Tajemnice stolicy świata/Tom I/Znak na niebie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZNAK NA NIEBIE.

Noc i trwoga pokrywały niemieckie państwa. Brzemienna burza przyszłości zagrażała im i całej Europie!
Od dziesiątków lat nie umilkał huk dział; we Francyi chciwy krwi i sławy Korsykanin przemienił się z żołnierza na cesarza, aby świat przemienić w krwią przesiąkłe pole bitwy.
Wtedy na czarném niebie, ciemno sklepioném po nad udręczonemi ludy, ukazała się kometa z ognistym ogonem, dążąca z zachodu na wschód swoją nieskończoną, tajemniczą drogą. Meteor ten stał na firmamencie cudownie świecący i silnie ostrzegający, jako część odwiecznego światła, które stanowi siedzibę słońca, światła, przy którego blasku Bramin pisał swoje Wedy, które przed Mojżeszem przeciągało, które się zaćmiło, gdy krzyżowano Zbawiciela; jak odblask Boga, mówiący o jego wzniosłości — i wszechmocności....
Lud padał na kolana i pełen bojaźni i nadziei, modląc się wyciągał ramiona ku gwiaździe z płomienną rózgą.
Lud pytał, czy ta gwiazda zapowiada nową, niesłychaną klęskę, czyli też jest bozkim znakiem wybawienia?
W wysokim zamku hrabiego Stanisława Ponińskiego nie uważano na ów świetny, tajemniczy meteor; kryształowe, promieniejące okna współubiegały się z nim o siłę oślepiającego światła; zaledwie kiełkująca wiosna owiewała swojém obiecującém powietrzem wyłożone kobiercami przysionki i portyki.
W wysokich, po królewsku zdobnych salonach, snuło się równie świetne jak dobrane zgromadzenie. Hrabia przyjmował swoich dostojnych gość? z bajeczną okazałością, z grzesznie rozrzutną obfitością.
W koło długiego, cedrowego, rzeźbionego stołu, który się prawie uginał pod kosztownemi i rzadkiemi potrawami i winami, siedzieli posilając się i rozmawiaj; panowie i damy, a przez otwarte podwoje dochodził do nich ze sztucznych, w przyległym salonie urządzonych ogrodów, czarowny zapach kwiatów. Zręcznie oświetlony wodotrysk szeleszcząc, wyrzucał swoje niebieskawe wody, prawie aż pod sufit przyozdobiony pysznemi malowidłami, rozsiewał przyjemny chłód, a tymczasem dwie przecudnie piękne Czerkieski, które przed laty hrabia przywiózł z południa, w fantastycznych, złotem tkanych szatach, roznosiły kielichy z perlącém się chłodném winem.
Bogato tkane sztandary powiewały z podpartych filarami wysokich ścian, a niezliczone kandelabry szczerozłote z błyszczącemi kryształowemi świecidłami, rozsiewały morze światła.
Na czele stołu siedział, często na siedzącą na przeciw niego córkę hrabiego spoglądający, cesarz Napoleon Bonaparte, lew z pod Austerlicu i Marenga. Powodowany niezmiernemi planami, przybył on z Drezna potajemnie, z orszakiem swoim, na to zgromadzenie! Niezadowolony hołdownictwem prawie wszystkich sąsiednich krajów, wyciągnął nienasycone dłonie ku ogromnemu państwu rossyjskiemu.
Mały ten człowiek, o niezarosłéj, wyrazistéj twarzy, z garbatym nosem, niespokojném spojrzeniem i olbrzymio ambitnym duchem, w towarzystwie pięknego księcia Murat’a, imponującego wodza, który się lubił ubierać po teatralnemu, tudzież kilku adjutantów, w głębi sali oczekujących na jego rozkazy, przybył na zamek polskiego generała Ponińskiego, dla widzenia się z księciem Talleyrandem, tym zręcznym dyplomatą swojego czasu, tudzież z księciem Józefem Poniatowskim.
Nim usiedli do stołu, cesarz, którego potężne wojska już były zalały wszystkie główne drogi, wiodące przez Magdeburg, Lipsk i Drezno ku Wiśle, zyskał przez to pomoc Polaków, iż obecnym ich przywódcom przyrzekł odbudowanie królestwa, co zawsze było ich najmilszém marzeniem.
