Tamten (Zapolska, 1924)/Akt I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Tamten
Podtytuł Dramat współczesny w 5 aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom V
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIERWSZY.
Scena przedstawia wnętrze podrzędnej warszawskiej restauracji. Wąski i długi pokój. Drzwi szklane na ulicę zasłonięte czerwonemi firankami. W przyległym pokoju, gdy się drzwi otworzą, widać stół, przy którym uczą się dzieci; lampa zapalona i stół założony książkami. Na lewo bufet, za nim utrzymująca restaurację, bardzo gruba kobieta, obok niej kasjerka za wysokim pulpitem, czarno ufryzowana z krótkimi włosami. Lampy pozapalane. W głębi na estradzie stary fortepjan.
SCENA PIERWSZA.
(Utrzymująca restaurację czesze się za bufetem. Kelner nakrywa stoły, na ławkach śpią usługujące dziewczyny. Jedna na rogu stołu na lampie grzeje sobie żelazko do fryzowania grzywki. Józia śpi w kącie okryta chustką. Kasjerka robi rachunki. Za podniesieniem zasłony długa chwila milczenia, wreszcie kelner sprzątając potrąca dziewczynę).
ஐ ஐ

DZIEWCZYNA 1. No!... nie potrąc!
KELNER. To wynosić mi się ze stołu!
DZIEWCZYNA 1. To gdzie się uczeszę?
KELNER. Na dziedzińcu... w piwnicy.
DZIEWCZYNA 1. I... zaraz! Pani Matałkowska! Wierciołek się szturga.
MATAŁKOWSKA. Nie szturgaj się Wierciołek!
KELNER. Bestia się roztasowała na gościnnych stołach. Obrus chcę położyć.
DZIEWCZYNA 1. A gdzie się zapikę?
MATAŁKOWSKA. Mogłaś wcześniej się zbudzić.
DZIEWCZYNA 1. I — zaraz — ledwo nogami od wczora powłóczę — tak długo musiałam usługiwać, a pani już gania. A inne to śpią.
MATAŁKOWSKA. Nie pyskuj — z ciebie mam najmniej zarobku.
DZIEWCZYNA 1. A bo mam gości parszywych, samych takich, co nie piją... to co zrobię? —
MATAŁKOWSKA. Kłamiesz — tylko ty nie umiesz ich zachęcać i bez to stagnacja.
DZIEWCZYNA 1 (z lamentem). O Jezu! to bezemnie stagnacja? A toć piję tak, że mnie już się serce przewraca i mgleje i koniaki i te inne słodkie szkaradztwa.
MATAŁKOWSKA. Dlaczego na porter ludzi nie pchasz?
DZIEWCZYNA 1 (z bekiem). Ja nie mogę pić porteru.
MATAŁKOWSKA. A ja ci radzę: pij porter!... Ja bez ciebie stratna nie będę! ja mam dzieci do edukacji... ja muszę o nich myśleć. Bóg by mnie ciężko pokarał, jakbym przez ciebie moje dzieci na stratę narażała... (do kasjerki). Panno Magdziu a gdzie jarząbek?
KASJERKA. Kazałam go wynieść do piwnicy. Strasznie go czuć.
MATAŁKOWSKA A to co znowu? Panna ma strasznie nos wydelikacony... fiu! fiu! czuć! Nieprawda! jarząbek stoi dopiero ósmy dzień. Przynieść go nazad i postawić na bufet. To bardzo dobrze ubiera taki surowy jarząbek... Tak jest na banhofach... a potem dziś może będą oficerowie pijani, to się im go podsunie i zjedzą...
KASJERKA (nieśmiało). Zachorują!
MATAŁKOWSKA. To się im powie, że z pijaństwa pochorowali i kwita.

SCENA DRUGA.
(Ciż sami. Pułkownik Korniłof po cywilnemu. Niemłody człowiek, bardzo przystojny, bardzo uprzejmy, wykwintny, elegancki w obejściu, mówi z wyszukaną grzecznością, szczególniej z kobietami, ktoby to nie były — cywilne ubranie, bardzo skromne, pince-nez).
ஐ ஐ

