Przejdź do zawartości

Trójlistek (Kraszewski, 1887a)/Tom I/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Trójlistek
Wydawca Edward Leo
Data wyd. 1887
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Murawka-Wielka, niegdyś majętność rodziców matki hofrata Ksawerego, należała do tych niewielu majętności w Galicyi, na których wiek XVIII piętno swe wycisnął.
Wśród kraju tego, w którym najwięcej pozostało starych zamczysk, dworów pańskich, gródków obronnych, więcej XVII w., a nawet XVI w budownictwie i ogrodach się zapisał tam, gdzie coś dawnego aż do naszych czasów przetrwało. Niestety — losy nieszczęśliwe pozbawiły nas pamiątek — wojnami, podziałem i ruiną majętności, upadkiem rodzin możnych. — Niezmiernie rzadko się coś, choć w szczątkach i resztkach, uchowało do dni naszych. Nawet po Janie Sobieskim mato co pozostało, mniej jeszcze po wspaniałych ogrodach i pałacach Koniecpolskich.
Rodzina matki p. Ksawerego należała tu do najstarszych i niegdy rozległe posiadających majętności. W końcu zeszła prawie na te dwie Murawki, ale na nich świeciła jeszcze zamożność, a dziad przy boku króla Stanisława Augusta zajmował stanowisko znaczne. Wszyscy, co go otaczali, co obcowali z ulubieńcem pani Geoffrin i wielkim miłośnikiem wszystkiego, co w Europie było modnem i wziętem, mniej więcej go naśladować chcieli. Budował król Łazienki, przerabiał i modernizował zamek, aby w nim postawić posąg Voltaire’a, lubił piękne ogrody, — za tem szło, że się stroiły Powązki, ozdabiały Sielce, że niezliczone parki, ogrody, pałace i pałacyki wznosiły się na prowincyach. Wszystkie one aż do znikłego dziś, jak grzyb, — wyrosłego pałacu jenerała Stępkowskiego miały na sobie piętno wieku, nowego budownictwa, chcącego być naśladowaniem starożytnych, — okalały się kolumnami, ożywiały posągami.
Do takiego pałacu należał ogród w Murawce, fantastyczny, z dziką promenadą, ołtarzami, napisami, chińskiemi domkami, grotami, wodospadami i t. p.
Dziad p. Ksawerego, na dworze Stanisława nabrawszy gustu do ogrodów, usłyszawszy z ust króla, iż potrzeba, aby Polacy raz obozować i koczować przestali, — ze starego dworu murowanego zrobił coś nakształt pałacu i otoczył go ogromnym ogrodem, mając las pod ręką, który mu za doskonały posłużył materyał. Pałac wprawdzie od czoła tylko miał pokaźniejszą powierzchowność, ale to starczyło. Gdzieindziej dawano stodołom fronty świątyń i tem się zaspokajano.
To odrodzenie Murawki-Wielkiej przypadło nieszczęśliwie w porę najniepomyślniejszą, gdy ruina groziła wszystkim. Dotknęła ona szczególniej szambelana, i ten, ledwie się przy części majątku utrzymawszy, musiał zaniechać dokończenia pałacu i wszystkiego, co go otaczać i przyozdabiać miało.
Później, — dobrze, iż się w części jego potrafiła utrzymać rodzina, — przyszły złe bardzo czasy. Gdy wujowi p. Ksawerego, hofratowi, jak on, przypadła opieka nad nim, energiczny, a zniemczały urzędnik austryacki nie dbał wcale o pamiątki, nieszło mu ani o pałac, ni ogród; jaknajprozaiczniej w świecie puścił majętność dziejową, kurcząc się, aby ją dla siostrzeńca nietylko utrzymać, ale ją oczyścić. Miał mu po sobie do tych Murawek dodać parę wsi własnych, i spodziewał się z potomstwa swego pupila zrobić znowu panów, ale już nie tego polskiego kroju, co mieszkali po wsiach, gospodarzyli, wojowali, a na dwór i do urzędów się nie pięli, widząc tam więcej niewoli, niż wielkości. Hofrat marzył, że Ksawery dobije się wysokiej godności, a potem, wyposażony dobrami, okryty krzyżami, łaską dworu ubezpieczony, ożeni się z jaką dziedziczką jednej z narodowości, mających tu prawo obywatelstwa. Naturalnie powinien był posiadać pałac — w Wiedniu i tu pędzić życie.