Tak tanie kupno chwilowo wprowadziło Napoleona w dobry humor, z coraz większém zatém upodobaniem przyglądał się pięknéj córce polskiego generała, któréj namiętne, ogniste spojrzenia we wnętrzu jego szczególniejsze znalazły odbicie!
Mówią wprawdzie, że ten zdobywca świata miał serce nieprzystępne dla miłości, i że był jeszcze zimniejszy od czasu rozwodu z Józefiną. Lecz ta ciemno-oka, pulchna, polska hrabianka, już przed rokiem wywarła na nim głębokie wrażenie, gdy ją z ojcem ujrzał na swoim dworze w Paryżu.
— Czy tylko to jedno masz dziecię, panie hrabio? rzekł cesarz do Ponińskiego, którego zaszczycił wysoką łaską, przyjmując jego gościnność.
— Tak, najjaśniejszy panie, hrabina W. jest jedyném mojém dzieckiem. Niestety! nie mogę żadnego syna stawić pod słynne sztandary waszéj cesarskiéj mości!
— Walczysz pan za stu, a piękność młodéj hrabiny przeważa wszystko! Bez pochlebstwa, książę Poniatowski, mówił zwracając się ku temu ostatniemu: wasza dumna ojczyzna posiada najpiękniejsze kobiety!
— I najwaleczniejszych mężczyzn, dodał Murat, który już ośmielał się dopełniać Napoleona.
— Bardzo dziękuję, odpowiedział Poniatowski wypróżniając kieliszek, bo cesarz pił pierwéj do niego.
— Książę wyglądasz smutny, małomówiący; spodziewam się, że nadzieja korony lepiéj cię usposobi!
— Przebacz, najjaśniejszy panie! To przejdzie!. Od czasu jak nad krajem moim, w tym pełnym nadziei czasie, jaśnieje na niebie ta gwiazda, jakaś dziwna, niepojęta opanowała mnie tęsknota!
Talleyrand, ta wieczna dla Napoleona zagadka, lekko i prawie nieznacznie uśmiechnął się.
— Książę mówisz o komecie — chodź — chodź! Na twoją pociechę pokażę ci, że moja gwiazda świetniejsza od niéj, zawołał Napoleon, podnosząc się i tém samém dając znak do wstania od stołu.
Podszedł ku wysokiemu oknu salonu, Poniatowski udał się za nim, Murat prawił grzeczności młodéj czarownéj hrabinie W. z domu Ponińskiéj, a Talleyrand rozmawiał z jéj matką i nieco już posiwiałym ojcem.
Z okna można było przypatrzyć się wybornie nocnemu niebu. Cudowna gwiazda ze świetnym ogonem stała ciągle na firmamencie, wywierając silne wrażenie na każdém ludzkiém sercu.
Napoleon Bonaparte chciał gwiazdę szczęścia swojego, jak niegdyś kardynałowi Feschowi, pokazać także polskiemu księciu, który może przeczuwał, że z zamierzonéj dzisiaj wyprawy już powrócić nie miał.
Cesarz wskazał mu ją.
Ale Poniatowski patrzał, lecz nie dostrzegł jéj.
Gwiazda Napoleona znikła i rozwiała się przy blasku meteoru!
W téj chwili stojący z dala książę Talleyrand zwrócił się w stronę Napoleona.
— I ty także jesteś meteorem, poszepnął, gdy Murat i Poniński wychylali znowu podane im przez Czerkieski kielichy — i ty jesteś meteorem, ale błędnym! Drogą twoją krew, nie zaś błogosławieństwo — zagaśnięcie twoje niedalekie!
Zdawało się, że zdobywca świata przeczuł te słowa, chociaż ich nie słyszał, lub że uderzony zagaśnięciem swojéj gwiazdy szczęścia przy komecie, rzekł do księcia:
— Jeszcze to jedno zwycięztwo orężne, moi panowie, a potem podobne duchowe! Musimy śpieszyć się, abyśmy nie dozwolili tryumfować Anglikom tém, że nas wyprzedzili w wynalazku, którego siła i działanie stanie się powszechném, a myślę tu o sile pary. Musimy uczynić ją naszą niewolnicą, a wtedy dopiero będziemy mogli mówić b naszym wynalazczym duchu!
