Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.
SIELANKA. — NIEPOKÓJ.

Piąta wybiła na zgarze kościoła wsi Bouqueval.
Folwark, gdzie przebywała Gualeza, schowany latem jak gniazdo między drzewami, teraz, w porze zimowej, ukazywał się cały, pozbawiony swojej zielonej zasłony. Zamarznięta rzeczka rozwijała się, jak srebrna wstęga. Bydło wracało z pola, ogromny wóz z mąką wjeżdżał we wrota folwarku. Ludzie i zwierzęta śpieszyli na spoczynek przed chłodem nocy. Folwark ten słusznie uważano w okolicy za wzorowy, tak pod względem porządku, jakoteż wybornej uprawy roli i doboru mieszkańców.
Marja zwykle wieczorem odwiedzała kurnik. Kury, indyki, gołębie, witały ją zawsze z krzykliwą radością.
Marja była równie nadobna jak dawniej, ale schudła i zbladła. Ubiór jej nie różnił się od pospolitego odzienia wieśniaczek z okolicy Paryża; na głowie miała zawiązaną czerwoną, jedwabną chustkę, której końce spadały na ramiona; pod chustką widać mały okrągły czepek. Biała batystowa chustka osłaniała jej piersi, niebieski kaftanik z grubego sukna obejmował jej ładną kibić i odbijał od jasnej w ciemne pasy spódnicy; białe pończochy i czarne drewniane trzewiki uzupełniały ten wiejski ubiór. Jedną ręką trzymając końce fartucha, drugą rzucała ziarno swoim skrzydlatym poddanym. Piękny biały gołąb, odważniejszy od towarzyszy, podleciał do niej i usiadł na jej ramienia. Marja nawykła zapewne do takiej śmiałości, bo nie przestała sypać zboża, i obróciwszy napół twarz, podniosła nieco głowę i wyciągnęła ze śmiechem różowe usta do swego ulubieńca. Ostatnie promienie zachodzącego słońca oświecały ten śliczny obraz.
Podczas gdy Marja zajmowała się drobiem, pani George i ksiądz Laporte rozmawiali o niej przy kominku w pokoju bawialnym.
— Masz pani słuszność, — odezwał się ksiądz, — trzeba uprzedzić pana Rudolfa; niech zapyta Marję; może przez wdzięczność wyzna swemu dobroczyńcy, co przed nami ukrywa. Biedne dziecko! powinna być tak szczęśliwa! Jaka zgryzota może jej teraz dokuczać?
— I nic jej nie rozwesela, nawet nauki, którym się z takim zapałem oddaje. Pisze i czyta dobrze, tyle już nauczyła się arytmetyki, że mi pomaga w prowadzeniu ksiąg rachunkowych. Kochane dziecię! Ale czy tylko nie od zbytku pracy zachorowała?
— Doktór murzyn zapewniał nas przecie, że jej kaszel nie będzie miał złych skutków.
— Jaki dobry człowiek, ten pan Dawid! i jak się nią zajmuje... Bo też tu wszyscy ją kochają.
— O ile pamiętam, wspomniałaś mi pani, że Marja zaczęła być smutną od Wszystkich Świętych, kiedy tu była pani Dubreuil, która dzierżawi od księcia de Lucenay folwark w Arnouville?
— Tak mi się — zdaje, chociaż pani Dubreuil i jej córka, Klara, prawdziwy wzór dobroci, dają jej codziennie dowody przyjaźni. Co niedziela, albo oni u nas bywają, albo my do nich jedziemy; otóż zdaje się, że każde takie odwiedziny powiększają smutek Marji, chociaż Klara kocha ją jak siostrę.
— Jest w tem coś szczególnego...
W tej chwili weszła Marja.
— Gdzieś była, moje dziecię? — spytała pani George.
— Z dziedzińca poszłam do piwnicy obejrzeć owoce.
— Czemu nie kazałaś zrobić tego Klaudynie? Pewnie bardzo jesteś strudzona?
— O, wcale nie.
— Musi też kiedy ksiądz pleban zobaczyć te owoce, — rzekła pani Gorge. — Nie można sobie wyobrazić, jak je ładnie Marja ułożyła.
— Pewna jestem, że się ksiądz pleban ucieszy, — dodała Gualeza naiwnie; — od czerwonych jabłek i złotych gruszek mech tak dobrze odbija.
Pleban z uśmiechem rzekł do Marji:
— Jużem widział twoją mleczarnię; pozazdrościłaby jej najwybredniejsza gospodyni, w tych dniach obejrzę i twoje owoce. Ale słońce zaraz zajdzie, ledwie zdążysz odprowadzić mnie na plebanię i wrócić do domu przed nocą. Weź salopę i chodźmy. Albo wiesz co: zostań, bo bardzo zimno na dworze.
— A! książę plebanie! nie martw jej, proszę, — rzekła pani George, — ona tak się cieszy, że cię co wieczór odprowadza!
Księże plebanie — dodała Marja nieśmiało, — pomyślę, że gniewasz się na mnie, jeżeli mi nie pozwolisz się odprowadzić.
— Ja, moje dziecię? więc bierz prędzej salopę.
Marja zarzuciła na ramiona salopę z kapturem i podała księdzu rękę.
— Dobrze przynajmniej, — rzekł pleban, — że droga pewna.
— Ale już bardzo późno, — wtrąciła pani George; — może chcesz, Marjo, żebym posłała z tobą kogo ze służby?
— Jeszczeby pomyśleli, że się boję, — odpowiedziała Marja z uśmiechem. — Dziękuję pani; wszak to tylko kwadrans drogi, wrócę, nim noc zapadnie.
Ksiądz wyszedł z folwarku, wsparty na Marji, która stosowała swój krok do wolnego i ciężkiego chodu starca.
W kilka minut potem weszli do wąwozu, w którym się ukrywali: Bakałarz, Puhaczka i Kulas.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.