce. Po kilku miesiącach pobytu jej w zamku, Aleosco zerwał z nią stosunek, Fanny wróciła do Paryża żyjąc tam niezmiernie okazale.
Sto tysięcy liwrów dochodu, zwiększone zręcznemi giełdowemi operacjami, pozwalały jej prowadzić dom na szeroką skalę, sytuacja jej jednak przeszkadzała w przyjmowaniu u siebie kobiet z wyższego uczciwego świata. Ztąd miewała tylko męzkie towarzystwo, w małej liczbie, dobrze dobrane, zajmujące w ogóle wyższe stanowiska.
Fanny nie miała obecnie żadnego kochanka, a jeśli mówiono o jej zalotności i lekkich obyczajach, było to prostem oszczerstwem.
Ów baron, w którym Fanny Lambert pokładała ufność bez granic, niewiele potrzebował zadawać sobie trudu, aby przekonać młodą kobietę, że powinna wyrabiać sobie w świecie stanowisko, do jakiego miała prawo, a takie mogła jedynie pozyskać przez uczciwe legalne małżeństwo. Gdy zaaprobowała ów pomysł, chodziło o wynalezienie męża. Baron podjął się to załatwić, rzecz naturalna.
Jaki powód popychał go do zamienienia Fanny Lambert w hrabinę Tréjan? Wkrótce się o tem dowiemy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.