Tamta/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Marie-Joséphine Calmon
Tytuł Tamta
Wydawca Drukarnia S. Lewentala
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Teresa Prażmowska
Źródło skan na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Przez jakiś czas słyszała kroki Raula, chodzącego wzdłuż i wszerz pokoju, tuż nad jéj pokojem położonego; odgłos ten ustał wreszcie, światło zgasło: Raul położył się zapewne i zasnął. Dlaczegóż-by nie? Cóż się w jego życiu zmieniło? Czy dzisiaj nie takiém samém było dla niego, jak wczoraj?
O dwunastéj zeszli się wszyscy na śniadanie do jadalnéj sali. Zabierano się już do wetów, gdy kamerdyner wniósł świeżo przybyłe z poczty listy i na srebrnéj tacy podawał każdemu, co dla kogo przeznaczone było. Raulowi dostał się spory pakiet; położył go obok siebie, ale wzrokiem natychmiast wyróżnił z pomiędzy rozmaitego kształtu listów jeden, który żywo wziął do ręki. Nie otworzył go jednak, ale, potrzymawszy przez chwilę w drżącéj trochę ręce i przyjrzawszy mu się w zamyśleniu, do kieszeni go schował; poczém, jedna po drugiéj, otwierał resztę kopert z jak najzupełniejszą obojętnością. Joanna udawała zajętą przeglądaniem dzienników, aby mu zostawić swobodę przeczytania niecierpliwie wyglądanego listu; ale, widząc, że go nie czyta, kazała prędzéj podawać, aby wstanie od stołu przyśpieszyć. Rzec-by można, że niecierpliwość, którą w nim odgadywała, jéj się także udzieliwszy, równie boleśnie czuć jéj się dawała. Zaledwie przeszli do salonu, Raul wyszedł, pod pozorem, że idzie szukać swego porte-cigares.
— Ja pójdę go poszukać, — zawołała Alicya, czyhająca na sposobność ułatwiania im sam na sam.
— Zostaw... sam pójdę, — odparł tak szorstko, że Alicya odstąpiła zmieszana.
Powrócił w pół godziny zaledwie ze śladami wzruszenia na twarzy, roztargniony i myślą jakąś zaprzątnięty, tak że daremnemi okazały się wszelkie usiłowania wciągnięcia go do rozmowy.
Podobne kształtem, pismem i zapachem listy, które pani de Montmorand prędko rozróżniać się nauczyła, często się odtąd zjawiały, zawsze równie silnie wzruszające Raula. Ani razu jednak młoda kobieta nie starała się odkryć, zkąd przybywają te listy, nigdy najlżejszéj nie uczyniła o nich wzmianki. Wszelka inna korespondencya wspólną prawie była: mówiono sobie od kogo są otrzymane listy, czytano z nich nieraz na głos całe ustępy, lub nawzajem dawano je sobie do czytania.
— Czy téż odpisuje na nie? — zapytywała sama siebie Joanna, widząc, jak zawsze po otrzymaniu listu zamykał się Raul na znaczną część dnia w swoim gabinecie. Gdy wychodził z domu, wyobrażała sobie, że dla uniknienia wszelkich komentarzy, sam idzie list rzucić na pocztę. Co było w tych listach? projekta może jakie?
Czy w nich mówił o niéj... o żonie? Jakże-by wiedziéć to chciała i jak cierpiała okrutnie! Przychodziła jéj nieraz dziwna myśl, że gdyby o strasznéj téj rzeczy rozmówić się mogła z Raulem, nie tak-by cierpiała dotkliwie. Czuła, że politowanie jéj, cierpliwość, nieskończenie były-by wielkie. Ale tajemnica ta, jak wznosząca się między niemi zapora, to milczenie, zamknięciem się w sobie Raula narzucone, to nieustanne skrywanie tego, co dla nich obojga najważniejsze, ach! to było nad wszystko okrutniejszém! Czasami, rzadko wprawdzie, w dniu oznaczonym, (bo wiedziała już teraz Joanna, w które dni listy przychodzą), nie było listu wcale. Jakiż smutek malował się wtedy na obliczu Raula! z jakim-że niepokojem dnia jutrzejszego wyglądał!
Mimo to, okazywał się jednak zawsze niezmiernie dla niéj ugrzecznionym, uprzedzał najmniejsze jéj żądania, we wszystkiém o zdanie jéj pytał. Miał dla niéj zawsze jakąś niespodziankę nową, jakiś podarek prześliczny, jakby się przypuszczał, że tém wszystko inne powetuje.
W dzień jéj imienin, o których nie zapomniał, broń Boże, położył jéj na kolanach pudełeczko, klejnot jakiś zawierające. O ileż była-by wolała pocałunek, na jéj czole złożony!
— Co za przepyszny medalion! — zawołała zdumiona Alicya. — Co włożysz do środka?
I mówiąc to, obracała w palcach piękny klejnocik, obrączką emalii otoczony, wielkim, ogniami ciskającym, rubinem ozdobny.
— Co włożysz do środka, — powtórzyła. — Portret, czy włosy Raula?
— Nic, — odparła Joanna, siląc się na uśmiech. — Będę nosiła medalion pusty.
— Co za myśl!
— Tak przecież zrobię.
Raul nic na to nie odpowiedział i, pochyliwszy się ku żonie, sam włożył jéj medalion na szyję.
— Przynajmniéj nosić go będziesz? — zapytał.
— Zawsze!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Marie-Joséphine Calmon.