Targowisko próżności/Tom I/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom I
Rozdział Amelja w pułku
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXVII.
Amelja w pułku.

Gdy świetny powóz Józefa Sedley zatrzymał się przed bramą hotelu Chatam, Amelja ujrzała jednocześnie postać kapitana Dobbin, który już od godziny przechadzał się wzdłuż i w szerz ulicy, czekając na przyjaciół. Błyszczące szlify, czerwony pendent i szabla przy boku, nadawały kapitanowi postawę prawdziwie wojowniczą. Jos nawet powitał go poufalej niż w Brighton i uczuł się dumnym podając mu rękę.
Dobbinowi towarzyszył chorąży Stubble, który na widok Amelji wysiadającej z powozu, nie mógł się powstrzymać żeby nie zawołać:
— A niech ją... co za śliczna dziewczyna!
Na to mimowolne uznanie jego dobrego gustu, Osborne spyszniał — bo też istotnie Amelja w pięknem futerku, z rumieńcami, jakiemi szybka podróż na świeżem powietrzu twarz jej oblała — usprawiedliwiała wdziękiem i powabem komplement chorążego.
Dobbin w głębi serca wdzięczny był za to młodemu koledze, a kiedy potem Dobbin podał jej rękę, wysadzając z pojazdu, Stubble zobaczył małą i ładną nóżkę, która się zaledwie dotknęła stopnia, i poczerwieniał oddając głęboki ukłon młodej mężatce.
Spostrzegłszy numer pułku na kaszkiecie chorążego, Amelja kiwnęła mu przyjaźnie główką i uśmiechnęła się przyjemnie, poczem znowu chorąży stanął jak wryty. Odtąd kapitan Dobbin obchodził się najuprzejmiej z panem Stubble. Na przechadzkach, na kwaterze, często mowa była między nimi o Amelji. Wkrótce wszyscy młodzi oficerowie pułku odzywali się o pani Osborne z pochwałami i uwielbieniem. Obejście jej proste i naturalne, życzliwość i skromność, malująca się na obliczu — zjednały jej od razu serca wszystkich co się do niej zbliżali.
Szanowny czytelnik niech raczy dopełnić sobie w wyobraźni tę łagodność i prostotę, jakiej nasze słowa nie mogą dość wiernie opisać. Prostota — nieoszacowany to dar u kobiety, o którym przekonać się można choćby po sposobie, w jaki powiada że ją zamówiono do następnego kadryla lub że jej za gorąco na balu. Jerzy, którego zawsze wysoko ceniono w pułku, urósł jeszcze w oczach kolegów, ujętych tą bezinteresownością, że ożenił się z kobietą bez majątku — i dobrym gustem, że wybrał tak ładne stworzenie.
Zdziwiła się Amelja znalazłszy we spólnym saloniku na dole list adresowany do pani kapitanowej Osborne. Był to bilecik różowy, w trójkąt złożony. Na pieczątce wyryty był gołąb, trzymający w dzióbie gałązkę oliwną; laku nie żałowano a pismo szerokie i rozwlekłe zdradzało rękę kobiecą.
— To wyszło z pod łapki szanownej Peggy O’Dowd, rzekł śmiejąc się Jerzy — poznaję ją po obfitem nalepieniu laku.
Był to w istocie bilet pani majorowej O’Dowd, która prosiła panią Osborne na wieczorek do siebie.
— Wypada pójść — rzekł Jerzy do żony — poznasz wszystkich naszych oficerów. O’Dowd dowodzi pułkiem a Peggy dowodzi O’Dowdem.
Zaledwie mieli czas rzucić okiem na bilecik pani O’Dowd, kiedy drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadła opasła jemność w amazonce, a za nią szło kilku oficerów.
— Otóż jestem — zawołała — Jerzy, mój drogi, przedstaw mnie żonie, pani Osborne! Bardzo mi przyjemnie poznać panią i przedstawić jej mojego męża, majora O’Dowd.
Po wypowiedzeniu tego komplementu, opasła majorowa rzuciła się na szyję Amelji z wylaniem serdecznem.
