Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
FRANCISZEK I AMANDYNA.

Franciszek i Amandyna sypiali w izdebce nad kuchnią, na końcu korytarza, na który otwierały się drzwi kilku innych izb, przeznaczonych na pomieszczenie gości, częściej odwiedzających szynkownię. Po spożyciu skromnej wieczerzy, nie zgasili latarki, jak im przykazano, ale siedzieli i oczekiwali powrotu Marcjala.
Amandyna, siedząc na brzegu łóżeczka, zawiązywała na głowie kradzioną chustkę, podarunek Mikołaja.
— Cóż? czy mi ładnie? — spytała brata.
— Jak ci do twarzy w tej czerwonej chustce, Amandynko! — odezwał się Franciszek. — Kiedy pójdziemy bawić się na brzeg, zawiąż ją znowu tak samo, żeby dzieci strycharza pękały z zazdrości. Zawsze rzucają na nas kamieniami i krzyczą, że my gilotyńcy. Ja także zawiążę na szyi czerwoną chustkę i powiemy im: Jak sobie chcecie, ale nie macie tak pięknych jedwabnych chustek jak my!
— Lecz słuchaj, Franciszku, — rzekła Amandyna po chwili namysłu — gdyby wiedzieli, że nasze chustki są kradzione, krzyczeliby na nas, żeśmy złodzieje.
— Jeżeli Mikołaj kradł, to nam nic do tego.
— Czy tak myślisz, Franciszku?
— Tak, oczywiście.
— Jednak zdaje mi się, wołałabym, żeby osoba do której chustki należały, nam je podarowała. A ty, Franciszku?
— Mnie wszystko jedno, darowali nam, więc nasze.
— Ale za kradzież wsadzają do więzienia.
— A tak!
— O! jakie to musi być nieszczęście siedzieć w więzieniu.
— Co tobie się marzy! to nic złego. Pamiętasz kulawego garbusa, co mieszka w Paryżu u starego Micou i co tu raz w jesieni przyszedł z kilkoma jeszcze, za wszystkich płacił, hulał z nimi i w nocy nad wodą puszczał tak piękny fajerwerk? Wydał wtedy z osiemdziesiąt franków.
— Więc to był bogaty człowiek?
— Bogaty? zebrał pieniądze w więzieniu, i opowiada, że ma jeszcze siedemset franków. Mówił, że wszystko przehula, a potem znowu pójdzie kraść, i jeśli go złapią, to mu wszystko jedno, bo powróci do swoich dobrych kolegów w więzieniu.
— Więc zdaje się, że kraść nie jest źle, kiedy w więzieniu tak dobrze siedzieć?
— Nie wiem, tu jeden Marcjal tylko utrzymuje, że kraść nie powinniśmy, może się myli.
— O nie, Franciszku; trzeba mu wierzyć, on nas tak kocha.
— Prawda, że kocha! kiedy on w domu, nie ważą się bić, gdyby był dziś wieczorem, matka nie wybiłaby mnie tak okrutnie. Ach, jakaż to zła baba! jakże ją nienawidzę, chciałbym już urosnąć, żeby jej oddać wszystkie kije, cośmy od niej dostali, ty szczególniej, co nie jesteś tak wytrzymała jak ja.
— A Marcjal coby powiedział na to?
— O, gdyby nie on, dawnobym ich usłuchał, bo plagi już mi się sprzykrzyły. Gdybyś wiedziała, jak dziś matka była zła! a jednak prawda, że widziałem nogę trupa.
— Może tu dawniej był cmentarz?
— I to być może. Ale prędzej kogoś tu zabili w kłótni, i tam go zakopali — żeby się ludzie nie dowiedzieli.
Wtem dzieci usłyszały, że ktoś idzie przez korytarz Marcjal wracał do swego pokoju, bezpieczny, spokojny, bo myślał, że Mikołaj jest pod zamknięciem aż do jutra. Widząc u dzieci światło, wszedł do nich; oboje pobiegli do niego, a on uściskał czule rodzeństwo, mówiąc:
— Co? jeszcze nie spicie?
— Nie, bracie; czekaliśmy na ciebie, żeby ci powiedzieć dobranoc, — rzekła Amandyna.