Ów więc zaimprowizowany przez architekta nadwornego j. k. m. pałacyk stał się całkiem niepotrzebny. W połowie jego dzierżawca urządził spichrze i składy, w drugiej sam zamieszkiwał, przeistoczywszy ją na niewygodny rodzaj dworu. Znikły prawie ślady restauracyi. Sale porozdzielano przeforsztowaniami, powybijano drzwi, pozamurowywano zbyt wielkie okna, schody kamienne suprymowano, zastępując je ladajakiem drewnianemi. Tak samo ów przepyszny ogród przedzierzgnął się na sad, na warzywne zagony, na dziki las i łąki. Gdzieniegdzie się coś z niego uchowało cudem. Murawka straciła cały swój urok dawny. Jedna rzecz cudem ocalała, to ogromna aleja lipowa, która do ekspałacu prowadziła.
W takim stanie wziął Murawkę pan hofrat, puścił ją znowu w dzierżawę, a gdy z obowiązku odwiedzał swą posiadłość, stawał w saloniku, t. j.: gościnnym pokoju dzierżawcy. Nigdy mu na myśl nieprzyszło, że dwór ohydnie był sprofanowany. Niewielka ilość droższych sprzętów, obrazów, pamiątek, porządnie inwentarzem objęta, zamkniętą została pod klucz, który dla przewietrzania i dozoru musiano dzierżawcy powierzyć. Niedziw więc, że siła pięknych mebli znalazła się później w jego mieszkaniu.
Stan ten byłby trwał, kto wie, jak długo, bo hofrat był rad z dzierżawcy, prostego człowieka, punktualnego w wypłatach, choć nadużywającego praw swoich, gdyby p. Ksawery nie naraził się gorliwością swoją i urzędniczem współubieganiem do tego stopnia nawet zwierzchnikom niektórym, iż Niemcy postanowili go wykurzyć.
Ksawery miał silne plecy, ufał im i, będąc nadzwyczaj sumiennym, nie lękał się żadnych denuncyacyi. Tymczasem zaczęto donosić na niego, przekręcając fakta. Hofrat, płacąc za to, odkrywać zaczął błędy, opuszczenia, folgowania nieprawne swych antagonistów, rozpoczęła się wojna, potworzyły obozy, i p. Ksawery, osaczony, spotwarzony, wystawiony, jako niezdolny a samowolny, — został wyznaczonym na prowincyę i, ratując się, zaszedł tak daleko, iż wkońcu musiał się podać do dymisyi.
Wszystko było tak zawczasu obrachowane, iż, pozbywając się go, dano mu ją conajśpieszniej, a niechcąc z wiernego sługi zrobić nieprzyjaciela, zawieszono mu na pożegnanie krzyż komandorski jednego z orderów, uwalniając od taksy.
P. Ksawery tak był wrósł w życie biurowe, tak w niem czuł się na miejscu niezbędnie potrzebnym, iż nie pojmował, jak państwo mogło się obejść bez niego, jak cały gmach, z papieru i piór pobudowany dla strzeżenia go, nie runął.
Czuł się tak pokrzywdzonym, tak dotkniętym w swej miłości własnej, tak zwichniętym w planach przyszłości, tak zrozpaczonym, że, komandorskiego krzyża niewłożywszy nawet, natychmiast postanowił wyrzec się wszelkich stosunków z wyższemi sferami, wynieść na wieś i tu stanąć bodaj w jakiejś opozycyi, o której słyszał wiele, ale nie miał najmniejszego wyobrażenia.
Do zasnucia planów przyszłego żywota na wsi p. baronowa Narcyza miała dlań być przewodnikiem, pomocnikiem, sprzymierzeńcem.
Odmalowała mu go świetnie, uroczo i wkońcu ukazała, jako cel do zdobycia, — marszałkostwo lub namiestnikostwo.
Mniejszem niemożna było zaspokoić człowieka, który spodziewał się być ministrem, śnił o tytule ekscelencyi i widział na sobie już te wielkie wstęgi z gwiazdami, które mu się należały.
Z życia biuralisty p. Ksawery wiele nawyknień i cnót szczęśliwie mógł zastosować do nowego zawodu swojego. Był wytrwały, systematyczny, pracowity. P. baronowa miała w planach swych pochlebić jego miłości własnej.
Pierwszą potrzebą przenoszącego się na wieś wielkiego właściciela ziemi stała się rezydencya. Murawka niepodobną była do niczego, wszystko tu na nowo stworzyć było potrzeba, ale p. Narcyza miała w Krakowie, budowniczego który natychmiast plan restauracyi pałacu rzucił na papier.
Przypuszczalne obliczania kosztów, jakie za sobą pociągnąć miały budowy, urządzenia, ozdobienia, sprzęty, wyprawa cała, — pomimo najoszczędniejszego ich obcinania stanowiły jeszcze bardzo pokaźną sumę.
