Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom II/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Mój okrzyk, pełen boleści, rozbrzmiał po całym domu, mówiła Fanny dalej. Wróciwszy do przytomności spostrzegłam iż kilka osób mnie otaczało, skrapiając mi głowę zimną wodą. Podniósłszy się, prosiłam aby odeszli i uklękłam przy ojcu, krzepiąc się nadzieją iż to jest może złudzenie i że jakaś iskra życia być może pozostała jeszcze w tem bezwładnem ciele.
Przybyły lekarz zniweczył to moje mniemanie.
I otóż zostałam sama na świecie!
Mój nerwowy, wrażliwy organizm, nie zdołał przenieść tak strasznego ciosu. Omdlałam powtórnie, a skoro po trzech tygodniach odzyskałam przytomność, ujrzałam się leżącą na łożu szpitalnem!
— Ach I jakież to straszne, zawołał Jerzy.
— Dla czego? zapytała Fanny.
— Ty, w szpitalu!
— Nic dziwnego, odpowiedziała. Dobrze uczynili, przenosząc mnie tam. W domu u siebie, opuszczona, samotna, byłabym umarła. Któż byłby mi udzielił tych starań, tyle potrzebnych w chorobie. Ktoby czuwał nademną nocami? Zkąd wziąć pieniądze na zapłacenie doktora i apteki? Choroba w Paryżu drogo kosztuje, mój przyjacielu! W szpitalu pielęgnowano mnie z najwyższą troskliwością i wierzaj mi, nie ma na całym świecie dzielniejszych dozorczyń po nad siostry miłosierdzia. One to ocaliły mi życie, rozwinęło się bowiem gwałtowne zapalenie mózgu, w jakim o uratowaniu mnie zwątpiono zupełnie.
Skoro niebezpieczeństwo minęło, szybko do zdrowia wracałam. Ciało odzyskiwało swą siłę, lecz dusza smutną pozostała. Zdawało mi się, iż z tego smutku nigdy się już nie uleczę. Świat wydawał mi się być wielką pustynią, Paryż wstręt we mnie budził. Żałowałam, żem nie umarła.
Mimo to wszystko, żyć było trzeba. Wróciłam do teatru. Wszedłszy raz pierwszy na scenę, zalałam się łzami pośród wesołej arji, jaką śpiewać musiałam. Publiczność w pierwszej oliwili wygwizdać mnie była gotową, lecz kilka osób obecnych w sali, a znających moją sytuację, powiadomiło o niej innych widzów i niezadowolenie zmieniło się w oklaski. Coś podobnego jednak nie powtórzyło się już więcej. Odnalazłam siłę, potrzebną do ścisłego wypełniania obowiązku, pragnąc uczciwą pracą zarabiać na życie. Był to natenczas mój cel jedyny. Kwestja artystyczna niemiała teraz powabu. Dla polepszenia bytu byłabym chętnie gotową opuścić świeżo rozpoczętą karjerę.
Jedynern mojem pragnieniem było wyjechać z Paryża. Zdawało mi się że zdała od tego miasta, gdzie śmierć zabrała mi najdroższą w życiu istotę, uczuję się mniej nieszczęśliwą. Jak jednak wyjechać przy zupełnym braku funduszów, chociaż nawet dyrekcja Opery Komicznej zwolniła mnie z zawartego kontraktu?
Traf przyszedł mi z pomocą w tym razie. Dyrektor jednego z Wiedeńskich teatrów przyjechał do Paryża dla skompletowania trupy artystów. Widząc mnie na scenie i posłyszawszy mój głos, przedstawił mi na świetnych warunkach opartą propozycję zaangażowania się do zebranego towarzystwa. We dwa miesiące później wystąpiłam w operetce francuskiej, wystawionej w Wiedniu i zyskałam najzupełniejsze powodzenie.
Nie będę cię jednak nudziła przyjacielu, szczegółami mego teatralnego życia. Upływało tu ono podobnie jak i w Paryżu, z różnicą, że występowałam teraz pod przybranem nazwiskiem. Mogłam zostać gwiazdą pierwszorzędną, mam to przekonanie, okoliczności jednakże przeszkodziły temu.
Artyści francuskiej operetki drogo bywają płatni wszędzie, po za granicami naszego kraju. Po kilku latach wracają wzbogaceni do Paryża. Mówię tu o kobietach, uczciwie zarabiających pieniądze, moim zarówno celem było gdym przedstawiała szalone kreacje Offenbacha i Hérv’ego, zebrać co rychlej kilka tysięcy liwrów renty, ażeby żyć z nich we Francji, gdzieś w wiejskim zakątku, z swym smutkiem niepokonanym.
Tymczasowo, urządziłam się skromnie, lecz przyzwoicie. Zajmowałam wraz z pokojówką i służącym mały domek na przedmieściu, gdzie miałam powóz i konia dla wyjazdu i powrotu z teatru. Czyż potrzebuję ci mówić, że byłam zasypywaną miłosnemi biletami więcej jeszcze, aniżeli w Paryżu?
Pewnego wieczora podczas mego występu na scenie, bukiet rzucony przepiętym bransoletą, cisnęłam na deski z pogardą. Salwa oklasków w sali zabrzmiała. Mówiono wiele o tem mojem postąpieniu. Jedni wielce to chwalili, inni śmiesznem być uważali, ponieważ każda z artystek scenicznych musi być zalotną kobietą. Być może iż mają słuszność w tem swojem mniemaniu, lecz dzięki niebu wyjątki istnieją, jak wszędzie.
