Tamta/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Marie-Joséphine Calmon
Tytuł Tamta
Wydawca Drukarnia S. Lewentala
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Teresa Prażmowska
Źródło skan na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Wspomnienie tamtéj stało ciągle pomiędzy nim a nią. Joanna wszędzie ją przed sobą widziała. Jeżeli Raul milczał, mówiła sobie, że o niéj myśli, że obok żony wspomnienie tamtéj wyłącznie go zajmuje. Jeżeli swobodnym się okazywał i weselszym, — dobre odebrał wiadomości, — mówiła sobie. Wszystko w jéj przekonaniu do tego jednego odnosiło się przedmiotu: upodobania jego, zajęcia, czytywane przez niego książki, wszystko było w oczach Joanny oznaką miłości dla tamtéj, jakby wszystko, z jednego wypłynąwszy źródła, jedną, zawsze tą samą było natchnione myślą.
Jeżeli w ciągu rozmowy wyznał, że kolor jakiś, albo ten czy ów sposób ubierania się przenosi nad inne, jeżeli wychwalał jakiś dar umysłu, lub moralną zaletę, jeżeli kładł nacisk na urok dźwięcznego głosu lub wdzięk głębokiego spojrzenia, jeżeli zachwycał się, opisując piękny, dawniéj kiedyś oglądany krajobraz, lub z upodobaniem mówił o jakiéj książce, sztuce, podróży, Joanna przekonaną była, że tamtéj wspomnienie przebija z po-za słów Raula, tamtéj obraz przed oczyma jego stoi. Wtedy starała się odtworzyć w wyobraźni swojéj rysy nieznajoméj rywalki; wyobrażała sobie twarz jéj, przywyknienia, charakter, cząstka po cząstce złożone ze wszystkiego, co ze słów lub milczenia Raula odgadnąć mogła. Czasami zdawało jéj się prawie, że ją zna, że jak codzień widywaną postać na własne ją oczy ogląda.
Tajemnicze to zagadnienie: pół-światła a pół-ciemności, niepewność z pewnością połowicznie pomieszana, uparcie mózg jéj zaprzątając, odpędzić się nie dawała na chwilę. Nigdy sobie nie wyobrażała, żeby nieświadomość mogła takie męczarnie sprawiać. Cóż-by nie była dała za to, aby wiedziéć wszystko, co zaszło między tymi dwojgiem, aby dokładną miéć miarę drgających może jeszcze w sercu Raula złudzeń, cierpień, miłosnych nadziei i żalów, aby dociec, jakie wyprowadzał wnioski z wiekuistego porównywania, które między nią samą a ową nieznajomą czynić musiał, aby się wreszcie przekonać, czy nie odkrywał czasami czegoś, co mu się choć trochę więcéj podobało w żonie niż w kochance! Ale nic nie wiedziéć, nieustannie się uderzać o tę przegrodę zdawkowéj grzeczności, względności, uszanowania pełnéj, i obowiązkowego dla żony poważania, po-za któremi nic więcéj niéma, nic! ani zwierzenia poufnégo, ani serdecznego porywu, ani chwili przyjaznego wylania się, — nic! A ona tak go czule, tak prawdziwie kochająca, chcąc mu oszczędzić znużenia, jakie sprawia okazywanie uczucia, o które on nie dba wcale, ona musi jeszcze naśladować lodowate jego obejście i w niém go nawet prześcigać; musi skazywać się na udawanie obojętności, musi tłumić w sobie każdy wylew uczucia i każdy współczucia objaw; spojrzeniu nawet wzbraniać musi, by nie zdradziło tkliwego uwielbienia, jakiém jest dla Raula przejęta, uśmiechowi, który jest żyjącym duszy odblaskiem, nie może dozwolić, by wyjawił, jak ją wszystko w Raulu zachwyca: o, ciężkie to było i siły wyczerpujące zadanie!