Potrzeba było gniewu i rozżalenia Ksawerego, aby go nakłonić do jej poświęcenia. P. Narcyza i hofrat zarówno nalegali na pośpiech, a ten pomnażał wydatki. Ale architekt wziął się do roboty z gorączką młodzieńczą.
Tymczasem hofrat, niechcąc w tym niewdzięcznym siedzieć Wiedniu, zamknięty, niewidzialny, krył się na folwarku w Ginkach, do których mu towarzyszyła Narcyza... Umiała ona weń nietylko wmówić, ale dowieść mu faktami, że bez niej nie da sobie rady. Nieświadomość wielu form i wymagań towarzyskiego życia była niezaprzeczoną. On się sam do niej przyznawał.
Ciotecana siostra, jakkolwiek najbliższa krewna, zgóry zapowiedziała, że ani zamieszkać, ani pomagać, ani gospodarować nie będzie u Ksawerego inaczej, tylko jako jego zona.
Ekshofrat oświadczenie to przyjął, jakby był przygotowany do niego, — zimno... zrezygnowany, pocałował w rękę i rzekł:
— Wszystko się to spełni czego życzysz, — ale dajże mi się ułożyć... oswoić się z myślą tą... przygotować.
Najpierwszem następstwem tego układu było, że p. Narcyza publicznie, jawnie poczęła występować, jako narzeczona. Starano się o indult w Rzymie. Sprawa musiała się przeciągnąć. Napozór Ksawery ulegał konieczności, ale w duszy żywił nadzieję, że może mu się uda kuzynkę wydać za kogo... i od tej największej ofiary oswobodzić.
Nie czuł w sobie najmniejszego powołania do małżeństwa, a przeciągnąwszy życie kawalerskie, z trwogą patrzał na to jarzmo (wedle starego wyrażenia), które on w istocie za twardą niewolę uważał... Ale Narcyza, która nad nim miała przewagę, tak mu była potrzebną, tak do niej nawykł, że w ostatniej ostateczności i do tego był przygotowanym.
Z piorunowym pośpiechem budowniczy prowadził regeneracyę Murawki, chociaż ów zniszczony pałac niemal nanowo trzeba było dźwignąć, takiego wymagał przekształcenia. Zarazem ogrodnicy tworzyli ogród z pozostałości starego, a p. Narcyza przysposabiała umeblowanie.
Niezmierną pomocą do niego okazały się zamknięte od lat wielu remanenta, które dzierżawcy pogardliwem imieniem „łomu“ oznaczali.
W tym łomie, który Narcyza musiała odzyskiwać rozproszony, znalazły się wielkiej ceny sprzęty prastare, gobeliny, kobierce, obrazy, starożytne wyroby wszelkiego rodzaju...
Dopełniając to zakupami w Wiedniu, nietylko dom było można postawić na stopie pańskiej, ale dowieść gustu i poszanowania przeszłości.
P. baronowa wzięła na siebie ozdobienie artystyczne pałacu, na którem hofrat nie znał się wcale. Wmówiła w niego łatwo, ze ten dom oszczędzi mu tysiące, a dom jego uczyni jedynym w swoim rodzaju...
Do sali jadalnej odrestaurowano cały szereg portretów, którym z genealogii pododawano imiona.
Od opisanych wypadków nie upłynął rok, — pracowano około wnętrza domu w zimie i w lecie już przewidzieć było można, kiedy nastąpią inkrutowiny... Ale p. Narcyza nastawała na to, aby na nich wystąpiła, jako pani Ksawerowa, a indult nie nadchodził.
Nie chcemy podejrzewać p. Ksawerego, iż jego winą była ta zwłoka, lecz pomiędzy ludźmi chodziły wieści różne, i szeptano sobie na ucho niedorzeczne prawie domysły.
P. Narcyza tak już była w ciągu tego czasu weszła we wszystko, co się tu działo, była w takim stosunku z architektem, z tymi, co mieli dostarczać wyprawy pałacowej, że, gdy zażądała przeszkodzić, nie łatwiejszego dla niej niebyło nad zatamowanie tego, co stanowiło najgorętsze Ksawerego pragnienia.
— Niebędzie wesela, niebędzie i inkrotowin, a kuzynek pozostanie w Glinkach.
Tymczasem hofratowi, nawykłemu do czynnego życia, zawieszenie to wszelkich przygotowań do wejścia w zawód nowy stawało się z dnia na dzień nieznośniejszem.
Z drugiej strony bliskie poznanie narzeczonej tak mu groźnem czyniło małżeństwo, iż nie wiedział, co wybierać...