Po owej jawnej z mej strony demonstracji, nawała miłosnych bilecików znacznie się zmniejszyła i zwolna całkiem prawie ustała. Odetchnęłam z ulgą, dziękując niebu, że owi don Żuanowie wrócili mi wreszcie spokojność.
Co powiesz? Jednocześnie gdym sobie to powtarzała, miała mnie spotkać nowa, całkiem nieprzewidziana niespodzianka.
Nigdy niezapomnę owego wieczora! Grałam Metellę w „Życiu Paryskiem“. Śpiewając w drugim akcie, uczulam nagle, (a było to fizyczne) jak gdyby podwójny płomień ognia na twarz mi uderzył, coś nakształt świetlanego rzutu, wydobytego z maszyny elektrycznej, jakiem oświetlają balety i widma fantastyczne.
Pomimowolnie spojrzałam ku parterowym lożom, umieszczonym w pobliżu sceny. W głębi jednej z tych lóż ujrzałam dwie źrenice, z fosforowym blaskiem utkwione w me oczy. Następnie dostrzegłam łysą czaszkę głowy, świecącą jak kość słoniowa między dwoma puklami jasno blond włosów; dalej jakąś wyniosłą kościstą postać, ubraną w biały krawat, frak czarny, na klapie którego po lewej stronie błyszczała wielka sprzączka djamentowa.
Tę dziwną charakterystyczną postać, po raz pierwszy ujrzałam w mem życiu i głęboko utkwiła się ona w mojej pamięci.
— Książę Aleosco, nieprawda? zapytał Tréjan.
— Tak, to był on, odpowiedziała Fanny.
— I bezwątpienia, mówił dalej artysta z odcieniem ukrytej zazdrości, pięknym ci się wydał, mimo tak niepowabnej postaci?
Fanny wzdrygnęła się niecierpliwie.
— Mówisz, jak warjat! zawołała, ów człowiek z kociemi iskrzącemi oczyma wywierał na mnie wrażenie, jakiegoś widma z powieści Hofmana, przyobleczonego w żywe ludzkie ciało.
Do zaciekawienia z jakiem się w niego wpatrywałam, łączył się rodzaj dziwnej trwogi. Nie jestem bojaźliwą, a mimo to wtedy strach mnie ogarniał. Ta jego elektryczne wejrzenie, uparcie zatopione w mojem obliczu do tego stopnia mięszało mnie i drażniło mi nerwy, że bez pomocy suflera byłabym się po kilkakrotnie pomyliła w mej roli.
Po skończonym akcie przywołałam reżysera, od lat wielu kierującego teatrem w Wiedniu, a ztąd znającego wszystkie prawie przebywające w tem mieście arystokratyczne postacie i przyprowadziwszy go do dziury wyciętej w kurtynie wskazałam mówiąc:
— Spojrzyj pan, proszę w głąb drugiej loży na parterze! Któż jest znajdujący się w niej mężczyzna?
— Jest to jedna z wybitnych zagranicznych osobistości, odpowiedział, książę Aleosco, wielki bogacz, przybyły wysłany tu w misji dyplomatycznej. Bądź ostrożną, dodał. Znany to bałamut i uwodziciel. Jestem pewien, że przypatrywał się tobie i to nie bez celu. Dostrzegłem zarówno i twoje roztargnienie.
Zaczęłam się śmiać, wzruszając ramionami.
— Nie żartuj, odparł reżyser poważnie. W „Metelli“ jesteś zachwycającą. Miej się na baczności, powtarzam. Jest to człowiek bardzo bogaty.
— Cóż mnie to obchodzi?
— Obsypie cię złotem i djamentami. Jest to przynęta, nader niebezpieczna dla cnoty.
— Wszak nie dla mojej.
— Powiedziałem ci wszystko, ostrzegłem. Do ciebie reszta należy, twoja to sprawa, nie moja!
Reżyser odszedł. Ja po skończonej roli wyszłam z teatru.
— Bukiet dla pani i karta, rzekła za kulisami odźwierna, zastępując mi drogę.
Bukiet pochodził od księcia. Bukiet był wspaniałv. Zwróciłam go jej zabraniając na przyszłość przyjmowania dla mnie podobnych podarków.
Mój powóz oczekiwał przy bramie teatralnej. Wsiadając dostrzegłam coś białego na siedzeniu. Był to drugi bukiet i drugi bilet od księcia.
Zniecierpliwiona i rozdrażniona, podarłam bilet i bukiet wyrzuciłam na ulicę.
— Jeżeli natrętny ów książę czatuje tu gdzie w pobliżu, pomyślałam sobie, zobaczy jaki użytek zrobiłam z jego kwiatów.
Przybyłam do siebie. Pokojówka oczekiwała mnie w progu.
— Przyniesiono to dla pani przed chwilą, rzekła zdejmując ze mnie futro i wskazując kartę i bukiet, leżące na pułeczce po nad kominkiem. Był to trzeci bukiet od księcia!
Uderzyłam nogą o ziemię do najwyższego stopnia rozdrażniona.
— „Otwórz okno! zawołałam.
Służąca spojrzała na mnie zdumiona.
— „Lecz pani, wyszepnęła z cicha, dwadzieścia pięć stopni mrozu na dworze!
— „Otwórz! rozkazuję ci. Natychmiast otwieraj!
Spełniła rozkaz. Nie zważając na mróz tak wielki, zbliżyłam się do okna i wyrzuciłam bukiet na ulicę.
Wprost mego domu, na przeciwległym chodniku stał jakiś mężczyzna, w futro odziany. Kwiaty padły u nóg jego. Zdjął kapelusz, ukłon mi składając, a wtedy dostrzegłam świecącą łysą czaszkę, kocie oczy i długie wąsy księcia Aleosco.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.