Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom II/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Pojmujesz, iż byłam do najwyższego stopnia zirytowaną i podrażnioną, mówiła dalej Fanny Lambert. Co mogło nadal wyniknąć, jeżeli po pierwszej chwili objawiało się tak natrętne mnie prześladowanie?
Byłam pewną, co do siebie, niepokoiła mnie jednak walka, jaką w przyszłości z tym człowiekiem staczać będę musiała. Przygnębiona tą myślą, przez całą noc oczu zamknąć nie mogłam.
Nazajutrz, wróciwszy z próby, zastałam bukiet i kartę wizytową na stole, w salonie. Rozpłomieniona gniewem, przywołałam pokojówkę. Udając zdziwienie, utrzymywała, iż nie wie, jakim sposobem ów bukiet z biletem znalazły się w pokoju, do którego prócz niej, nikt nigdy nie wchodził w mej nieobecności. Pozwoliłam jej zaprzeczać, ale zarazem powiadomiłam ją, że jeżeli jeszcze raz powtórzy się rzecz podobna, wypędzę ją bez przebaczenia.
Wieczorem dnia tegoż w teatrze, książę znów siedział w swej loży, a obok niego na krześle spostrzegłam ów nieodstępny bukiet, jakiego nieomieszkał rzucić mi na scenę podczas kupletów „Metelli“. Po skończonem widowisku, oddała mi bukiet odźwierna, pomimo mego zakazu; bukiet znalazłam w powozie i bukiet na progu mego mieszkania.
Trzy dni tak upłynęły sprowadzając wzrastającą nawałę kwiatów, aż wreszcie pewnego popołudnia, gdym korzystając z dnia, od próby wolnego, siedziała w mym saloniku, ucząc się roli, drzwi nagie się otworzyły, a w nich ukazał się książę Aleosco uśmiechnięty, ukłon roi składając.
Z razu, bojaźń mnie ogarnęła, lecz to uczucie przemknęło jak błyskawica. Czego miałam się obawiać? Wystarczyło otworzyć okno i wezwać na pomoc przechodniów w razie niebezpieczeństwa. Gniew mną zawładnął — w miejsce obawy. Postanowiłam skończyć raz na zawsze z owym nieznośnym natrętnikiem. Podniósłszy się z krzesła, przystąpiłam ku przybyłemu, a mierząc go wzrokiem od stóp do głowy:
— Pan jesteś księciem Aleosco? zapytałam.
— Tak piękna pani, odpowiedział, a jeśli zechcesz, twój najuczciwszy kochający sługa.
— A więc, pozwól sobie powiedzieć, zawołałam, że podobni tobie książęta, są ludźmi najniższej sfery! Ośmielasz się pan wejść do mego domu, wbrew wydanemu przezemnie zakazowi, przekupiwszy służbę. Przestępujesz próg mego pokoju, wiedząc, iż nie wypada mi przyjąć cię u siebie! Książę Aleosco, mimo żeś księciem, jesteś obok tego gburem!
Uśmiechnął się, a na jego twarz bladą wystąpił rumieniec.
— E! odrzekł żartobliwie, obelgi wychodzące z tak pięknych ust, bywają względami do pozazdroszczenia temu, na którego są rzucane! Nie mogłem żyć dłużej nie widując ciebie, a gdybym cię był prosił pani o zaszczyt przyjęcia mnie u siebie, byłabyś prośbę na pewno odrzuciła. Należało więc postąpić jak ja uczyniłam i nie żałuję tego. Wiadomo ci zapewne, piękna pani, iż jestem szalenie w tobie rozkochanym, jak również wiadomo ci...
Chciał mówić dalej, przerwałam mowę.
— Tak, zawołałam, wiadomo ci, panie, zapewne, co uczyniłam z bukietami, jakiemi mnie uparcie obsypywałeś; wyrzuciłam je oknem i odtąd, uprzedzam, żaden kwiat, pochodzący od pana, nie wejdzie do mego mieszkania. Nie mogę, będąc słabszą fizycznie, znaglić pana siłą, byś wyszedł tąż samą drogą, jaką tu wszedłeś. Lecz oto drzwi. Wyjść proszę!
Książę jak był pąsowym, zbladł nagle.
— Ach! jakże jesteś okrutną! zawołał. Kobiety w ogóle są umiej surowemi w sprawach miłości.
— Mozę w pańskim kraju, z którego pochodzisz, odpowiedziałam.
— Źle czynisz, piękna pani, unosząc się gniewem, mówił uśmiechając się z ironią. Jestem pewien, że pożałujesz tego kiedyś, gdy mnie pokochasz.
Podobna bezczelność doprowadzała mnie do szału.
— Ach! zawołałam, pańskie zuchwalstwo przechodzi wszelką granicę! Nienawidzę cię, nie cierpię! jesteś dla mnie wstrętnym!
— Nie smucę się tem bynajmniej, odrzekł, pokochasz mnie kiedyś.
— Niestety! Wołałabym umrzeć raczej.