Zahaczyło się na tem wszystko. Pałac w Murawce-Wielkiej stał, tak jak gotowy, — ale Narcyza umiała go uczynić niemieszkalnym... P. Ksawery nie mógł dostać indultu...
Wnosił on, aby inkrutowiny połączyć z uroczystemi zaręczynami, i na to kuzynka się zgodzić nie chciała.
— Raz skończyć to potrzeba, — ja starzeję, dla ciebie poświęciłam najświetniejsze partye, a ty mnie zwodzisz... — powtarzała. — Mów otwarcie, — porzucę cię, znajdę innego... ale raz koniec stanowczy być musi...
Ksawery się zaklinał, iż wszystko od indultu z Rzymu zależy.
— To jedź sam po niego do Rzymu...
Nalegała dotąd nadaremnie, na ostatek... zdało się jej, że, sprowadzając Atanazego i wtajemniczając go w sprawę, wymoże łatwiej z jego pomocą, — czego sama dokazać nie mogła.
Wezwanie to znalazło Atanazego w jednej z tych chwil życia, w których opuszczają siły, ochota, urok przyszłości gaśnie, i ręce opadają. Potrzeba, ażeby coś silnie wstrząsnęło całą istotą i rzuciło ją na drogę nową lub popchnęło dalej po tej, która zniechęceniem się zaćmiła...
Atanazy, którego napadło jakieś odrętwienie, ubezwładnienie, — myślał czasem o Balbisi i ważył, czy pół miliona ozłocić, może jej pochodzenie, więcej, niż skromne; niekiedy zalatywał myślą do baronowej, o której był przekonany, że się w nim kochała... przebiegał szeregi i innych panien z sąsiedztwa, rozważając, czyby nie należało się już ożenić. Wszystkie te, którym mógł rękę ofiarować, dla niego, męża wielkich nadziei, — były zamałemi... W zwierciadle widział się jeszcze młodym, ale lata biegły z szybkością nielitościwą... Zaczynał łysieć... Zgorzknienie, którego doznawał, odbijało się nawet w jego ogólnych na świat i życie poglądach, w sądach o sprawach kraju i ludziach, co się niemi zajmowali.
Podróż, do której go wzywano, przychodziła w dobrą godzinę, — potrzebował rozrywki... Dla Narcyzy miał słabość, — chociaż się w niej nie kochał... chętnie gotów był jej służyć….. Nie wahał się więc natychmiast przygotować do podróży... Po drodze miał właśnie w Krakowie wypłatę długu Piotrowej, który mu niezmiernie ciężył. Obojga ich nie widział od bardzo dawna, — a o Piotrze wiedział tylko, że coraz się stawał pobożniejszym... co mu nie przeszkadzało oprócz piołunówki hołdować staremu, wydobytemu z przeszłości nałogowi gry w karty. Między nim a żoną z tego powodu przychodziło do scen gwałtownych. Piotr, nawet przez spowiednika strofowany, nie poprawiał się. Na całym domu, a szczególniej na pani Piotrowej znać było skutki tego nieszczęśliwego małżeństwa. Zmizerniała, wychudła, oczy miała zapłakane, a pomimo zawsze żywego zajęcia Atanazym przyjęła go, tak roztargniona, że po kilkakroć musiał powtarzać pytania...
Panny Balbiny niebyło już przy niej, wyjechała na wieś z rodziną jednego ze swych opiekunów. Piotr przykre na bracie uczynił wrażenie...
Przy wypłacie pieniędzy przyszło do sceny, bardzo gorszącej, bo Piotrowa zmuszoną była otwarcie wystąpić przeciw mężowi, który chciał sobie sumę tę przywłaszczyć... Atanazy stanąć musiał po stronie samej pani i niemal przymówić bratu, który mu szyderstwem boleśnem odpowiedział... Sama pani, przestraszona tem, wdała się w pojednanie i, winę na siebie wziąwszy, dla zgody i pokoju poświęciła część sumy...
Piotr, który nie miał z czem siąść do gry, a chciał straty świeże powetować, — porzuciwszy gościa, zniknął. Piotrowa została sama z Atanazym... Była tak rozżaloną, że się jej narzekanie z ust wyrwało mimowoli. Dla zmienienia treści tej przykrej rozmowy Atanazy nie znalazł nic lepszego nad zapytanie o Balbinę... Poruszyło to panią bratową...
