Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom II/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

Byłam do tego stopnia nie przygotowaną na podobną propozycję, mówiła dalej Fanny, żem w pierwszej chwili osłupiała.
— Twoją żoną? wyjąkałam z cicha.
— Tak, żoną, powtórzył.
— A zatem księżną Aleosco?
Książę przecząco potrząsnął głową.
— Nie, to niepodobna, odpowiedział.
— W jaki więc sposób mógłbyś być mym mężem, nie dawszy mi prawa do noszenia swego nazwiska i tytułu?
Książę Leon wytłómaczył mi, iż osobistości, należące do wysokich rodów arystokratycznych i zajmujące jak on, wybitne stanowiska społeczne, nie mogą się żenić bez uzyskania na to monarszego zezwolenia, a zaniesionej przezeń prośbie, w tym razie, z przyczyny, iż jestem tylko operetkową śpiewaczką, niechybnie by odmówiono.
— Ale natenczas cóż mi pan ofiarujesz? pytałam. Nie rozumiem tego wszystkiego?
— Ofiaruję ci, odrzekł legalne małżeństwo, lecz bez publicznego ujawnienia, co się nazywa związkiem morganatycznym. Jest to dostatecznem do uspokojenia wszelkich skrupułów z twej strony i pozwoli ci zająć znakomitą sytuację, jaką ci przedstawiam.
Poczynam rozumieć nareszcie, odpowiedziałam. Potajemne małżeństwo, w jakiej kaplicy zamkowej, błogosławione przez osobistość przebraną za księdza, w obec przekupionych świadków. Podobny zamiar nie przynosi panu zaszczytu bynajmniej! Jest to środek nazbyt zużyty i dający się łatwo odgadnąć.
Książę zaczerwienił się, a potem pobladł.
— Sądzisz mnie więc być zdolnym do podobnie haniebnego podstępu, wyszepnął. Zatem uważasz mnie za ostatniego nędznika?
— Uważam za człowieka, dla którego wszelkie środki są dobremi, byle doprowadziły do celu. Co pan chcesz, sądzę cię z własnych twych czynów. Czy zapomniałeś szczegółów wczorajszego wieczora?
Aleosco opuścił głowę.
— Rzeczywiście, wyrzekł po chwili, zasłużyłem na pomienioną obelgę. Możesz nie ufać mojemu słowu, mam jednak sposób, jaki rozproszy twoje powątpiewania. Pisałem ci że jesteś wolną. Mój powóz może każdej chwili odwieść cię do twego mieszkania. Jeżeli zechcesz zostać mą żoną, obierz stolicę, w jakiej nastąpią nasze zaślubiny. Wybierz zarówno kościół i księdza, którego nakłonię ażeby te małżeństwo odbyło się bez rozgłosu, potajemnie. Widzisz więc, iż żaden podstęp nie istnieje tu z mej strony. Dozwalam ci odjechać. Zostawiam czas do rozmyślenia się. Proszę o przebaczenie zuchwalstwa do jakiego winnym się być czuję, lecz które chciej usprawiedliwić gorącą dla ciebie miłością. Jutro jeśli pozwolisz, przybędę do ciebie po odpowiedź, od jakiej zależy me szczęście. Wszak zgodzisz się i przyjechać mi pozwolisz?
Niepodobna było inaczej jak potwierdzająco odpowiedzieć, co też uczyniłam.
W kilka godzin później, wróciłam do mego małego domku na przedmieściu, gdzie znalazłam pokojówkę i mego służącego, mocno zaniepokojonych mojem tak nagłem zniknięciem.
Stangret badany przezemnie, opowiedział, iż w przeddzień wieczorem, jakiś mężczyzna przyszedł do niego z rozkazem, jakoby przezemnie wydanym, by nieprzyjeżdżał z powozem po mnie do teatru, ponieważ jedna z mych przyjaciółek odwiezie mnie swoim. Pokojówka potwierdziła prawdę tego zeznania i tym sposobem manewr księcia wyjaśnionym mi został.
Resztę dnia i noc całą spędziłam na rozmyślaniu.