— Zapewne szanowny małżonek często musiał pani wspominać o mnie — zawołała nagle.
Amelja odpowiedziała że często o niej z mężem mówiła.
— Szanowny małżonek często musiał wspominać — powtórzył major O’Dowd słowa żony z dokładnością pozytywki.
Amelja dała mu mniej więcej tę samą odpowiedź co poprzednio.
— Pewno mnie musiał dobrze obmawiać — wtrąciła majorowa; dodając że Jerzy uchodził za złośliwego plotkarza.
— Gotówbym ręczyć za to — zawołał major, usiłując przybrać złośliwy wyraz twarzy, czem niesłychanie rozweselił Jerzego.
Pani O’Dowd trzaskając szpicrutą, poprosiła teraz Jerzego żeby ją przedstawił żonie, według wszelkich reguł etykiety.
— Przedstawiam ci, kochana żono — wygłosił Jerzy z najpoważniejszą miną, na jaką mógł się zdobyć — najlepszą, najmilszą i najzacniejszą przyjaciółkę naszą, Aurelę, Małgorzatę, zwaną Peggy.
— Otóż właśnie, mów dalej — dodał major.
— Zwaną Peggy, żonę Michała O’Dowd, majora naszego pułku, a córkę Fitzjurld Bersford z Burgo Malony, w pobliżu Glen Malony, w hrabstwie Kildare.
— I z Murgan-Square, ma się rozumieć — dodał major.
— Tam to właśnie zakochałeś się i starałeś o mnie, kochany majorze — zawołała majorowa.
Major potwierdzając skinął głową.
Poczciwe to majorzysko służyło w wojsku angielskiem we wszystkich częściach świata. Chociaż zawdzięczał stopień zasługom swoim wojskowym, a nie intrygom buduarowym, był to jednakże człowiek niesłychanie łagodny, milczący i spokojny jak baranek, którym żona kierowała do woli. Milcząc siadywał przy oficerskim objedzie, a wychyliwszy kilka szklaneczek mocnych trunków, wracał do siebie i zakrapiał się winem. Jeżeli otworzył usta, to z każdym się zgadzał zawsze i w każdym przedmiocie. Życie jego płynęło szczęśliwie i spokojnie. Palące słońce Indji nie rozpaliło jego krwi, a żółta febra żadnego nie wywarła wpływu na twardą jego korę. Z taką samą obojętnością szedł na baterję, z jaką siadał u zastawionego stołu. Apetytu nie miał wybrednego, wszystko mu jedno było: pieczeń końska czy zupa żółwia. Żyła jeszcze stara matka jego, pani O’Dowd z O’Dowdston, której raz tylko dał dowód nieposłuszeństwa gdy uciekł z domu do wojska i gdy postanowił ożenić się z zuchowatą Peggy Malony. Peggy była jedną z pięciu córek szlachetnej rodziny Glon-Malony, która wydała razem jedenaścioro dzieci. Mąż jej, a zarazem kuzyn, gdyż był z nią spokrewniony przez matkę, zawdzięczał jej niesłychany zaszczyt pokrewieństwa z rodziną Malony, którą uważał za najlepszą szlachtę całego świata.
Spędziwszy dziewięć sezonów w Dublinie, dwa w Bath i w Chettehham, a nie mogąc znaleść nikogo, coby chciał się zaprządz z nią w jarzmo hymenu, miss Malon rozkazała swemu kuzynowi Mick[1] żeby się z nią ożenił; liczyła ona wtedy trzydzieści i kilka wiosen.
Poczciwe chłopczysko usłuchał jej i pojechał z żoną do Indji Zachodnich, gdzie go przeniesiono do *** pułku i gdzie żona jego przez wzgląd na wiek, prezydowała na śniadaniach, objadach, wieczorach i tym podobnych zebraniach.
Majorowa pobyła zaledwie pół godziny, a już Amelja doznając losu wspólnego wszystkim znajomym Peggy, musiała wysłuchać od początku aż do końca dziejów rodziny i rodowodu Malony’ch.