— Doprawdy! — podchwyciła, — pan Atanazy się nią interesujesz? A! jaka jabym była szczęśliwa, gdybyś nareszcie pomyślał o ożenieniu i o niej. Dziewcze, — jestem pewną tego, — ma dla was uczucie, z którem się kryje... Odmawia wszystkim, — nieraz mnie o was zapytywała... Wydałabym ją może, aby sierotą nie zostawić... bo ja się nie spodziewam żyć długo, ale, z mojego losu miarkując, małżeństwa stręczyć się boję... Pan tylko mógłbyś ją uczynić szczęśliwą... I wiesz pan, — mieli opiekunowie proces z nabywcą apteki o jakieś zaległości i remanenta... Szło o sumę, bardzo znaczną, Balbisia wygrała... bogatszą jest jeszcze...
Na p. Atanazym, niewiadomo, dlaczego, i to zbogacenie, i zapewnienie, że panna miała dla niego słabość, naprzód przykre uczyniło wrażenie, potem obudziło zajęcie. Rzucił słowo dwuznaczne, które Piotrowa chciwie pochwyciła. Chciał je potem cofnąć, obrócić w żart, ale opiekunka mówić sobie tego nie dała.
— Wracaj pan od hofrata i wstąp do mnie; zastaniesz Balbisię. Zabaw dni parę, zobaczysz, że mi całe życie będziesz dziękował..
Jak się to stało, że Atanazy nie wyparł się swego słowa i przyrzekł bratowej wstąpić, on sam podobno nie wiedział.
— Jużci potargować można, — szepnął, wychodząc, — gwałtem mnie do ołtarza nie pociągną; niczem związany nie jestem.
W Glinkach oczekiwała na niego p. Narcyza; hofrat wcale nie wiedział, że miał przybyć i, zobaczywszy, nie zdawał się być rad bardzo. Znał go, jako sprzymierzeńca kuzynki.
Powitanie było chłodne i zakłopotane. Atanazy przybycie swe tłómaczył jakimś interesem. Baronowa udawała prze wybornie, iż wcale go się nie spodziewała i nie oczekiwała.
W toku rozmowy przyszły na stół inkrutowiny. P. Ksawery, coś niewyraźnego przebąknąwszy, wyszedł, zostali sami z Narcyzą. Zazwyczaj trzpiotowata, żywa, wesoła baronowa tym razem z jakąś uroczystą miną skinęła na Atanazego.
— Wyjdźmy do ogrodu... o nadzwyczaj ważnej rzeczy mam z wami do pomówienia, — odezwała się, wychodząc. — W rękach twoich los mój; jestem przekonaną, że możesz być moim zbawcą, i że, jeśli mi zechcesz dopomódz, los mój się rozstrzygnie.
Atanazy zamiast odpowiedzi ucałował drżącą rączkę białą i odparł grzecznie:
— Pani przecież wątpić nie możesz ani o moich chęciach najlepszych, ani o posłuszeństwie na jej rozkazy.
— Myślałam i rozważałam długo, — ciągnęła dalej baronowa, — czy to, o co mam cię prosić, jest właściwem i czy będzie skutecznem? Dziś przekonaną jestem, że ten tylko jeden jeszcze mi środek pozostał, aby Ksawerego nakłonić do przyśpieszenia ślubu, który, jeśli się odwlecze, może nigdy nie przyjść do skutku. Jeżeli jesteś moim przyjacielem...
Atanazy zaprotestował gorąco przeciw wątpliwości.
— Jeżeli jesteś moim przyjacielem, uczynisz to, o co mam prosić, — dokończyła Narcyza, stając w ogródku w miejscu, na którem podsłuchaną się być nie obawiała. — Ksawery jest zazdrosny; niema innego sposobu nad ten, by go postawić między wyrzeczeniem się mnie, — a on bezemnie żyć nie może, — lub przyśpieszeniem ślubu, który ludzie już podają w wątpliwość.
Spuściła oczy baronowa.
— Panie Atanazy! powinieneś oświadczyć Ksaweremu, że przyjechałeś uroczyście prosić o moją rękę i że się żenisz za mną...
Jakkolwiek przygotowany wstępem do usłyszenia czegoś ważnego i stanowczego, Atanazy osłupiał, pobladł, przeraził się. Jak błyskawica, przebiegła w głowie jego myśl, że związać się może i paść ofiarą, i że już nie o hofrata szło, ale o niego samego.
P. Narcyza czekała milcząca.
— Rozważmy, rzekł powoli.
— Rozważyłam sto razy, ważyłam, myślałam, — podchwyciła baronowa. — Ksawery nie będzie miał innego wyjścia nad oświadczenie, że jest ze mną zaręczony, że czeka na indult. Możesz mu się nie dać cofnąć i być moim obrońcą.
— A jeżeli, wahając się, przerwał, zimnym oblany potem p. Atanazy, jeżeli...