A przecież miewała czasami chwile radości i dumy. Jak jasny promień słoneczny, niespodzianie na chmurném niebie błyskający, tak myśl błogości pełna rozjaśniała jéj cierpienia. Żoną jego była! nosiła jego nazwisko, pod jednym z nim dachem sypiała, tém samém co on żyła życiem, i w biały dzień, pod nieba błękitem iść mogła z nim ręka w rękę. Lada drobnostka, która jéj przywodziła na myśl niewinne te przywileje, wprawiała ją w zachwyt niewypowiedziany. Powóz, na którego drzwiczkach stały wymalowane obok siebie herby obojga; lokaj jednocześnie ich przybycie oznajmujący w salonie; bilecik de faire part, do obojga razem zaadresowany; przyjaciółka, dopytyjąca[1] ją o zdrowie „męża“; wieśniacy, „pana hrabiego i panią hrabinę“ uprzejmym ukłonem pozdrawiający; ławka, którą we dwoje tylko w parafialnym kościele zajmowali; krzesła ich, przy jadalnym stole naprzeciw siebie umieszczone, i te ślubne obrączki, na palcach obojga błyszczące z obojga imieniem, pod tąż samą datą wyrytém: to wszystko, choć samo w sobie nie było szczęściem, nie byłoż przecie jego pozorem? a kto wié? może szczęścia na przyszłość zapowiedzią. Ułudne to zjawisko, — rozkosznie słodka pomyłka, marzenie, w nicość się rozwiewające, gdy uściskiem ogarnąć je chciała, złoty sen niepochwytny, nie miałyż w sobie natury ideału? nie byłyż utworzone z tego czegoś, co nazwać się i określić nie da, a nad rzeczywistość nas unosi i ziemię nam przed oczyma zaciera?
Miesiąc upływał jeden po drugim, poważnie, ale bez nudów. Oboje zresztą zbyt wiele mieli w samych sobie zasobów, a przedewszystkiém zbyt wiele wzajemnéj dobréj woli, aby nudzić się z sobą mogli.
Z intelligencyą niezwykle rozwiniętą, czytająca wszystko, co się nowego ukazało, wybornie obznajomiona z każdą kwestyą ważniejszą, a przytém obdarzona bardzo żywym i rzutnym umysłem, Joanna umiała rozmawiać z nieopisanym wdziękiem, odzyskując w rozmowie wesołość i lotność myśli, których cierpienie stłumić w niéj nie było zdolne. Ciekawa, wiedziéć pragnąca, zamiłowana w dyskusyi i podtrzymywać ją umiejąca, żywo zajęta wszystkiém, co na zajęcie zasługiwało, przynosiła z sobą Raulowi świeży prąd myśli i żywy ruch umysłu. Oboje uwielbiali muzykę i często razem grywali. Joanna przyjęła za swoje jego zamiłowania i gusta, we wszystkiém punktu zetknięcia się szukając.
Początkowo, uczuciem dyskrecyi powodowani, trzymali się na uboczu sąsiedzi i przyjaciele; wprędce jednak, spostrzegłszy, że nie zawadzają wcale, znowu bywać zaczęli. Państwo de Montmorand przyciągali gości i zatrzymywać ich u siebie umieli, radzi temu, że mają kogo między sobą dwojgiem postawić. Najbardziéj towarzyskiemi są zwykle stadła małżeńskie, niezbyt ściśle z sobą zespolone.
Nie byłoż to zresztą obowiązkiem, choćby ze względu na Alicyą, widywać trochę ludzi? Dom ich, na oścież otwarty, stał się wkrótce jednym z najbardziéj ożywionych w okolicy, a gdy nadeszła zima, raz na tydzień tańczono tam w wesołém gronie.
— Pani, która jesteś szczęśliwą, — mawiali do niéj mężczyźni.
— Pani, która masz tak miłego męża, — mawiały kobiety, z pozoru sądząc jedynie.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – dopytująca.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Marie-Joséphine Calmon.