— Niedawno z niesłychaném powodzeniem usiłowano w Anglii zastosować parę do ruchu, i przyjdzie czas, w którym dwaj wszechmocni władcy całym światem rządzić będą — z lodowatą spokojnością odpowiedział Talleyrand.
— A władcami tymi? szybko zapytał cesarz Francyi.
— Będą: para i litera!
— Jak to rozumiesz, panie ministrze? niechętnie zagadnął Napoleon, bo sądził, że Talleyrand wymówi jego imię.
— Mniemam, że para, która zaszumi po całéj ziemi, i gazety, najjaśniejszy panie, oświatę i postęp po całym święcie rozniosą! Dzisiaj to oboje jeszcze lekceważymy, dopiero powstaje — lecz kiedyś wielce spotężnieje.
— To coś proroczego, niejasnego i przesadzonego, utrzymywał Napoleon, nie lubiący gazet, i zbliżywszy się do pięknéj hrabiny W. przeszedł z nią przez salon.
Twarz Talleyranda o nieprzeniknionym wyrazie przybrała rysy, któreby można nazwać przeważnemi — Talleyrand nie był przyjacielem Napoleona, a jednak cesarz potrzebował go, jednak często słuchał słów jego, bo były dobrze rozważone, zręczne i mądre!
Książę ten znał świat i ludzi, głęboko przeglądał przyszłość, bo umiał rozpoznać to, z czego się wielkość rozwinąć miała!
Ze szczególnym wyrazem na twarzy szedł on za potężnym, małym człowiekiem, pożegnał obu generałów i połączył się z księciem Muratem.
— Dobrego powodzenia! rzekł Murat, pysznie wyglądający w swoim kawaleryjskim mundurze. Pokonani książęta Związku Reńskiego dostawili swoje wojska: 30,000 Bawarów, 14,000 Wirtemberczyków, tudzież 50,000 Westfalów i Sasów przybywa do nas! — Ej, mój książę, przed taka potęgą i niebo się ugnie! a przytém 1,300 dział! Teraz możemy ruszyć do drugiéj części świata!
Oczy Poniatowskiego zabłysły, a także i Ponińskiego oczarowały te śmiałe słowa, małżonka zaś jego tymczasem wydawała służbie rozkazy.
Nikt w téj chwili nie zważał na cesarza.
Napoleon Bonaparte wyszedł z piękną hrabiną z salonu do czarownego, sztucznego ogrodu, a ztamtąd do tak bajecznego trebhauzu, jakiego nawet sam cesarz nie posiadał! bo pełnego drzew wawrzynowych i palmowych, z daleko rozciągającą się zakwitłą pomarańczarnią i chłodnemi grotami.
Hrabia Poniński był niezmiernie bogaty, z dumą więc i radością przyjmował odwiedziny najpotężniejszego władcy na ziemi, nie domyślając się, że zburzy mu całe jego szczęście, a te przecudnie piękne trebhauzy wydawały się jeszcze rozleglejsze przy świetle przez błękitno-szklany sufit na nie spadającém.
Z kamieni wytryskiwały szeleszczące źródła, tu wodotryski igrały ze złotemi i srebrnemi kulami, tam wody ich krążyły w sztucznych łukach, w koło obficie rosły zwrotnikowe rośliny o potężnych liściach i ciemno-czerwonych kwiatach, kwitnęły róże, gęsty bluszcz i pachnące gałęzie jaśminu wciskały się w na wpół zacienione altany, w których miękkie ottomanki zapraszały do odpoczynku i marzeń, do użycia raju.
Napoleon Bonaparte i piękna W. byli sami tylko w tym raju, niewidziani przez nikogo, bez przeszkody przechadzali się pomiędzy palmami i wysokiemi drzewami mirtu.
Cesarz zawsze był małomówiący i spokojny, ilekroć znajdował się w towarzystwie kobiet, bo je mniéj poważał od mężczyzn, ale wyrażał się jeszcze zwięźléj, skoro w kobiecie perłę stworzenia podziwiać musiał, — dla tego pięknéj córce hrabiego Ponińskiego winien był kilka odpowiedzi. Mimo tego tak wielką znajdował przyjemność w jéj zachwycającém towarzystwie i w ciemnych oczach ułudnie uśmiechającéj, się hrabiny, że prosił, aby na chwilę weszła z nim do jednéj z mile ocienionych i pachnących altan.