— Niema jeżeli! — gwałtownie zawołała Narcyza. — Uczynisz to, czy nie? Nie spodziewam się, abyś za nieszczęście dla siebie uważał, gdyby nawet cofnął się Ksawery.
Atanazy sam nie wiedział, co odpowiedzieć na to; baronowa, natrętna, napastliwa, niedając mu czasu do rozwagi, pochwyciła go za rękę i wprowadziła napowrót do saloniku, tak zmieszanego tą niespodzianką, iż nie spostrzegł hofrata, stojącego tuż przed nim.
— Proszę cię, panie Atanazy, — odezwała się, — powtórz to mojemu kuzynowi, z czem tu przybyłeś i coś mi oświadczył przed chwilą...
Atanazy milczał, Ksawery patrzał ciekawie i niespokojnie.
— Widzę, że cię to, com ci oświadczyła, zmieszało, — dodała Narcyza, — powtarzam, że los mój oddaję w ręce Ksawerego, niech on o nim rozstrzyga. Wychowaliśmy się razem, kochaliśmy się od dzieciństwa...
Z kolei na twarzy hofrata odmalowała się trwoga.
— O cóż idzie? — wyjąknął cicho.
— Atanazy uroczyście mi się oświadcza, ofiarowując rękę swoją, odezwała się Narcyza. — Odpowiedziałam mu, że jestem związana danem ci słowem... że ty masz żenić się ze mną, że tylko niczem nieusprawiedliwiona zwłoka mogła to podać w wątpliwość.
Zwolna bladość, okrywająca twarz Ksawerego, ustępować zaczęła, nspakajał się — myślał. Chwila milczenia, nadzwyczaj przykrego dla wszystkich, wydała się im wiekiem. Baronowa, największą obdarzona energią, najlepiej przygotowana do rozwiązania, które chciała przyspieszyć — pomimo to okazała, jakby obawę tego, co wypaść miało.
Nim hofrat zebrał się na kategoryczną odpowiedź, p. Atanazy, zmierzywszy wielkość niebezpieczeństwa, ostygły dla pięknej baronowej, nagle począł powoli:
— Przyznaję się, że nie wiedziałem wcale o zamiarach pana Ksawerego, i o tem, że pani i on jesteście słowem, sobie danem, związani. Zmienia to położenie, i, jakkolwiek wielką jest ofiara, wiem, że ja do niej jestem obowiązany.
Ukłonił się, odstępując kroków parę. Hofrat stał oniemiały.
— Nikomu szczęścia dla siebie wydzierać nie chcę, — zawołał żywo, przychodząc do siebie. — Jeżeli Narcyza ma dla was przywiązanie... a czuje się tylko związaną... ja...
Nie dała mu dokończyć kuzynka, z heroiczną odwagą rzucając się na szyję. Wiedziała już, że na Atanazego liczyć nie może.
Hofrat znowu oniemiał w tym uścisku.
— Kochany bracie, — zawołał Atanazy, który oddychał swobodniej, — po tym dowodzie przywiązania jam ustąpić powinien. Masz przedemną i to, żeś mnie uprzedził, i że baronowa ma ku tobie przywiązanie od dzieciństwa. Ustępuję więc, życząc szczęścia wam obojgu, wiedząc, że ono was czeka.
Ksawery, przyparty tak do muru, zmieszał się z początku, ale dawna jego urzędnicza natura, nawykła rachować na zwłoki, odroczenia i przeszkody, — wzięła górę. Powiedział sobie, że, dopóki nie przysięgi u ołtarza, za wsze miał środek i mógł znaleźć pozór jakiś do oswobodzenia się. Wkońcu zaczynało się w nim utrwalać przekonanie, że Narcyza była mu istotnie potrzebną, że bez niej nie podołałby zadaniu, które ona jasno sformułowała, doskonale wiedząc, jak je rozwiązać.
Spokojnie więc, ucałowawszy rękę narzeczonej, rzekł do Atanazego:
— Ubolewam nad tem, żeś się opóźnił. Widzisz, żem gotów był do ofiary, ale Narcyza jest wierną uczuciom młodym... Było napisane, że my się nie rozstaniemy.
Powtórny uścisk zapieczętował to upewnienie, a baronowa korzystając ze sposobności natychmiast zaczęła mówić o wyznaczeniu terminu wesela, i upewniała, że indult wiadomemi sobie środkami na czas w Rzymie pozyska. Ksawery milcząco się godził na wszystko.
Atanazy, który, przebywszy gorącą łaźnię, oddychał teraz całą piersią i czuł się w najlepszem usposobieniu, wesołą zagaił rozmowę, ale trafił na nielitościwie, zjadliwie szyderską baronową, która, niemogąc mu darować tak łatwego jej wyrzeczenia się i okazanej trwogi, zemstą ku niemu pałała.