— Nie umrzesz, nie! Będziesz zadowoloną z życia i szczęścia! Posiadani wiele cierpliwości. Będę czekał, jak długo zechcesz. Jestem spokojny. I dla mnie chwila nadejdzie.
— Wyjdź pan, proszę po raz ostatni. Inaczej otworzę okno i zawołam!
Książę śmiać się zaczął.
— Chcesz zrobić skandal, a pfe! piękna pani. Znam paryżanki, wiele bardzo pięknych paryżanek, ale umiały żyć one. Ciebie kształcić dopiero potrzeba. Chętnie podejmę się tego, tymczasem do widzenia, mały szatanku. Jesteś na wskroś oryginalną i z tej przyczyny tyle cię kocham, a w przyszłości więcej jeszcze kochać będę.
Tu uśmiechnięty, złożył mi piękny ukłon i wyszedł.

atrzasnęłam drzwi za nim wołając: Idź do djabła!
Usłyszał mnie i przez drzwi odpowiedział:
— Z tobą piękna pani, poszedłbym do niego najchętniej. Wybierzemy się w te odwiedziny, gdy zechcesz.
Upadłam na fotel obezwładnioną, złamana, a nadewszystko mocno zaniepokojona. Widocznem było, iż ów książę zwiększy swe podstępne działania, a w jaki sposób przed niemi się uchronić? Jak uniknąć kiedyśkolwiek zastawionych na siebie sideł? Nie mogłam teraz ufać, ani mej pokojówce, ani służącemu, przekupił on ich oboje.
Wypędzić ich i przyjąć inną służbę? Na co by się to przydało? Jak tych przekupił, przekupi i innych.
Prosić kogo o jakąś opiekę nad sobą? Nie znałam osobistości zajmującej wyższą, albo przynajmniej równą pozycję memu prześladowcy. Prócz tego, widziałam jasno, iż śpiewaczka komicznej opery, nie umiejąca się sama bronić przeciw galanterji wielkiego pana i wzywająca cudzej opieki, wyda się wszystkim w najwyższym stopniu głupią i śmieszną, ponieważ nikt nie uwierzy w niebezpieczeństwo, jakie ja przeczuwałam.
To właśnie niebezpieczeństwo, zawładnęło moim umysłem. Myślałam o niem bezustannie, zapytując sama siebie pod jaką formą ono się ukaże? Dosięgnąć mnie ono nie mogło ani w teatrze, ani na zewnątrz, groziło mi więc widocznie w mym domu, we własnem mojem mieszkaniu, pomiędzy dwoma memi niewiernemi służącemi, którzy gotowi byli każdej chwili za pieniądze wprowadzić księcia do mego pokoju.
Obejrzałam ów pokój najskrupulatniej, by się upewnić czy nie istnieje gdzie w ścianie jakie ukryte wejście, zrobione podczas mej nieobecności, jak to się zdarza w niektórych dramatach i romansach, ów ścisły przegląd uspokoił mnie nieco. Żadne drzwi tajemnicze nie znajdowały się w murze. Taftowa posadzka, pokryta podwójnym kobiercem, nie zawierała żadnego otworu. Garderoba nie miała wyjścia. Jedne, jedyne drzwi, prowadzące do sypialni łączyły się z salonem, a te drzwi prócz zamku, były na zatrzask podwójny zamknięte.
Owóż co wieczór nie tylko zamykałam te drzwi na klucz i zapuszczałam zatrzaski, lecz jeszcze zastawiałam je stołem, na którym umieszczałam dwa fotele. W ten sposób niepodobna było poruszyć drzwi z zewnątrz, bez sprawienia hałasu, zdolnego przebudzić kilkoro śpiących ludzi.
Nie wszystko to jeszcze.
W moim teatrze zaniechano przedstawień „Życia paryskiego“ a rozpoczęto „Rozbójników.“ Grałam w tej operetce „Fiorellę“, a jako nieodłączne akcesorjum w pierwszym akcie zatknęłam za pas mojej czerwonej spódniczki mały sztylet damasceński z szesnastego stulecia, niezmiernie ostry, kończaty. To piękne cacko było moją własnością. Nosiłam go przy sobie bezustannie. W dzień idąc do teatru, w nocy, wracając do domu, miałam go w kieszeni mego ubrania. W nocy przed zaśnięciem, kładłam go pod poduszkę, przekonawszy się, iż łatwo z pochwy wydostawać się dawał, i dzięki temu wiernemu przyjacielowi, nie obawiałam się już nikogo.
Po zaprowadzeniu tych ostrożności, zdarzyło się to, co zwykle następuje w życiu, to jest, iż okazały się one całkiem bezpotrzebnemi. Książę Aleosco, którego przez cały tydzień spotykałam bezustannie i widywałam co wieczór siedzącego w swej loży, znikł nagle. Mówiono za kulisami iż wezwany w nowej misji dyplomatycznej wyjechał chwilowo. Jakaż rozkosz! jaka ulga dla mnie! Odetchnęłam pełnemi płucami!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.