Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XLIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIII.
LIST. — DAWNA ZNAJOMOŚĆ.

Dziewiąta biła na zegarze, kiedy pani George weszła cicho do pokoju Marji. Sen młodej dziewczyny był tak lekki, że się obudziła. Promienie zimowego słońca rzucały jaskrawe światło na pokój i lekko rumieniły blade lica Marji.
— Cóż, moje dziecię, — rzekła pani George, siadając ma łóżku Marji i całując ją w czoło, — jakże się dziś czujesz?
— Lepiej, dziękuję pani.
— Czy nie zbudzili cię dziś bardzo rano?
— Nie.
— Tam lepiej. Biedny ślepy z synem, którym wczoraj dano nocleg na folwarku, chcieli wyjść o świcie; bałam się, żeby cię nie przebudził hałas przy otwieraniu bramy.
— Biedni! czemu tak wcześnie wyszli?
— Nie wiem; wczoraj wieczór, gdy ci się lepiej zrobiło, zeszłam do kuchni, żeby ich zobaczyć, ale obaj byli tak znużeni, że już poszli na spoczynek. Lecz widzę, że źle spałaś, oczy masz jeszcze czerwone.
— Prawda, i miałam sny okropne. Śniła mi się kobieta, co mnie męczyła w dzieciństwie; zbudziłam się z przestrachu.
I Marja rzuciła się na szyję przybranej matki i twarz ukryła na jej łonie.
— Co ci jest, Marjo? przestraszasz mnie.
— Daruj mi, pani; nie wiem dlaczego od dwóch dni serce mi się ściska. Mimowolnie zalewam się łzami, mam czarne przeczucia... zdaje mi się, że mnie jakieś nieszczęście spotka.
Pani George chciała uspokoić Marję, gdy wtem Klaudyna zapukała do drzwi i weszła do pokoju.
— Czego chcesz?
— Piotr przyjechał z Arnouville kabrjoletem pani Dubreuil i przywiózł bardzo pilny list do pani.
Pani George przeczytała głośno, co następuje:
„Kochana pani George, jeżeli chcesz wyświadczyć mi wielką przysługę i wybawić mnie z kłopotu, przyjeżdżaj zaraz do mnie. Nie wiem sama, co robić; mój mąż pojechał do Pontoise z wełną; w tobie tylko i w Marji mam nadzieję; Klara ściska swoją kochaną siostrę i czeka jej z niecierpliwością. Przyjeżdżaj na jedenastą na śniadanie. Szczera przyjaciółka.

Dubreuil“.

— Co to może być? — rzekła pani George do Marji.
— Czy pojadę z panią? — spytała Marja.
— Lepiej możebyś zrobiła, zostając w domu, bo dziś bardzo zimno. Ale rozerwiesz się w Arnouville; okryj się dobrze, a przyjażdżka pójdzie ci na zdrowie.
W pół godziny po tej rozmowie pani George z Marją Wsiadły do dużego kabrjoletu, jakich zwykle używają w okolicach Paryża; powóz ten zaprzężony w jednego silnego konia, szybko toczył się po miękkiej drodze, wiodącej od Bouquevall do Arnouville. Trzask bicza oznajmił przybycie Marji i pani George; przy wysiadaniu z kabrjoletu, pani Dubreuil z córką wesoło i serdecznie powitały oczekiwanych gości.
Kiedy Klara rzuciła się na szyję Marji, ta spostrzegła ze zdziwieniem, że panna Dubreuil, zamiast dawnego ubioru, nosi ubiór wieśniaczki.
— Jakto? i ty, Klaro, przebrałaś się po wiejsku? całując ją spytała pani George.

— Wszak ona we wszystkiem musi naśladować swoją siostrę Marję — odpowiedziała pani Dubreuil.
Zaraz po wejściu do sali, Klara posadziła Marję przy sobie, dała jej najlepsze miejsce przy kominku, usługiwała, brała ją za ręce, ściskała, nazywając niedobrą siostrzyczką, nakoniec wymawiała jej łagodnie, że tak rzadko bywa.
— Cóż się więc stało kochanej pani? — rzekła pani George — i w czem mogę jej usłużyć?
— O! w wielu rzeczach. Pani zapewne wie, że folwark ten jest wyłączną własnością księżny de Luicenay. Otóż samej księżnie, albo jej pierwszej pokojowej opłacamy dzierżawę. Księżna tak jest dobra, choć nieco żywa, że aż miło mieć z nią interesa i mój mąż i ja skoczylibyśmy dla niej w ogień. Jednakże dopiero od roku księżna zaczęła w terminie upominać się o ratę; dawniej zdawałoby się, że nigdy nie potrzebuje pieniędzy, teraz zupełnie co innego. Otóż wczoraj odbieram przez umyślnego posłańca taki list od księżnej:
„Kochana pani Dubreuil, trzeba koniecznie urządzić pawilonik w ogrodzie, żeby można się do niego wyprowadzać pojutrze wieczorem; każ wnieść potrzebne sprzęty, daj dywany, firanki, i. t. d. Słowem, postaraj się, żeby niczego nie brakowało, urządź mi tam mieszkanko comfortoble. Bywaj zdrowa, kochana pani, uściskaj moją chrzestną córkę i przyjmij zapewnienie mego szacunku.

Noirmont de Lucenay“.

