Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.
DOBROCZYNNOŚĆ.

Pani Pipelet, Alfred, jej mąż, i przekupka, handlująca ostrygami, stali we drzwiach. Markiza głosem ledwie dosłyszalnym spytała:
— Gdzie mieszka pan Karol?
— A! pan Karol!... rozumiem... Jeśli pani chcesz iść do pana Karola, ładny to kawaler i przystojny... mieszka na pierwszem piętrze, drzwi wprost schodów.
Markiza zmieszana i zawstydzona weszła na schody.
— He! he! — rzekła odźwierna ze śmiechem; — więc już dziś naprawdę będzie coś z tego... Wiwat, wesele!...
Markiza, dręczona wstydem i zgryzotami sumienia, niewątpliwie wróciłaby się. Lecz w sieni na pierwszem piętrze spotkała Rudolfa; wcisnął jej w rękę woreczek z pieniędzmi, mówiąc:
— Mąż pani wie wszystko, jechał z tyłu...
W tej chwili rozległ się krzykliwy głos pani Pipelet:
— Dokąd pan idziesz?
— To on! — szepnął Rudolf markizie i, wciągając ją na wyższe schody, dodał: — Idź pani na piąte piętro; przyjechałaś tu nieść pomoc rodzinie pogrążanej w nędzy, Morelom.
— Mój panie, nie puszczę żadnym sposobem; powiedz, dokąd idziesz! — krzyczała znowu pani Pipelet, zatrzymując markiza.
— Idę z tą damą, co właśnie przyszła.
— A! to co innego. Bardzo proszę.
Usłyszawszy hałas, Karol Robert otworzył drzwi; Rudolf wszedł do niego i zaryglował za sobą w tej samej chwili, kiedy d’Harville dochodził na pierwsze piętro. Rudolf nie chciał, ażeby go d’HarvilIe widział i skrył się do mieszkania majora, który osłupiał na widok Rudolfa.
— Mój panie, co to znaczy?
— Ciszej! — szepnął Rudolf stłumionym głosem.
Stuk gwałtowny rozległ się na schodach, jakgdyby ciało upadające stoczyło się z kilku stopni.
— Nieszczęśliwy! — zabił ją! — krzyknął Rudolf.
— Zabił?... kogo? co się tu dzieje? — spytał Robert.
Nie odpowiadając mu, Rudolf uchylił nieco drzwi i zobaczył, jak mały Kulas, chromy syn Czerwonego Jana, zsunął się spiesznie ze schodów; chłopak miał w ręku ponsowy woreczek z pieniędzmi, który Rudolf tylko co dał markizie. Kulas po chwili zniknął na dole. Rudolf nadstawił ucha i dosłyszał jeszcze lekkie kroki pani d’Harville i ciężkie stąpanie jej męża, który ją ciągle ścigał.
— Nareszcie mi pan powiedz, — odezwał się Karol Robert, — jakiem prawem?...
— Takiem prawem, że markiz d‘Harville wie wszystko, że ścigał żonę aż do twoich drzwi i teraz jeszcze za nią goni... tam...
— Co za nieszczęście! — krzyknął Karol Robert, — ale dlaczegóż poszła na górę?
— To do pana nie należy; siedź pan tylko cicho.
Rudolf zszedł do odźwiernej.
— Aha! — rzekła do niego triumfująco, — sprawa się plącze; jakiś jegomość ściga kochankę majora, zapewne mąż.
— Kochana pani Pipelet, — rzekł Rudolf, — możesz mi wyświadczyć wielką usługę. (Przy tych sławach wsunął jej w rękę pięć luidorów). Gdy dama będzie wychodzić, spytaj ją, jak znalazła rodzinę Morel.
Odźwierna patrzyła w osłupieniu to na Rudolfa, to na pieniądze.
— Rozumiem, mam panu pomóc wywieść w pole męża... Dobrze! wybornie! He; he! he! czy to takie rzeczy się robiło!
W tej chwili d‘Harville schodził ze schodów, prowadząc żonę pod rękę. Rudolf się skrył.
— Jakżeż, — zawołała odźwierna piskliwym głosem, — czy pani widziałaś biednych Morelów? Nieprawdaż, że na taki widok serce się kraje?... Bóg pani nagrodzi...
Markiz z uniesieniem patrzył na żonę i, wychodząc z domu, błagał, żeby mu przebaczyła, iż zdołał uwierzyć potwarzy.
Rudolf wyszedł wkrótce po nich, powiedziawszy odźwiernej, że może puścić majora.
Pani Pipelet niezwłocznie poszła na górę.
— Majorze, — rzekła przykładając rękę do peruki, — przyszłam uwolnić pana z aresztu. Z łaski pana Rudolfa wychodzisz jeszcze cało z tej awantury.
— Rudollf? Co za jeden?
— Co za jeden? — krzyknęła pani Pipelet rozjątrzona; — słyszeliście go? To człowiek, mówię panu. Człowiek, co wart dwóch i to dobrych! Jest kupczykiem, a nie targuje się.
— Dobrze; oto masz klucz od mieszkania.
I Karol Robert wyszedł z domu.
Po kilku minutach przed domem stanął fiakr. Puhaczka wyjrzała z niego i kiwnęła na Kulasa. Obrzydły chłopiec wskoczył do pojazdu i umieścił się między Puhaczką i Bakałarzem, owiniętym w obszerne futro, które go całego zakrywało. W dwie godzimy potem fiakr zatrzymał się przy drewnianym krzyżu, w miejscu, gdzie do wielkiego gościńca przytyka drożyna do wioski Bouqueval i folwarczku, w którym bawiła Gualeza.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.