— Ogród ten jest tak czarownie piękny, że spoczywając tu przy boku pani hrabiny, będę się uważał za przeniesionego do nieba, rzekł cesarz, i ujął drobną, kształtną rękę towarzyszki.
— Ej, najjaśniejszy panie, zalotnie odpowiedziała młoda hrabina: nigdy nie spodziewałam się, abyś w towarzystwie kobiety mógł chociaż na kwadrans być spokojnym i cierpliwym!
— Kiedy kto jest tak czarownie piękny, jak hrabina W., to i bóg wojny oprzeć się jéj nie zdoła, szepnął cesarz i usiadł na ottomance obok dumnéj polki w lekko oświetlonéj altanie.
Młoda hrabina uczuła, że wszechwładny cesarz, pochylając się przed nią, całował jéj rękę, — zwyciężył ją, bo i któraż gorącéj krwi kobieta broniła się hołdom pana świata? Objął on ją swojemi zdobywczemi rękami, — pocałunek cesarza dumną czyni! Piękna W. zarumieniła się — lica jéj pałały, jak kielichy kwiatów zwrotnikowych roślin — oczy jéj zaświeciły dziko, usta ściągnęły się do rozkosznego uśmiechu — cesarz coś jéj szeptał.
Córka hrabiego Ponińskiego dostrzegła, że niknie wszystko co ją otacza.
Niedostrzeżony przez nikogo uścisk był krótki i namiętny — pałające miłosne marzenie przejęło panią W. i Napoleona Bonapartego.
Wtedy zdawało się, że przez gałęzie, przez pełne zapachu alee, z ust jakiegoś ducha bolesne słowo: „Józefina,“ do nich z wiatrem doleciało.
Cesarz powstał szybko — kto mu śmiał przeszkadzać? Kto miał tyle odwagi?
Na marmurowych stopniach, otoczonych wijącemi się roślinami a z sali wiodących, stała stara hrabina Ponińska, — matka ośmieliła się obejrzeć za córką — ale za późno!
W téj chwili słudzy wpadli do salonu do hrabiego.
— Panie, wołali wybledli i przerażeni: stało się nieszczęście, — ognista gwiazda pokazuje już, co za sobą prowadzi! Jakiś powóz zaprzężony w cztery czarne konie przeleciał przez miasto. Koła i kopyta tratowały starców i dzieci — parskające zwierzęta rozhukały się — niepojętą szybkością wpadły po nocy — jakaś wysokiego wzrostu kobieta, mocno czarnym kwefem otulona, wypadła z powozu, — niepowstrzymane konie uniosły się — a woźnica z roztrzaskaną głową leży o jakie sto kroków daléj.
Zgroza przejęła także dostojnych gości zamku. Słowa sług sprawdziły się.
Rozwścieczone konie z powozem przeleciały jak piorun i znikły wśród nocnéj ciemności. Zdziwiony i przerażony lud klęczał obok czarno ubranej pięknéj kobiety, mówiącéj cudzoziemskim językiem i blizkiéj śmierci. Nikt jéj nie znał, nikt się nie dowiedział zkąd przybyła i dokąd dążyła — z objęć jéj wysunął się mały chłopczyk — ucałowała go jeszcze i wreszcie uległa w skutek skaleczeń po straszliwym upadku — szlachetne jéj rysy, czarnym kwefem otulone, były blade i zamarłe.
Ale świetny meteor niebieski, nakształt błogosławiącéj aureoli, rzucił swój blask na chłopaczka, którego biedni wieśniacy złożyli na szybko przyniesionych, zaledwie kiełkujących gałęziach i liściach, a niektórzy z nich przywołali pobożnego pustelnika Jana, który nie daleko miał swoją samotnię.