Nie kochałam mojego konkurenta, uczuwałam nie tylko obojętność, ale jakiś wstręt nieokreślony, musiałam jednak wyznać sama w obec siebie, iż odrzucać jego propozycję byłoby do niedowybaczenia szaleństwem i że nigdy już w życiu nie znalazłabym sposobu zapewnienia sobie bardziej uczciwej a świetnej przyszłości.
Co chcesz, mój przyjacielu? mówiła Fanny. My, córy Ewy tak jak skowronki, dajemy się chwytać na zwierciadła. Legalna żona księcia, mimo że to małżeństwo jawnem by nie było, stawała się prawie księżną, a perspektywa ta olśniewała, przyznaję, ubogą operetkową śpiewaczkę.
Aleosco, kochał mnie zapamiętale, wielka ofiara, jaką był gotów uczynić poświęcając dla mnie swą wolność, dostatecznie przekonywała mnie o tem! Być może, myślałam, będzie on dla mnie najlepszym z mężów i uczyni mnie szczęśliwą?
Bądź co bądź, skoro się ukazał nazajutrz z kolosalnym bukietem w ręku, a tym razem w najuczciwszym celu, otrzymał odemnie przyzwalającą odpowiedź co doprowadzało go do szału radości.
Pewnego wieczora w następnym tygodniu, w pałacowej kaplicy księcia, nastąpiły nasze zaślubiny w obecności czterech świadków. Spisano według prawnych form akt małżeństwa i jedną z kopii tegoż mnie doręczono.
Nazajutrz po uzyskanem uwolnieniu z teatru zawiózł mnie książę do znanego mi już zamku, w którym przepędziliśmy trzy miesiące, nie widując nikogo.
Żona prawdziwie rozkochana w swym mężu, znalazłaby była może powab, w owem długiem sam na sam, pośród samotności, ja jednak, czując zupełną obojętność dla tego człowieka, nudziłam się śmiertelnie, dni i tygodnie wydawały mi się być nieskończenie długiemi.
Małżonek mój wyjeżdżał od czasu do czasu na dni kilka, a za każdym powrotem obsypywał mnie książęcej wspaniałości podarunkami. Były to po większej części drogocenne klejnoty. Miał wielkie upodobanie do biżuterii, lubił jaskrawe, zbytkowne toalety kobiet, i co wieczór ubrana w suknię balową, z djamentami we włosach, na szyi i ręku, obiadowałam z nim sama w wielkiej rzęsiście oświetlonej sali.
Po trzech miesiącach nudzić go zaczął pomieniony tryb życia, spostrzegłam to, lecz zamiast się smucić, cieszyłam, spodziewając, iż wkrótce ukończy się wreszcie to jednostajnie klasztorne a tak nieznośne mi życie.
— Rychlej czy później, zechcesz zapewne wyjechać do Wiednia, mówił mi pewnego rana, pojadę więc tam dziś, aby urządzić dla ciebie mieszkanie.
Przez dwa dni był nieobecnym, a powróciwszy zawiózł mnie do pięknego pałacu, z niesłychanym przepychem i zbytkiem urządzonego, oznajmując iż odtąd tu będę zamieszkiwała.
— A ty? zapytałam.
— Och! ja, odrzekł, wszak wiesz, że mam drugi, swój własny, moja kochana! Będę jednakże przyjeżdżał do ciebie codziennie.
— Tak? zawołałam, chcesz więc abym uchodziła w obec ludzi za twoją kochankę?
— To nieuchronne, odparł najobojętniej.
— Ależ ja jestem twą żoną.
— Nie zaprzeczam.
— I pozwolisz krążyć tyle ubliżającym obojgu nam wieściom?
Uśmiechnął się, jak gdyby przekonany, iż nic nie zdoła skalać jego honoru i odrzekł:
— Wynajdż sposób, zapobieżenia temu jeżeli możesz?
— Jest sposób, wyjawienie prawdy.
— Niepodobieństwo moja kochana, dla wiadomych już powodów. Powiedziałem naprzód, że nasze małżeństwo publikowanem być nie może.