PUŁK. KORNIŁOF (podchodzi do bufetu). Dobry wieczór pani Matałkowskiej.
MATAŁKOWSKA (chwilą przerażona potem odzyskując rezon). Moje uszanowanie... głębokie moje uszanowanie... pan pozwoli... ja zaraz... (Wychodzi spiesznie z za bufetu).
PUŁK. KORNIŁOF. Cicho... cicho... bez hałasu... cóż to jeszcze tak pusto?
MATAŁKOWSKA (podchodzi w dygach). Pan pułk...
PUŁK. KORNIŁOF (ostro, lecz zarazem słodko). Kto? (słodziej) Kto — pani Matałkowska?
MATAŁKOWSKA. Pan... może raczy tymczasem, nim się zejdą, kieliszek czerwonego... albo co innego...
PUŁK. KORNIŁOF. O której zwykle przychodzi?
MATAŁKOWSKA. Koło dziewiątej.
DZIEWCZYNA 1 (do kasjerki). Widzi panna Magdzia... jak się to stara do tego w binoklach wdzięczy.
KASJERKA. To podobno jej stary znajomy.
DZIEWCZYNA 1. Ładny znajomy. Nawet wczoraj porządnie na piwo nie dał...
KORNIŁOF (do Matałkowskiej). Powrócę za 20 minut.
MATAŁKOWSKA. Może dorożkę...
KORNIŁOF. Nie — przejdę się po alejach. A! przyjdzie tu mój towarzysz — nie dawać mu miejsca, trzymać przy bufecie i aż tamci się ulokują, dać sąsiedni stolik... Zrozumiała pani Matałkowska?
MATAŁKOWSKA. Wybornie panie puł...
KORNIŁOF. Jak? (łagodniej) jak pani Ma tałkowska?
MATAŁKOWSKA. Już nijak proszę pana...
KORNIŁOF. Dobrze, dobrze... (wychodzi).
MATAŁKOWSKA (sama na przodzie sceny): Masz babo redutę... a to śliczna historja!

SCENA TRZECIA.
(Dziewczyny się budzą — Józia wstaje, składa chustkę wyjmuje grzebień — róż, idzie za bufet, opiera lusterko o szafę — czesze grzywkę, potem się różuje).
ஐ ஐ

KASJERKA. Czego Józia się popycha?
JÓZIA. Gdzie się zrobię? na bufecie?
MATAŁKOWSKA. Niech się panna Magdzia Józi nie czepia.
JÓZIA. To skaranie boskie z temi staremi pannami. Wiecznie ludziom dokuczają... złe jak osy.
KASJERKA. Może ja młodsza od ciebie...
JÓZIA. Tyka mnie? Patrzcie ją!
MATAŁKOWSKA. Cicho — Józia idź do dzieci i tam się popraw.
JÓZIA. A gdzie mój puder? już mi któraś wziena z szuflady puder. Klocia — to ty? co?
KLOCIA. Odczep się.. głupia... widzicie ją... kto jej brałby puder... (Józia wychodzi mrucząc).
KASJERKA. Pani jej na wszystko pozwala.
MATAŁKOWSKA. Bo to moja prawa ręka. Pije jak smok — i ludzie idą do niej jak na lep!...

SCENA CZWARTA.
Ciż — Frajman.
ஐ ஐ

FRAJMAN (wchodzi siwy, chudy taper — stawia w kącie parasol). Dobry wieczór!
MATAŁKOWSKA. Cóż dziś tak późno?
FRAJMAN (pokornie). Dziewiąta!
MATAŁKOWSKA. Prosiłam żeby przychodzić przed dziewiątą. Siadaj pan i graj!
FRAJMAN. Jeszcze nikogo nie ma.
MATAŁKOWSKA. To pana nic nie obchodzi — graj głośno, żeby cię na ulicy słyszeli.

(Frajman siada do rozstrojonego fortepjanu i gra oklepanego walca; Ja beim super. Kelner z serwetą opiera się o ścianę, dziewczyny stoją pod ścianami — Matałkowska, kasjerka za bufetem — nie ma nikogo z gości — wchodzi Józia).

MATAŁKOWSKA (woła ją). Józia.
JÓZIA. A czego? (Podchodzi do bufetu).
MATAŁKOWSKA. Masz marki. Niech piją dużo ale wiesz, jeżeli dziś przyjdą ruscy — niech cię Bóg broni wyrwać jaką awanturę.
JÓZIA. A cóż ja zrobię, jak się zaczną za łby wodzić?
MATAŁKOWSKA. Ty jesteś bardzo chytra i potrafisz tak, aby to był wilk syty i owca cała. No — pamiętaj — dostaniesz ładną kolendę odemnie...
JÓZIA. E! wiecznie pani obiecuje.
MATAŁKOWSKA. Ale raz jak się zbiorę i dam, to zgłupiejesz... no idą... a... (drzwi się otwierają wchodzi porucznik Botkin — po cywilnemu — podchodzi do bufetu).

SCENA PIĄTA.
Ciż sami — Botkin.
ஐ ஐ

DZIEWCZĘTA. Co pan rozkaże?
BOTKIN. Ja... coś najprzód przy bufecie zakąszę... jakie są zakuski?
MATAŁKOWSKA. A... pan nie zaraz do stołu siada?
BOTKIN. Uprzedzono panią?
MATAŁKOWSKA. Tak! tak!... może angielskiej gorzkiej — najlepsza... (Pije).
BOTKIN. Da... tak... i zakąska.
MATAŁKOWSKA. Klocia... usłuż... Panu... (daje jej znak i podając flaszką mówi): Zabawiaj go przy bufecie — sama nie pij — to się na nic nie zda...