Znalazł się więc Atanazy po chwili w najprzykrzejszem w świecie położeniu. Hofrat go miał za wspólnika Narcyzy i jej posługacza, chcącego zmusić go do ożenienia. Narcyza poprzysięgła zemstę za rękę swą wzgardzoną. Oboje przyjmowali go grzecznie, ale w wyszukanej uprzejmości kryła się bardzo wyrazista niechęć i rodzaj wzgardy.
Sama przyzwoitość nakazywała hofratowi zaprosić brata, aby przez dzień następny pozostał, choć się wyrywał z powrotem. Baronowa wnosiła, aby pojechać do Murawki dla obejrzenia tego, co ona tam zrobiła. Zgodził się gość chętnie... Hofrat towarzyszył im, pewien, że posłyszy pochwały i uniesienia nad dziełem dokonanem.
Nikt zapewne nie zadał sobie pracy porównywania tych trzech różnych rodzajów przepychu i elegancyi, jakie się spotyka w domach polskich w Wielkopolsce, w Kongresówce i Galicyi.
Ostatnia zachowała może najwięcej tradycyjnych form, które tylko przebrały się i zmieniły powłokę. Najbardziej kosmopolityczną jest wytworność i pańskość wielkopolska, w której coś zapożyczonego z Berlina przegląda.
Dla wystawienia monumentu Mieczysławowi i Bolesławowi w Poznaniu wszakże użyto Raucha, tak samo dla okazałości polskiej pożycza się pruskie salony. Coś w niej jest sztywnego, żołnierskiego, — bo tu wojskowość po nad wszystkie ideały, się wznosi, i że dotąd aniołów w niebieskich niemalowano mundurach z krzyżami na piersiach wedle stopni w hierarchii chórów, — temu tylko winien brak inicyatywy.
W królestwie angielska i francuska elegancya odbija się, najwierniej wynaśladowana, a w głębi prowincyi tylko starodawny przepych, który się wagą sreber mierzył i kosztownością użytego materyału, gdzieniegdzie jeszcze się uchował. Wszędzie prawie artystyczne wyroby banalne zastąpiły drogie, niepokaźne stare pamiątki. Za jedną staroświecką spinkę od kontusza możnaby teraz kupić i strój, i klejnoty... ale po cóż ją kłaść, kiedy się na niej nikt nie pozna, a dyament du Cap lub doskonale naśladowanie jego starczy.
Hofrat wystawę i elegancyę pojmował po wiedeńsku... ale, że smaku nie miał, a Narcyza lubiła też jaskrawość, dom i jego urządzenie odznaczały się kolorytem szczególniej i złoceniami. Jest to wogóle oznaką najpewniejszą braku gustu i znajomości warunków piękna, gdy bogactwo szczegółów zastępuje prostotę i wdzięk dzieł sztuki.
Budowniczy krakowski, któremu hofrat po wierzył restauracyę pałacyku, nie rozumiał jej inaczej, jak pokryciem jakichkolwiek linii, skorupą misterną i mnóstwem szczegółów.
Styl ten, który w barbarzyńskich świątyniach Indyi znajdujemy, zarówno jak w nowej paryskiej Operze, i pani baronowej, i hofratowi wydał się najwyższą elegancyą. Nieinaczej ustroił się Ring wiedeński.
Pałac, rzeźbami, terakotami, polewanemi cegłami, złoceniami upstrzony bardzo dziwacznie, na wsi uchodził za najkosztowniejszą i najpiękniejszą w świecie budowę. Zjeżdżano się go oglądać, choć zdala. Szczególniej polichromia zuchwała zachwycała wieśniaków, równie jak szlachtę... Okna kolorowe wzbudzały uniesienia...
O wygodzie, o warunkach własnego życia Ksawery nie myślał wcale, gabinet jego mógł być i ciemny, i ciasny, to mu było wszystko jedno; zato salony, ogród zimowy (pomysł Narcyzy), — wspaniałe bufety, nowe bronzy, galwanoplastyka i fajanse a majoliki nowe — raziły blaskiem i elegancyą.
Naśladowanie marmurów, — kłamane rzeźby, gipsowe drzewo, drewniane kamienie... — w wielkiej były obfitości. Malowanie artystyczne zastępowały obicia...
A że wpośród tego fałszerstwa na wielką skalę wciskały się i prawdziwe gobeliny, i stare, na strychu przechowane sprzęty z intorsyami i mozaikami drewnianemi, bałamuciła ta mieszanina patrzącego, który nie wiedział wkońcu, gdzie się zaczynała prawda, a urywało kłamstwo.