Miał słuszność. Nie miałam prawa się uskarżać, zawiniłam.
Prowadziłam dom na wielką skalę. Cały Wiedeń wkrótce zajmować się począł piękną francuską śpiewaczką, tak wspaniale protegowaną przez księcia. Dozwolił obiegać pogłoskom niezaprzeczając i wkrótce przyjmować u mnie zaczął swoich poufnych przyjaciół, wydając świetne obiady dla męzkiego towarzystwa, podczas których, jak twierdził, z niezrównanym wdziękiem pełniłam obowiązki gospodyni domu.
Zwykłymi gośćmi naszymi byli po większej części młodzi ludzie. Byli oni dla mnie pełni uprzejmości, w której jednak dostrzedz się dawał pewien brak przynależnego szacunku. Zasypywali mnie miłosnemi oświadczynami, wygłaszanemi to żartobliwie, to na serjo.
Mój małżonek śmiał się z tego, nie oburzając się wcale.
— Lecz twoi przyjaciele uważają mnie za kobietę lekkich obyczajów, traktując mnie w ten sposób, zawołałam dnia pewnego rozgniewana.
— Co ci to szkodzi? odrzekł, skoro masz przekonanie, iż jesteś uczciwą kobietą.
— Drażni mnie to dwuznaczne moje położenie.
— Przywykniesz do tego. Pośród wyższego świata, młodzież zarówno prowadzi romanse z zamężnemi kobietami, które w tym razie nie skrupulizują wcale.
— Ogłoś publicznie o nasze m małżeństwie, a szanować mnie będą.
— Powiedziałem ci już dwukrotnie, że to jest niepodobieństwem. Pozostaw rzeczy jak są. Ufam ci w zupełności, i nie jestem zazdrosnym.
Nie zdołałam innej od niego otrzymać odpowiedzi, lecz odtąd poczęłam ozięble traktować jego przyjaciół, którzy w skutek tego nasz dom zwolna opuścili.
I książę zarówno coraz rzadziej nawiedzał mnie teraz, jego wizyty były coraz krótszemi, aż wreszcie dowiedziałam się od mojej pokojówki, że wynalazł sobie kochankę w osobie włoszki, olśniewającej piękności, w której rozkochał się do szaleństwa.
Tem mocniej znienawidziłam go teraz, a chwilami wściekłość mnie opanowywała. Raniło to głęboko mą miłość własną, mą godność osobistą! Dla tego więc ten człowiek ożenił się ze mną, aby po kilku miesiącach mną wzgardzić? powtarzałam z boleścią. Czyżby w podobny sposób postępował gdybym jawnie, w obec wszystkich była jego żoną?
Uwagi te nie umniejszyły mojej rozpaczy, lecz podniecały przeciw niemu nienawiść.
Skoro przybył raz pierwszy, wypowiedziałam mu wszystko, com tylko miała na sercu. Słuchał mnie obojętnie, a gdym skończyła:
— Masz słuszność, nie przeczę! odrzekł, ale czyż moja w tem wina? Sądziłem, iż na zawsze kochać cię będę, a to tak prędko minęło. Żałować należy, żeśmy się połączyli, lecz sama tego żądałaś. Co nastąpiło, już się nie zmieni, starajmy się przynajmniej krępujące nas więzy o ile można lekkiemi uczynić! Tu w Wiedniu, nudzisz się zapewne?
— Śmiertelnie! zawołałam.
— Wracaj więc do Paryża, zabierz z sobą swoje klejnoty, za czekiem zaś, jaki ci natychmiast podpiszę, odbierzesz dwa miliony franków. Jeżeli zechcesz, zabierz mój portret, spojrzawszy nań może wspomnisz o mnie niekiedy. Staraj się być szczęśliwą, co sądzę przy posiadanym majątku z łatwością ci przyjdzie.
Po upływie tygodnia, byłam w Paryżu. We trzy miesiące później, kupiłam ten pałac.
Oto najwierniej opowiedziana historja mojego życia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.