(Klocia zbliża się do Botkina rozmawia z nim — nalewa wódki).

BOTKIN. Panna taka blondynka? Daję słowo... jak złoto... czyste złoto — ładna panna...
KLOCIA. E... gdzie ja ładna...
BOTKIN. Daję słowo... i figura niczego...

(wchodzą rozmaici goście — sami mężczyźni — siadają do stołów — zaczyna się ruch. Frajman przestał chwilę grać, Kelner chodzi dokoła stołów, usługuje — Józia i inne dziewczyny chichocząc witają się z gośćmi — szczęk talerzy — co chwila słychać głos Kelnera).

1 GOŚĆ. Dajcie nam tymczasem dwa draejery!
2 GOŚĆ. Dla mnie pilznera i rozbratel, tylko na maśle!
MATAŁKOWSKA. Czemu Frajman nie gra? Wierciołek powiedz Taperowi, niech gra. — (Kelner biegnie do Frajmana i mówi do niego po cichu).
1 GOŚĆ. Hej panno! Cóż to? będę czekał dwie godziny.
KELNER. Zaraz! zaraz!
1 GOŚĆ. Żydowskie zaraz!

(pod oknem dwa stoliki próżne. Matałkowska idzie i wywołuje Kelnera na róg stołu).
MATAŁKOWSKA. Te dwa stoliki założyć — jeden dla gości Józi, a drugi dla tego pana, co przy bufecie stoi.

1 DZIEWCZYNA. Proszę pani trzy koniaki. (Matałkowska nalewa cztery).
1 DZIEWCZYNA. Niech pani leje pełne bo goście się gniewają.
MATAŁKOWSKA. Głupiaś — powiedz, żeś po drodze rozlała...
1 DZIEWCZYNA. Czego pani leje cztery?
MATAŁKOWSKA. Jeden dla ciebie.

(Frajman gra Schumana „Warum“).

MATAŁKOWSKA. Czy on oszalał — co on gra? chce mi gości wystraszyć?
BOTKIN. On bardzo smutno gra.
MATAŁKOWSKA. A bo to fiksat — kiedyś podobno dawał koncerty... Wierciołek, powiedz mu, niech wali szambr separe — to się gościom podoba.

SCENA SZÓSTA..
Ciż — Kazimierz Wielhorski, Bogdański.
ஐ ஐ

JÓZIA (biegnąc ku nim). A jesteś pan nareszcie?
KAZIMIERZ. Jak się masz Józiu!
JÓZIA. Dobrze.., myślałeś pan o mnie dziś rano?
KAZIMIERZ. I nieraz... masz stolik?
JÓZIA. Jeszczebym dla pana nie miała stolika?
1 GOŚĆ. Panno! panno... a moja musztarda...
JÓZIA. Nie mam teraz czasu — zaraz panu podam.
1 GOŚĆ (zły). Ja byłem pierwszy — mnie należy usłużyć...
JÓZIA (sadzając Kazimierza i Bogdańskiego). Proszę... tutaj — ten sam stoliczek co zawsze.
1 GOŚĆ. Panno! panno!
JÓZIA. A to nudny piernik.
KAZIMIERZ. Daj mu tę musztardę i wróć do nas, to się odczepi...

(Józia idzie po musztardę, niesie ze złością gościowi, słoik stawia na stole z impetem i wraca do stołu, gdzie siedzi Kazimierz.