Szanowny ten białobrody człowiek, znany w całéj okolicy jako uczony i cnotliwy ojciec, przybył i złożył ręce do modlitwy, gdy ujrzał wybladłą nieznajomą damę i jéj synka. Mężczyźni i kobiety poklękali, bo jakaś niepojęta siła ukorzyła ich w proch, w chwili gdy pustelnik Jan podniósł dziecię, a opromieniła go niebiańska światłość.
— Świat zabrnął w grzechy i ciemność, rzekł starzec; nad nami unosi się znak boży, jak płomienna rózga; po tych dniach próby i nędzy, nastanie czas nowy i usłyszymy słowa Boga: Pokój wszystkim dzieciom ziemi — swoboda — miłość — ludzkość! A to dziecię pozostawcie mnie! Niech się nazywa Eberhard, jak dzień dzisiejszy, w którym nam je darowano!
Pustelnik Jan wziął dziecię na ręce i jeszcze raz pochylił się ku pozbawionéj życia matce — ludzie zasłyszeli niektóre jéj słowa i powtórzyli je uczonemu, mądremu mężowi.
— To była Niemka, powiedział, nie tłumacząc jéj słów. — Jako pamiątkę dla jéj dziecka biorę ten talizman, wiszący na jéj szyi na złotym łańcuchu; może kiedyś przyda się dziecku, które zaniosę do mojéj pustelni.
Starzec spojrzał na talizman — była to kosztowna ozdoba z dziwnemi, kabalistycznemi znakami! Na złotém dnie, którego owalne brzegi, utworzone były w środku z większych, a-po bokach z mniejszych błyszczących brylantów, znajdowały się trzy sztucznie z pereł ułożone, tajemnicze znaki: krzyży słońce i trupia główka. Wszystko to drobne, ale tak wykończone, tak misternie wyrobione, że stary pustelnik z niemym podziwem przypatrywał się temu arcydziełu. Włożył on złoty łańcuch na dziecię i ostrożnie zawinął je w szeroką swoją szatę, pragnąc je zanieść do swojéj samotni.
Lud zaś postarał się, aby przy pocieszających słowach pobożnego Jana, pomieścić nieznajomą damę w grobie usłanym gałęźmi i kwiatami.
Nikt nie dowiedział się jéj nazwiska. Nikt nie słyszał, gdzie się podziały dzikie konie z potłuczonym powozem.
A tymczasem chłopczyk Eberhard wzrastał u pustelnika Jana, który na wzór kaznodziei na puszczy, zdała i z blizka pocieszał i nauczał lud wiejski!
Téj jeszcze nocy hrabia Stanisław Poniński, nie chcąc przeżyć hańby swojéj córki, zastrzelił się, aby nie przebić kulą piersi swojego cesarskiego gościa, który jedyne swe dziecię, hrabinę W., poświęcił swojéj namiętności; Hrabina matka z rozpaczy przeklęła ją, — a takie przekleństwo matki przechodzi na dzieci i dalsze pokolenia!
W następnym roku pani W. powiła córkę, któréj nadano godność hrabianki, bo Napoleon dla usankcyonowania odziedziczonego po matce jéj szlachectwa, na chrzest przysłał zaufanego sobie powiernika!
Kometa znikła, — straszna ognista miotła zaparła Napoleonowi Bonapartemu drogę do drugiéj części świata. — Pod niebo sięgające płomienie Moskwy położyły straszliwy koniec jego nienasyconéj chęci podboju! Jego głodem i mrozem przetrzebione wojska, zaledwie znalazły drogę do nieszczęśliwego odwrotu z odwiecznych pól śniegowych. Polska upadła. Książę Poniatowski bohaterską śmiercią zginął na polu bitwy!
Atoli jeszcze raz błysnął zwyciężki płomień groźnego imperatora, ale po niewielu latach zagasł na zawsze.
Napoleon Bonaparte umarł samotny, wygnany, na podmywanej bałwanami wyspie oceanu!
Stara hrabina Ponińska wkrótce po mężu wstąpiła do grobu. Hrabina W. zaś wyjechała z dzieckiem do Niemiec i Paryża, i pełną dłonią używała życia, tak, że zasoby jéj zużyły się prędzéj, niż ochota do zbytków.
Przeminęły lat dziesiątki.
Po tym dopiero wstecznym w przeszłość poglądzie, rozpoczynamy nasze opowiadanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.