P. S. Z mieszkania tęgo będzie korzystać miły mi wielce gość, któremu radabym ofiarować najserdeczniejszą gościnność.

N. d. L...

Księżna chce, żeby pawilon był o, ile można comfortable, dlatego właśnie zaprosiłam panią; obie z Klarą męczyłyśmy się nad tem słowem i nie mogłyśmy go zrozumieć.
— Bogu dzięki mogę pani wytłumaczyć tę wielką zagadkę, — rzekła, pani George z uśmiechem; — tutaj comfortable znaczy pokój wygodny, dobrze urządzony, ciepły, gdzieby jednem słowem niczego nie brakowało.
— Mamo — odezwała się Klara, — weź meble z mego pokoju, a ja tymczasem pojadę na parę dni do Bouqueval do Marji.
— Z twego pokoju? alboż one takie piękne, — rzekła pani Dubreuil — czy twoje meble są dosyć comfortable, jak pisze księżna! Mój Boże! jakichto teraz słów nie wymyślą!
— Więc w pawilonie zwykle nikt nie mieszka? — spytała pani George.
— Nikt, nigdy! jest to biały domek na końcu ogrodu. Nieboszczyk książę kazał go wybudować dla córki, kiedy jeszcze była panną; gdy przyjeżdżała na folwark z księciem, tam stawała. Są w nim trzy pokoje. Księżna od czasu jak wyszła zamąż, dwa razy tylko była tutaj; już temu dobre sześć lat, przyjechała konno...
— A jabym tak zrobiła na pani miejscu; teraz godzina jedenasta, posłałabym do Paryża kogo rozgarniętego.
— Naszego ekonoma, on do tego jedyny.
— Wyśmienicie! za dwie godziny najdalej będzie w Paryżu; pójdzie do którego z lepszych tapicerów, i odda mu spis, który ułożę, gdy zobaczę, czego jeszcze brak w pawilonie.
— O tak! mniejsza o pieniądze, bylem uczyniła zadość woli księżny — Powie mu tedy, że za jakąkolwiek bądź cenę, wszystko co napisane ma dostawić dziś wieczór, albo chociaż w nocy i przysłać kilku chłopców tapicerskich dla urządzenia.
— Ach, kochana pani George, wybawiłaś mnie z wielkiego kłopotu, nigdybym o tem nie była pomyślała. Lecz bądź dobra i zrób spis, żeby pawilon był...
— Comfortable? bardzo chętnie.
Wtem weszła służąca oznajmiając, że podano śniadanie.
— Zaraz przyjdziemy, — rzekła pani George, — tylko spiszę czego trzeba.
— Proszę pani, — odezwała się znowu służąca, — przyjechała także mleczarka ze Stains.
— Biedna kobieta! — rzekła pani Dubreuil z litością.
— Wieśniaczka z pobliskiej wioski Stains; dawniej miała cztery krowy i co rano woziła mleko do Paryża. Mąż jej, kowal, pojechał niedawno do Paryża po żelazo i umówił się, że przyjdzie po nią na róg ulicy, gdzie zawsze sprzedawała mleko. Na nieszczęście, ta kobieta obrała sobie jakiś niegodziwy kąt w najgorszej części miasta. Mąż, wracając, zastał ją kłócącą się z pijakami. Kowal ujął się za żoną, tamci do niego skoczyli, on chciał się bronić, ale w zamieszaniu pchnięty nożem, padł zabity.
— Co za — okropność! — zawołała pani George — czy schwytano mordercę?
— Nie; wśród zgiełku potrafił umknąć; ale biedna wdowa powiada, że go pozna, bo go często widywała w tej części miasta z innymi towarzyszami; dotąd jednak nie zdołano go odkryć. Ma troje dzieci, a najstarsze ledwie skończyło lat dwanaście; właśnie potrzebowałam kobiety do krów, przyjęłam ją więc i teraz przyszła objąć służbę.
— Nie dziwi mnie litość pani, — rzekła pani George siadając przy stoliku. — Nie tracąc czasu zabieram się do spisu, bo na czwartą muśliny wrócić do Bouqueval.
— Na czwartą! cóż tak pilnego? — zapytała pani Dubreuil.
— Marja o piątej musi iść na plebanję.
— O, jeżeli do księdza Laporte, to rzecz święta, — odpowiedziała pani Dubreuil.
Pani George wzięła się do pisania, pani Dubreuil wyszła jednemi drzwiami, drugiemi zaś Klara i Marja ze służącą, która doniosła o przybyciu mleczarki ze Stains.
— Zobaczysz, Marjo,tę biedną kobietę, — rzekła Klara. — Ile to ludzi nieszczęśliwych! Nieprawda, Marjo?
— O tak, — odpowiedziała Marja wzdychając roztargniona; — są ludzie bardzo nieszczęśliwi; masz pani słuszność.
— A co to znowu? — zawołała Klara, tupiąc nogą z niecierpliwości, — znowu nazywasz mnie panią; chyba się na mnie gniewasz?
— Ja? mój Boże!
— Dlaczego więc mówisz mi pani?
— Wybacz, Klaro! byłam roztargniona.
— Roztargniona, — rzekła smutnie Klara. — Wiesz Marjo, że zaczynasz myśleć, iż jesteś dumna.
Marja jak śmierć zbladła i nic nie odpowiedziała.
Dziewczęta pośpieszyły na podwórze, gdzie oczekiwała nieszczęsna wdowa.
Na widok Marji, kobieta krzyknęła z gniewu i przerażenia. Była to mleczarka, która sprzedawała Gualezie mleko, kiedy ta mieszkała w Cite.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.