MATAŁKOWSKA (do Botkina). Może pan już teraz usiądzie przy drugim stoliku...
BOTKIN. Dobrze!... dobrze!... wiem!...
MATAŁKOWSKA. Czy dziewczyna ma z panem pozostać przy stole, czy zostawić pana samego i niech kelner usługuje?
BOTKIN. Teraz dziewczyna — a potem skoro... już nie będę sam, niech kelner da nam dzienniki.
MATAŁKOWSKA (do Kloci). Klocia! idź z panem do stołu i usługuj panu... (Botkin i Klocia odchodzą). A to ładna historja! a tom się wplątała...
KAZIMIERZ (do Józi). Dasz nam przedewszystkiem wódki i rzodkiewek, masła i śledzia na zakąskę...
JÓZIA. Dobrze... a ma pan zielone?
KAZIMIERZ. Nie mam.
BOGDAŃSKI. Co takiego?
KAZIMIERZ. Ano — gram z Józią w zielone!...
JÓZIA. Przegrał pan! przegrał pan! co mi pan kupi za przegrane?
KAZIMIERZ. Co zechcesz? — A teraz daj jeść, bo umieramy z głodu. (Józia odbiega do bufetu — Wybiera przekąski i nalewa wódkę).
BOGDAŃSKI. Czyś ty naprawdę oszalał? grasz w zielone z tą głupią dziewczyną.
KAZIMIERZ. Co chcesz? muszę się zniżyć do poziomu jej inteligencji. Ona szalenie lubi, żeby z nią grać w zielone, dlaczego jej mam odmówić tej przyjemności. Czy moje komentarze do Nietzschego ucierpią co na tem?
BOGDAŃSKI. Zapewne. Skoro masz w umyśle na tyle siły odpornej, że cię nawet gra w zielone z restauracyjną dziewczyną nie ogłupi... Tylko...
KAZIMIERZ. Już wiem, co chcesz powiedzieć... Dziwisz się, że spędzam tu czas, który mógłbym a nawet powinienbym przepędzić obok innej... Anna...
BOGDAŃSKI. O nie wymawiaj nawet tego imienia w tem miejscu...
KAZIMIERZ. Idealista... Jakże ci powiem? jakże ci wytłómaczę, ażebyś mnie zrozumiał, że ja odpoczywam przy tej głupiej restauracyjnej posługaczce, znużony bezmiarem inteligencji mojej narzeczonej.
BOGDAŃSKI. Kaziu...
KAZIMIERZ. Co chcesz? jestem człowiekiem z krwi i kości, a Anna jest... aniołem! Ona jest dla mnie za mądra, za niedościgła, za piękna, za czysta... — słowem, za — za... — Ja ją kocham, cenię, wielbię, czczę — ale jej wyższość mnie onieśmiela, przygniata — odurza — czyni chorym — zgnębionym... Potrzebuję odetchnąć,..
BOGDAŃSKI. Tu? w knajpie?
KAZIMIERZ. My młodzi mamy tylko dwie atmosfery do oddychania, — albo obowiązek i praca, albo... tego rodzaju rozrywki...
BOGDAŃSKI. Czyż to rozrywka?
KAZIMIERZ. W bezmyślności jej — odpoczynek. Mózg strudzony wysiłkiem całodziennym, pławi się poprostu w szumie, w brzęku tego rozklekotanego fortepjanu, nie myśli, nie pracuje i odpoczywa... A w dodatku jeśli siędzie przy tobie jeszcze ładna dziewczyna...
BOGDAŃSKI. Znajdujesz ją ładną?
KAZIMIERZ. Uosobienie głupoty — owca odziana w spódnicę — patrz na jej oczy — co za cudowny brak wyrazu...
BOGDAŃSKI. Dziękuję... nie zachwycają mnie wcale.
JÓZIA (podchodzi z wódką), Oto wódka!
KAZIMIERZ. Napijesz się z nami?
JÓZIA. Najchętniej — zdrowie panów... (do Bogdańskiego). Co pan taki zasumowany? może pan się kocha? co? zgadłam... ja tylko popatrzę na mężczyznę, to zaraz wiem, czy on się kocha, czy nie...

SCENA SIÓDMA.
(Ciż sami — Korniłof wchodzi — podsuwa się do bufetu cicho. Tymczasem ruch trwa ciągły — ruch restauracyjny — w którym sami artyści grać winni i brać odpowiedni udział.
ஐ ஐ

PUŁK. KORNIŁOF (podchodzi do Matałkowskiej). Czy jest dla mnie miejsce?
MATAŁKOWSKĄ. Stolik w środku, proszę pana...
PUŁK. KORNIŁOF. Niech pani tak nie dyga, to zwraca uwagę...
MATAŁKOWSKA. Panie pułko... a przepraszam... bardzo! bardzo!... czy aby mnie się nic złego nie stanie?... czy mnie nie tego... (daje znak ręką zamknięcia w więzieniu), bo ja mam dzieci... one się tam uczą... ja przecież nic nie winna.
PUŁK. KORNIŁOF. Niech się pani Matałkowska nie boi... my takich pięknych dam jak pani Matałkowska nie zamykamy.
MATAŁKOWSKA. O... panie!... (Pułk. Korniłof daje jej znak i idzie do stolika, przy którym siedzi Botkin).
I GOŚĆ. Płacę.
KELNER. Zaraz!...
KAZIMIERZ. Cóż Józiu? co ci kupić za przegraną?
JÓZIA. A bo ja wiem.
KAZIMIERZ. A pozwolisz mi się dzisiaj odprowadzić do domu?
JÓZIA. Ale tylko do bramy.
BOGDAŃSKI. Jakto! czy nie pójdziemy wcale do państwa Elsen? Wszakże mieliśmy tam zajść po pannę Annę i twoją siostrę.
KAZIMIERZ. Odprowadzi je kto inny.

(Marjan wchodzi).

BOGDAŃSKI. Daruj mój drogi — w takim razie ja sam pójdę.
KAZIMIERZ. Proszę cię, nie zostawiaj mnie samego — dopóki nie będę mógł pozostać sam z Józią.
BOGDAŃSKI. Dlaczego... czy znów?...
KAZIMIERZ; Tak! (do Józi). Przynieś nam porteru! (Korniłof i Botkin jedzą w milczeniu).