Hofrat z dumą ukazywał Atanazemu dom swój, w którym i portret ojca w mundurze legionisty umieścił, naprzeciw wuja hofrata.
Pałacyk obrachowany był na przyszłą popularność p. Ksawerego. Narcyza go zapewniała, że pozyskać ją było najłatwiej sposobem, bardzo prostym, — należało tylko wszystko w czambuł, co z góry szło, złe czy dobre, potępiać, odrzucać, widzieć w tem zdradę i t. p. Timeo Danaos — służyło za wielkie prawidło.
Hofratowi, wtajemniczonemu w wiele niedostrzeżonych dla ogółu czynności, łatwo było w nich znaleźć materyał dla krytyki.
Atanazy przez samą grzeczność zbiorowe dzieło pana brata, przyszłej bratowej i architekta krakowskiego musiał przesadne i okrywać pochwałami. Winszował go Ksaweremu, zarazem przypominając mu, że taki pałacyk ciągnął za sobą służbę liczną, stosownie ubraną, — i wszystko, co dopełniało całość...
Sala jadalna kazała się domyślać szefa kuchni, Francuza, a co najmniej, ucznia kuchmistrza sławnego...
Na zapytania różne, któremi Atanazy dowodził swej znajomości świata i życia, hofrat nie odpowiadał nawet, wskazywał baronową, której to wszystko było dziełem — prawie bez wyjątku. To nawet, co nie jej było, umiała sobie przywłaszczyć. Hofrat wiedział, ze, niemając jej, we własnym pałacu nie umiałby się obracać, i ona też wiedziała o tem.
Gdy nazajutrz Atanazy się z nią znalazł na chwilę we cztery oczy, Narcyza nie przebaczyła mu wczorajszej zdrady.
— Powinnam podziękować panu Atanazemu, — rzekła z kwaśnym uśmiechem, — ale nie za jego interwencyę łaskawą, tylko za rozproszenie złudzeń moich. Wiem teraz, co trzymać o sobie i o jego sercu. Pozostaje mi życzyć, aby pan sobie znalazł towarzyszkę, godną jego...
Atanazy chciał się wywdzięczyć, napomykając Balbisię... Narcyza parsknęła śmiechem.
— Alem ja to przewidywała, — rzekła. — Nic stosowniejszego dla was, jak wziąć gąskę. Nie potrzebujecie towarzyszki, ale lalki... Mybyśmy z sobą w nieustannych musieli być zatargach... pan potrzebujesz ofiary, któraby o swoją godność niewieścią wcale nie dbała. Wszystko, co się stało, — wyszło na dobre... ja się pozbyłam złudzeń, — pan strachu — hofrat jest związany... a ja mam nadzieję, że wszystko doprowadzę do dobrego końca... Życzyłabym, abyś pan mógł z równą pewnością — mówić o swojej przyszłości... z córką... jakże? — zapytała żywo, — piwowara? aptekarza? piekarza? prawdziwie, żem zapomniała.
— To wszystko jedno, — odrzekł Atanazy, udając wesołość obojętną, — główne to, że ma dziś już nie pół miliona, ale więcej skutkiem wygranego procesu.
— I to pana zniewoliło? — mówiła Narcyza. Uwielbiam jego otwartość!
— To mnie nie nakłoniło, — odparł żywo Atanazy, niechcąc się dać jej zwyciężyć, — ale prostota, skromność i dobroć panienki...
— Powinieneś pan, choć to, wiedzieć z doświadczenia, — rozśmiała się baronowa, — że prostota, skromność i dobroć są to nierozkwitłe pączki, z których się później najczęściej rozwijają hypokryzya, zdrada i fałsz... Co do mnie, wolę więcej charakteru, energii i miłości swobody, bo przynajmniej wiem, z czem kim mam do czynienia...
— Rozumiem teraz, dlaczego wybrałaś pani hofrata, — dodał Atanazy.
Spojrzeli na siebie wyzywająco... ale wejście do pokoju gospodarza, który przyszłej swej kampanii plany miał przed Atanazym rozwijać, — usta p. Narcyzie zamknęło.
— Siadła się przysłuchywać, dwuznaczne rzucając słowa, które wprost Atanazego trafiały. Znosić je musiał przez wieczór cały, pożegnał pana Ksawerego, i przededniem już go w Glinkach niebyło...
Oddychał znowu wolniej. — Jeżeli koniecznością jest żenić się, — powtarzał sobie w drodze, to przynajmniej nie z baronową.. Należy się odemnie wdzięczność losowi, że mnie od jej sideł ocalił.

(KONIEC TOMU PIERWSZEGO.)


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.