— Moja droga — mówiła jej, wywnętrzając się serdecznie majorowa — chciałam koniecznie wykierować Jerzego na mojego szwagra, bo też z siostrą moją Glorwinią byli jakby stworzeni dla siebie — ale co się stało, nie odstanie. Ponieważ się z tobą ożenił, uważam cię odtąd jakby moją rodzoną siostrę, jakbyś należała do mojej rodziny. Masz chorowitą twarzyczkę, która mi się dość podoba i przewiduję że się we wszystkiem będziemy zgadzały.
— Tak, tak; będziecie się panie zgadzały — potwierdził O’Dowd, kiwając głową.
Amelję, bardzo wdzięczną za przyjazne oświadczenia, zadziwiło jednak takie obcesowe przyjęcie i wprowadzenie do nowej a licznej rodziny pułkowej.
— Wszyscy u nas tutaj dosyć dobrzy ludziska — prawiła majorowa. Nie masz pułku, w którymby się znalazło więcej zgody i jedności jak w naszym. Nieznane nam są kłótnie, plotki i podstępy. Owszem — wszyscy się bardzo lubimy i ufamy sobie wzajemnie.
— Naprzykład: pani i pani Magenis — wtrącił Jerzy z uśmiechem.
— Pani kapitanowa Magenis i ja — pogodziłyśmy się przecie, pomimo że postępowanie jej ze mną było niegodziwe: o mało mi włosy nie posiwiały, o mało nie umarłam ze zmartwienia.
— Kochana Peggy — szkodaby było kruczych, pięknych twoich warkoczy — zawołał major.
— Stul dziób, stary poczciwcze! Tak to wszyscy mężowie, panie Osbornie! Każdy z nich pragnie zaraz podnosić nosa do góry. Co do mojego Mika, powiedziałam mu raz na zawsze że wolno mu tylko otwierać gębę aby dać hasło: pić, jeść i spać. Muszę ci przedstawić całe towarzystwo pułkowe, a jak będziemy sam na sam, opowiem ci wszystkie szczegóły. Racz mnie teraz pani przedstawić swojemu bratu; bardzo przystojny człowiek, przypomina mi kuzyna mojego, Doma Malony z Ballymalony. Wyobraź pani sobie, ożenił się ten mój kuzyn z Ofelją Skully z Oysterthown, kuzynką lorda Poldoody... Panie Sedley... bardzo mi przyjemnie poznać pana. Spodziewam się że pan będziesz dzisiaj na objedzie z nami przy stole oficerskim... Mick! pamiętaj co mi mówił doktor — trzymaj się ostro, żebyś nie złożył broni przed wieczorem.
— Możebyśmy mogli, moja najdroższa — ośmielił się wtrącić major — dostać dla pana Sedley zaproszenie na objad pożegnalny, który nam wydaje 150-ty pułk.
— Natychmiast — czy jest tu Simple?... Chorąży Simple z naszego pułku, kochana Amelciu, zapomniałam ci go przedstawić... Pędź pan natychmiast, pokłoń się z łaski swojej pułkownikowi Tavish od majorowej O’Dowd i powiedz że kapitan Osborne przywiózł ze sobą szwagra który przyjdzie z nami na obiad, punkt o godzinie piątej. Chodź do mnie, moja droga, może dla oszukania głodu przekąsimy tymczasem cokolwiek? Proszę cię bardzo bez ceremonji.
Pani majorowa prawiła swoją litanję, a tymczasem młody chorąży Simple już zbiegł ze schodów spełniając zlecenie. Posłuszeństwo — to dusza żołnierza.
— Emmy — rzekł kapitan Osborne do żony — udajemy się teraz na służbę. Tymczasem majorowa O’Dowd rozpocznie twoją edukację wojskową.
Dwaj kapitanowie, wziąwszy majora pod ręce mrugnęli na siebie znacząco.