SCENA ÓSMA.
Ciż sami i Marjan Geyer.
ஐ ஐ

MARJAN (wchodzi do bufetu, wita się z Matałkowską i podchodzi do Kazimierza). Wiedziałem, że was tu zastanę... Można usiąść?
KAZIMIERZ. Ależ naturalnie. Idziesz do Elsenów?
MARJAN. Tak, wszyscy nasi tam już się zebrali. Panna Lasowska, twoja siostra, Szatkowscy...
BOGDAŃSKI. Co robią?
MARJAN. Czytają „Samotne dusze“.
BOGDAŃSKI. W oryginale?
MARJAN. Tak. Ja byłem jak na niemieckiem kazaniu, więc dałem nura. Dajcie mi sznapsa i jakiego tam co na przetrącenie. U nas dziś w domu okropny bal. Tańczy 80 par — orkiestra — cała parada — okazało się jednak, że syn pana domu ma zanadto odrapany mundur, ażeby mógł się pokazać osobliwym gościom. Fraka włożyć siła ludzka, ani przekleństwo ojca mnie nie zmusi — więc poszedłem tam, gdzie mogę śmiało prezentować moje wytarte łokcie... to jest do Elsenów i do knajpy!...
KAZIMIERZ (śmiejąc się). Wstyd przynosisz swojej rodzinie...
MARJAN. Grożą mi wydziedziczeniem, a ja im dawaniem korepetycji.. Pojmujecie, co za hańba... ja, syn znanego przemysłowca, który ma willę w alejach i Zakopanem, dwa domy na Marszałkowskiej, fabrykę gwoździ i sześć koni w stajni — ogłaszam się w Kurjerze jako zdolny korepetytor za obiad lub pomieszkanie... To byłaby frajda...
KAZIMIERZ (do Józi, która przyniosła porter). Józieńko! daj temu panu kotlet, ale na świeżem maśle...
MARJAN. To będzie trudno...
JÓZIA El! dla pana to się znajdzie! (odbiega).
MATAŁKOWSKA (do kelnera). Temu panu w środku w binoklach zrobić befsztyk ze świeżej polędwicy i na deserowem maśle. Słyszysz?
KELNER. Niby extra.
MATAŁKOWSKA. Zupełnie extra — masz masło...
MARJAN (pijąc wódkę — do Kazimierza). Ta Józia — to twoja?
KAZIMIERZ. Niezupełnie. Bruździ mi jeden oficer. Dziewczynie głupiej mundur się zawsze podoba, więc i na niego się nie boczy. A on postępuje nachalnie i wyzywająco...
MARJAN (śmiejąc się). To znaczy, iż panna Józia wprowadzić chce w czyn ugodowe mrzonki.
BOGDAŃSKI. Masz rację, nazywając te złudzenia mrzonkami.
KAZIMIERZ. Pozwólcie jednak...
BOGDAŃSKI. O! to, co w sercu boli lat tyle, czy można — zatrzeć w kilka dni?
MARJAN (bijąc pięścią w stół). Nie! nie!
KAZIMIERZ. Jesteście nieprzejednani?
BOGDAŃSKI. Tak, jak i ty — tak, jak chyba my wszyscy... tak, jak Anna... jak twoja siostra...
KAZIMIERZ, jak wszystkie zapalone głowy! Ja to już przeżyłem!...
MARJAN (śmiejąc się). Zlodowaciałeś, bo masz o trzy lata więcej, niż my i zdaje ci się przez to, że należysz do innej generacji.
KAZIMIERZ. Nie — tylko dlatego, że od trzeciej klasy żyłem z dawania korepetycji... pracowałem ciężko i teraz utrzymuję siebie i siostrę lekcjami.
BOGDAŃSKI. Ja jestem jeszcze biedniejszy od ciebie, a jednak...
KAZIMIERZ. Jesteś sam — to wielkie słowo.
MARJAN (z ironją). A więc ty jesteś ostrożny?
KAZIMIERZ. Jeżeli chcecie — tak.
BOGDAŃSKI. Nie na wiele jednak ci się ta ostrożność przydaje...
KAZIMIERZ. To prawda. Od pewnego czasu te przesyłki przychodzące do mnie pocztą w zdumienie mnie wprawiają... Sądziłem z początku, że to żart, że ktoś lekkomylśnie chce mnie narazić, ale teraz powtarza się po raz trzeci...
BOGDAŃSKI. Co robisz z tymi papierami?
KAZIMIERZ. Palę natychmiast.
BOGDAŃSKI. Czy powiedziałeś o tem Annie?
KAZIMIERZ. Nie — ani jej, ani mojej siostrze.
BOGDAŃSKI. Siostra twoja to jeszcze dziecko — ale przed Anną powinieneś był się zwierzyć... To kobieta, to serce... to już rozwinięta i rozumna dusza.
KAZIMIERZ. Lękam się jej egzaltacji. A zresztą i ona ma przedemną tajemnice. Dawno to spostrzegłem.
BOGDAŃSKI. Jeżeli ma tajemnice, to twoja ostrożność jest tego przyczyną.
KAZIMIERZ. A więc — oddajemy sobie tylko piękne za nadobne.
MARJAN. Co jest w tych papierach, które ci pocztą nadsyłają?
KAZIMIERZ. Dokładne plany fortecy nowogieorgiewskiej — rozporządzenie armji w chwili mobilizacji.
BOGDAŃSKI. Nie mów tak głośno...