— Czy chcielibyście pójść stąd ze mną na zawsze, gdzieś daleko, daleko?
— O! chcemy, chcemy, braciszku!
— Otóż za trzy dni najdalej wszyscy troje opuścimy już wyspę.
— Co za szczęście! — zawołała Amandyna, klaszcząc w ręce.
— A dokąd pójdziemy? — spytał Franciszek.
— Później się dowiesz, ciekawski, ale mniejsza o to: dokądkolwiek pójdziemy, nauczysz się dobrego rzemiosła, będziesz mógł uczciwie żyć. — A ty, Amadyno, chcesz się uczyć?
— Wszystko zrobię, co chcesz, — zawołała dziewczynka radośnie — bylebym stąd poszła z tobą i Franciszkiem.
— Cóż to masz na głowie, dziecię moje? — zapytał Marcjal spostrzegając strój na głowie swej siostry.
— Chustkę, Mikołaj mi ją podarował.
— I mnie także darował — rzekł Franciszek dumnie.
— Skąd je wziął? nie spodziewam się, żeby kupował dla was podarunki.
— Nie wiemy, skąd je Mikołaj ma, nieprawdaż Amandyno?
— Nie kłamcie! — zawołał Marcjal surowo.
— Jeżeli powiedzieć prawdę, — odezwała się dziewczynka cichym głosem, — chustki wzięte ze skrzyni z towarami. Mikołaj przywiózł ją dziś wieczór.
— Ukradł tę skrzynię?
— Podobno.
— Widzisz, Franciszku, łgałeś.
Chłopczyk spuścił głowę i milczał.
— Dzieci, dajcie mi wasze chustki.
Dziewczynka zdjęła chustkę z głowy i spojrzała raz jeszcze z westchnienie na ogromną kokardę, oddała bratu. Franciszek ociągając się nieco, wyjął chustkę z kieszeni i podobnież oddał ją Marcjalowi.
— Jutro oddam chustkę Mikołajowi, nie powinniście byli ich brać, kto korzysta z rzeczy kradzionej, równie źle czyni jakby sam kradł.
— Jaka szkoda pięknych chustek! — rzekł Franciszek.
— Kiedy nauczysz się rzemiosła i zaczniesz zarabiać pieniądze, kupisz takie same. No, teraz spać, dzieci, spać, już czas.
— Dobranoc! — Marcjal ucałował dzieci i wyszedł.
Wtem ktoś z korytarza zamknął na klucz drzwi izby dziecinnej.
— Zamykają nas! — krzyknął Franciszek.
— Boże, co z nami chcą zrobić?
— Może to Marcjal nas zamknął?
— Słuchaj, jak jego pies ujada! — rzekła Amandyna, nadstawiając ucha.
— Dobijają się do jego drzwi, biją młotom, chcą je wyłamać.
— Minęli nasze drzwi, schodzą po schodach.
— A Marcjala pies ciągle wyje, słuchaj, on woła nas.
— Kto? Marcjal?
— Tak, on, słuchaj.
W rzeczy samej, donośny głos Marcjala dochodził do izby dzieci.
— Nie możemy wyjść, zamknęli nas, a jemu musi być źle, kiedy nas woła, — rzekła Amandyna.
Po chwili Marcjal przestał wołać, wszystko ucichło. Franciszek, nie mogąc przezwyciężyć ciekawości otworzył okno i uniósłszy nieco żaluzji, wyjrzał.
— Tylko ostrożnie, — szepnęła Amandyna. — Co widzisz?
— Nic nie mogę dojrzeć. Ciemno...
— Co robią? — zapytała, podchodząc na palcach do brata.
— Przy świetle latarni widzę. Tykwa trzyma drabinę pod oknem Marcjala.
— Co jeszcze?
— Mikołaj wchodzi po drabinie, ma w ręku siekierę.
— A! nie śpicie! szpiegujecie nas! — krzyknęła wdowa, stojąca przy drabinie pod domem, spostrzegła bowiem światło przebijające się przez nawpół otwartą żaluzję. Biedne dzieci zapomniały zgasić latarnię w izdebce.
— Zaraz przyjdę do was! — dodała groźnym tonem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.