Pani O’Dowd dostawszy nową przyjaciółkę zarzuciła ją zaraz mnóstwem szczegółów, plotek i wiadomostek, którym nie mogła podołać pamięć nieszczęsnej ofiary, i wtajemniczyła ją natychmiast w tajne dzieje licznej rodziny, w którą Amelja wejść miała.
— Pani Hearytop, żona pułkownika, zmarła w Jamajce z powodu nieszczęśliwej miłości, do której przyłączyła się żółta febra. Co zaś do starego potwora pułkownika, na którego głowie znajdowało się tyle włosów co na kuli armatniej, miał on romansik z przystojną panienką — metyską. — Pani Magenis, której brakowało pierwszych zasad edukacji, w gruncie była poczciwą kobietą, chociaż miała piekielny język i matkę rodzoną gotowaby oszukać w wista. Pani kapitanowa Kirk zawsze wytrzeszczała ogromne oczy, jak przestraszony rak morski, skoro tylko zaproponowano najniewinniejszą grę w loteryjkę. A jednakże mój ojciec, jeden z najnabożniejszych ludzi jacy kiedykolwiek modlili się w świątyni pańskiej; dziekan Malony, mój stryj i kuzyn nasz biskup, z najczystszem sumieniem grywali co wieczór partyjkę wista lub kiksa. Zresztą żadna z tych pań nie jeździ z pułkiem — dodała majorowa. Fanny Mageniss zostaje zwykle — jak wiesz zapewne, u matki swojej, handlarki węgli w Islington-Town, pod Londynem. Córeczka też ciągle nam wspomina o ładownych okrętach swojego ojca. Pani Kirk z dziećmi zostanie tutaj, żeby znajdować się bliżej ulubionego kaznodzieji, doktora Ramshorn...
Pani Bunny jest obecnie w stanie interesującym ale to u niej stan normalny; wkrótce już ósmą istotką obdarzy porucznika...
Żona chorążego Posky, która przyjechała na dwa miesiące przed tobą, moja droga, już się kłóciła przynajmniej ze dwadzieścia razy z p. Tomaszem Posky. Po całych koszarach słychać jak hałasują. — Słychać nawet że już podobno półmiskami na siebie ciskali. Tomasz nie potrafił nam wytłumaczyć przeszłego tygodnia w jaki sposób skaleczył się nad okiem. Pani dobrodziejka zaś wróci do mamy swojej utrzymującej pensję panien w Richemond. Jeżeli takie ma być pożycie, to lepiej by zrobiła żeby siedziała spokojnie w domu i nie dała się wykradać — wszak prawda? Gdzie pobierałaś wychowanie, moja droga? Ja wychowałam się u pani Flanagon, w gajach Illissus, pod Dublinem — bardzo to kosztowna była pensja. Wyobraź sobie, jedna margrabina uczyła nas wymowy paryskiej — a dymisjonowany jenerał major gimnastyki.
Ogłuszyły Amelję te szczególne zwierzenia i to pokrewieństwo, z powodu którego majorowa wykierowała się od razu na jej starszą siostrę. Przedstawiono ją jeszcze tego samego wieczora reszcie improwizowanej rodziny. Miła a nieśmiała, nie była znowu tak uderzająco piękną, żeby się jej inne kobiety obawiać miały — pierwsze więc wrażenie jakie wywarła było korzystne. Wkrótce jednak przybyli oficerowie z 150go pułku i zaczęli ją opsypywać tylu grzecznościami — że nowe jej siostry zaczęły natychmiast dopatrywać w niej wad wiele.
— Więc Osborne przestał już putać i marnotrawić po warjacku pieniądze — szepnęła pani Magenis do pani Bunny.
— Jeżeli można z nawróconego rozpustnika wykroić dobrego męża — to Jerzy będzie służył za wzór tego rodzaju — powiedziała pani O’Dowd pani Posky, najmłodszej dotąd mężatce w pułku, która pieniła się ze złości że inna zajęła jej miejsce.