(Mówią ciszej).

KORNIŁOF (do Botkina) Idź pan, powiedz, ażeby przestali grać na fortepjanie. Ani słowa usłyszeć nie można.
BOTKIN. Według rozkazu. (Wstaje i lawirując między stolikami idzie do bufetu, gdzie mówi po cichu z Matałkowską, ta woła Klocię i posyła ją do tappera, który grać przestaje).
1. GOŚĆ. A to mi dała musztardy — nic się doskrobać nie mogę.
2. GOŚĆ. Panno Klociu, w tym rozbratlu dużo kości, a mięsa ani odrobiny.
KLOCIA. E! uprzedza się pan.
3. GOŚĆ (do 1. dziewczyny). Czego ty we mnie ciągle wmawiasz ten porter? Ja nie lubię porteru.
DZIEWCZYNA 1. Mógłby się pan napić choć bez grzeczność dla mnie.
2. GOŚĆ. Także! Każ mi dać jedno ciemne.
3. GOŚĆ. Dlaczego nie grają na fortepjanie? Cóż to pogrzeb?
2. GOŚĆ. Hej stary! zagraj co — z jakiej operetki!
1. GOŚĆ. E! do djabła z operetką — grajcie sobie, co chcecie, ale tego słuchać nie będę.

(Gwar wzrasta).

MATAŁKOWSKA (do kasjerki). Proszę nie spać! Uśmiechać się do gości!
KASJERKA. Kiedy mam twarz spuchniętą.
MATAŁKOWSKA. Także się panna z tą fluksją wybrała.
KASJERKA. Tutaj takie przeciągi.
MATAŁKOWSKA. A czemu ja mam gębę prostą? bo znam swój obowiązek i zanadto gości szanuje, żebym z podwiązaną twarzą za bufetem siedziała. Jak mi panna jeszcze raz spuchnie, to oddam kaucję i proszę się wynosić z interesu.. Ja mam dzieci i... (do pierwszego gościa, który podchodzi do bufetu). Pan dobrodziej smirnówki, czy angielskiej gorzkiej... a może śliwowicy?...
1. GOŚĆ. Ja tu ze skargą — te panie kelnerki, to tylko szast prast — a usługi żadnej. Musztardy mi dała, ale pusty słoik, o! niech pani osądzi... (Wpycha pod nos Matałkowskiej słoik).
MATAŁKOWSKA. Panie łaskawy — ja moje kelnerki dobrze tresuję i goście sobie je bardzo chwalą.
1 GOŚĆ. Może młodzi, ale starzy to nie.
MATAŁKOWSKA. Co pan chce — młodość do młodości ciągnie...
1. GOŚĆ. A do stu tysięcy djabłów, napisz pani, że tu tylko młodym usługują... (Odchodzi rozłoszczony).
KLOCIA (pomiędzy grupą gości przy drzwiach). Może podać szampana?
GOŚCIE. Nie! Nie!
KLOCIA. Micret-żen... po 3 ruble... Jak Bozię kocham, panowie się nie zrujnują.

SCENA DZIEWIĄTA.
Ciż sami — Nikiforof — Agafonof — Strełkof
ஐ ஐ
(wchodzą w szynelach pijani — Nikiforof, kornet od dragonów w długim szynelu, w białej czapce bez daszka — skrzyżowane rzemienie białe na piersiach od szabli, ale jest bez szabli, ładny, młody, wysoki — buty i duże dzwoniące ostrogi. — Agafonof, niemłody, typ tatarski, mundur piechoty warszawskiego pułku. — Strełkof, młody, bardzo brzydki, włosy na jeża, ogolona twarz, zgrabny, mundur konnej artylerji. — Wchodzą z szumem i hałasem, przechodząc kłaniają się na prawo i na lewo gościom i przesuwając się pomiędzy stołami powtarzają „Pardon — winowat — izwinitije“).

JÓZIA (biegnąc na ich spotkanie). Dzień dobry panom oficerom!
KAZIMIERZ (do kolegów). Wstańmy i chodźmy! Oni są już pijani — lepiej się nie narażać.
MARJAN. Ani myślę.. cóż oni mogą chcieć od nas... nie zwracajmy na nich uwagi...
KAZIMIERZ. Pamiętaj, że walka nierówna.
MARJAN. Ja też walczyć nie myślę. Skończę swój kotlet, zjem kawałek sera i pójdziemy gdzieindziej na czarną kawę.
KAZIMIERZ. Chciałem odprowadzić Józię.
MARJAN. Odprowadzisz ją jutro... zresztą ona teraz zajęta — nie ma czasu.