Pani Kirk, pobożna owieczka doktora Ramshorn, postanowiła pani Osborne kilka zasadniczych kwestji, tyczących się dogmatów, żeby się przekonać czy należała do owieczek wybranych. Po kilku odpowiedziach Amelji, nacechowanych prawdą i prostotą, zawyrokowała że ta dusza błąka się jeszcze w najgrupszej pomroce. — Żeby co najprędzej mogła ujrzeć światło, dała jej do czytania trzy wyborne a tanie książeczki, ozdobione rycinkami. Oto ich tytuł: Jęki w pustyni. Praczka z Wandworth. Prawdziwy bagnet angielskiego żołnierza.
Pragnąc wydostać ją natychmiast z chaosu niewiadomości, nim sen zamknie jej oczy, pani Kirk wymogła na Amelji przyrzeczenie że nim się jeszcze spać położy, przeczyta wyborne owe dziełka.
Mężczyźni niewiedząc nic o tych wszystkich zabiegach, otoczyli ładną żonę kolegi i na cześć jej wdzięków wyczerpnęli cały zasób galanterji wojskowej. Była to rzeczywiście owacja, która podniosła odwagę Amelji i oczom jej cały blask wróciła, Jerzy dumniał z powodzeń żony, zwłaszcza też z wdzięku a zarazem skromności, z jaką przyjmowała hołdy młodych wielbicieli i odpowiadała na ich komplementa. On zaś w świetnym mundurze, przystojniejszy od wszystkich innych, ciągle miał zwrócone tkliwe spojrzenie na żonę. Amelja bardzo się czuła szczęśliwą tego wieczora — i biedne jej serduszko aż skakało z radości.
— Będę najgrzeczniejszą dla wszystkich jego przyjaciół — mówiła sobie. Kiedy są przyjaciółmi Jerzego — to już starczy żeby zostali moimi; musi u nas w domu panować wesołość i radość, to go tem bardziej przywiąże do domu.
Zjawienie się Amelji w pułku było świetne; kapitanom wydała się uroczą, porucznicy głosili jej pochwały, a chorążowie gotowi byli na klęczkach kadzić wonnościami hołdów. — Stary Kutler, lekarz pułkowy, puścił parę żarcików, za nadto przesiąkłych anatomją żeby je powtórzyć można, a bataljonowy lekarz Kekl, który się doktoryzował w uniwersytecie Edymburskim, raczył z nią rozmawiać o literaturze i zacytować kilka zdań francuzkich, wreszcie Stubble chodził od jednego do drugiego, szepcząc do ucha każdemu:
— A co? prawda — prześliczna?
Poncz na winie ledwo go zdołał oderwać od tych oznak uwielbienia.
Kapitan Dobbin nie rzekł ani słówka do Amelji przez cały wieczór, ale z kapitanem Porter odprowadził Josa do hotelu. Poczciwy ten chłopak miał chód trochę niepewny. — Opowiadanie jego o polowaniu na tygrysa — wielkie z początku miało powodzenie na objedzie oficerskim a wieczorem wywarło niepoślednie wrażenie na pani O’Dowd, która w turbanie z ptakiem rajskim odpoczywała na kanapie. — Dobbin oddał ex-poborcę w ręce służącego, a następnie paląc cygaro, przechadzał się przed hotelem.
Jerzy odchodząc od pani O’Dowd obwinął starannie żonę szalem. Amelja podała rękę wszystkim oficerom, którzy jej towarzyszyli do pojazdu. Dobbin podał jej rękę, gdy wysiadała, i wyrzucała mu z uśmiechem, że nie zbliżył się do niej przez cały wieczór.
Już od dawna ucichło wszystko w hotelu i na ulicy — a kapitan palił jeszcze cygaro. Widział — jak światło zagasło w salonie Jerzego, a następnie zabłysło i zgasło w pokoju sypialnym.
Wrócił do kwatery kiedy świt zaczynał szarzeć na niebie. Już nad rzeką słychać było głosy i okrzyki ze statków, które miały zawieść podróżnych daleko od brzegów Tamizy.

Koniec tomu pierwszego.





  1. Michaś.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.