(Oficerowie zajęli stół środkowy).

JÓZIA (do Strełkofa). Ma pan oficer zielone?
STREŁKOF. Zabył...
JÓZIA. To pan przegrał.
STREŁKOF. Tamu ja rad.
NIKIFOROF. Panna! a daj panna co pić.
JÓZIA. A co?
NIKIFOROF (b. pijany). Szampańskoje — a cóż innego? co my możemy pić?... my nie psy, żeby wodę chłapać.
JÓZIA. Ile butelek?
NIKIFOROF. Co to ile? tyle co każę (tłucze kieliszek) a to na początek!
AGAFONOF (pijany). Grigoryj Antonowicz — gałubku nie bij! nie bij! a to także taka toska i mnie za serce chwyta! że i ja zbiju, całą pasudu, a potem budiet szkandal...
NIKIFOROF. Ty Juryj Iwanowiczu jesteś prosto pijany... szkandału być nie może, bo ja jestem kawaleryst... o!... do mnia nikt nic nie ma (tłuczę szklankę). Ja pić z takiej pasudy gdzie byle pierwsze prachwosty mordy maczały — nie będę... Niech mi dadzą inną pasudę...
STREŁKOF (do Józi, która przyniosła szampana). Panna z nami się napije? Ha?
JÓZIA (oglądając się na Kazimierza). Ja obiecałam już tym panom...
STREŁKOF (gwałtownie). Co to obiecałam? Ja pierwszy. Ja w pannu wlublon do biezumja... panna będzie tu siedzieć, a potem ja pannę do domu odwiozę.
JÓZIA. Kiedy proszę pana — tamten pan to się chce gwałtem ze mną żenić... Jak Bozię kocham!
STREŁKOF. Co to żenić!... ta głupstwa! panna Józia powie, żebym się zariezał — to się zarieżu... a niech mi nikt w drogę nie wchodzi, bo go butem rozgniotę (kopie nogą i bije pięścią w stół).
GOŚCIE (koło drzwi zmięszane głosy). Zaczyna się heca! chodźmy lepiej do domu! Niebezpiecznie! E, zostańmy.
MATAŁKOWSKA (do kelnera). Niech Wierciołek poprzynosi i postawi im te wybrakowane talerze i szklanki.

(Kelner odchodzi).

MATAŁKOWSKA (idzie do drzwi do dzieci). Zamknijcie się na klucz! otworzycie tylko wtedy, kiedy ja zastukam (wraca). Matko Boska miej nas w swojej opiece!
NIKIFOROF (pijąc). Kawaleryst — o! to chluba armji, a cóż ty Juryj Iwanowiczu — ty piechotnyj... ty ot... prjamo nic... Gdzie u ciebie szpory? Gdzie szppry? a u mnie angielskie... Ja za nich pięć razy areszt odsiadywał, a wsio taki ich nie snimu... Pustiaki (tłucze szklanki i kieliszki, przyniesione przez kelnera i podstawione mu pod łokieć).

AGAFONOF (z płaczem). Ty praw gałubczyk, że mi od piechoty wymyślasz — no sztoż diełat!... ja syn biedaka... sam biedniaszka — ot nie było za co kawaleryjskie uczyliszcze kończyć... Tak postupił w piechotę no wsio ja taki kapitan?
(Zaczyna śpiewać):

Zapregu ja trojku borzych
Tiomno sierych łoszadiej
I poniesusia w nocz morożnoj
Priamo k‘lubuszkie mojej.

STREŁKOF (do Józi). A ja pannie mówię po raz ostatni — jak mnie panna lubić nie będzie, to ja ubiju i pannu i siebia i tawo — co za pannoj biędzie uchażywał.
JÓZIA. Co ta pan straszy.
STREŁKOF. Jej bohu tak zrobię... ja już takoj z rodu — ja to co chcę, to muszę mieć, chadźby i da piekła pójść.., Panna Józia biędzie mnie lubić...
PUŁK. KORNIŁOF (do Bolkina). To Strełkof.
BOTKIN. Tak — porucznik — (śpiew).
NIKIFOROF. Batiuszka! przestań pieć trojkę... Hej tam tapper... Kamarynskoj! Panna zanieś mu bumażkę... Kamarynskoj!
AGAFONOF (śpiewa w dalszym ciągu). Hej wy konie mołodyje...
NIKIFOROF. Kamarynskoj! bo wam budę rozniosę...
MATAŁKOWSKA (do kelnera). Każ grać co chcą, bo będzie z tego skandal.

(Frajman zaczyna grać Kamarynskoj. — Wszyscy goście powoli się uciszyli).

BOGDAŃSKI. Chodźmy już, bo się uduszę!
MARJAN. Zaraz, tylko ser skończę.
BOGDAŃSKI. Podziwiam twój brak nerwów.
MARJAN. A ja podziwiam, że to na ciebie jeszcze działa.
KAZIMIERZ. Chodźmy! Józiu! płacić.
STREŁKOF (wyzywająco). Panno Józiu!

(Józia niezdecydowana stoi pomiędzy nimi).

KAZIMIERZ: Ile się należy?
JÓZIA (biegnie do bufetu). Zaraz (do Matałkow). Niech Wierciołek idzie po pieniądze, a mnie niech pani schowa.
MATAŁKOWSKA. Wierciołek przed okno — płacić — chodź za bufet.

(Józia wbiega za bufet i przyklęka).

STREŁKOF (wyzywająco do Kazimierza). Panowie już idą! panowie nie lubią kamarynskoj? panowie odchodzą?

(Polacy milcząc zabierają się do odejścia).

STREŁKOF (j. w). Panowie może do nas się przysiądą i trochę zabawią... bakał szampanskawo ad czistawo sierca.
KAZIMIERZ. Nam do domu pora wracać... panowie nas przepuszczą...
STREŁKOF (z wybuchem gniotąc butem kieliszek). Ad czistawo sierca ofiarują bakał, tak należy go przyjąć — inaczej to obraza... Nikiforof — słyszysz... ci panowie nie chcą napić się z nami.

(Botkin i Korniłof w głębi powstali — wszyscy goście w milczeniu powstają, niektórzy chyłkiem się wynoszą — dziewczyny uciekają za bufet).

MATAŁKOW5KA (zdejmując prędko z bufetu szkło). Zdejmujcie klosze... prędzej... gasić dużą lampę... (kasjerka gasi lampę na bufecie). Chować kompotierki pod bufet...
DZIEWCZYNY. Jezus Marja!
MATAŁKOWSKA. Cicho głupie!
NIKIFOROF. Nie chcą pić? gdzie szaszka? (szuka szabli). Kawaleryst ich nauczy...
BOGDAŃSKI. Nie wiem kto kogo!
STREŁKOF. Można się przekonać...
MARJAN. Do stu djabłów, dość tego!
AGAFONOF (powstrzymując Strełkofa). Alosz-ka! bracie... co ty robisz!
STREŁKOF. Pusti mienia! ja ich nauczu...

(Hałas — nagle pomiędzy nimi staje Korniłof).

PUŁK. KORNIŁOF. PażałujstaL. patisze!...

(Oficerowie się usuwają... Botkin podchodzi do nich i mówi im coś do ucha).

NIKIFOROF. Mnie to wsio rawno. Ja kawaleryst, on do mnie nic.
KORNIŁOF. Patisze!... (surowo patrzy na nich — oni mimowoli pod tym wzrokiem się cofają — podchodzi do Polaków i mówi bardzo grzecznie ). Panowie najlepiej zrobią, jeśli pójdą stąd zaraz... walka nierówna... ja panów przeprowadzę...
BOGDAŃSKI. Ależ...
KORNIŁOF. Duma nie pozwala? wiem wiem! panowie dumni — nie chcą ustąpić z placu boju — ale panowie są rozumni i trzeźwi — panowie wiedzą, że to miejsce nie do boju — panowie wyjdą... tędy... ja proszę... do rozumu mówię!...
KAZIMIERZ. To pan? pan?
KORNIŁOF. Ciszej... pan mnie nie znasz!
KAZIMIERZ. Ależ...

(Korniłof przeprowadza ich, trzymając wzrokiem na uwięzi oficerów).

KORNIŁOF. Pan mnie nie powinieneś znać... (powraca do oficerów). A panowie mogą dalej kutit!... proszę bardzo!... grajcie kamaryńskoj... panowie się będą bawili... (zabiera swój kapelusz i mówi do Botkina). Proszę tu jeszcze zostać.. może pan być tu potrzebny... (cicho). Żegnam... do świdanja... (kłania się uprzejmie pani Matałkowskiej i kasjerce i wychodzi).
STREŁKOF (do siebie). Prachwast żandarm! zacziem on siuda priszoł (siadają po stołu — muzyka gra Kamarynskoj — goście wyszli — światła na pół pogaszone).
NIKIFOROF. Jeszcze butelkę! — kawaleryst funduje!
AGAFONOF. Aloszka! gołubczyk... spiej ty łuczsze sa mnoj.

Jedu... jedu, jedu k’niej,
Jedu k’lubuszkie mojej!
Propadaj moja telega
Wsie czetyre kolesa!

STREŁKOF (po śpiewie). Józia! gdzie ty!... ha? skryła się!... ha?

(Zasłona spada).
KONIEC AKTU PIERWSZEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.