Dziewiąta biła na zegarze, kiedy pani George weszła cicho do pokoju Marji. Sen młodej dziewczyny był tak lekki, że się obudziła. Promienie zimowego słońca rzucały jaskrawe światło na pokój i lekko rumieniły blade lica Marji.
— Cóż, moje dziecię, — rzekła pani George, siadając ma łóżku Marji i całując ją w czoło, — jakże się dziś czujesz?
— Lepiej, dziękuję pani.
— Czy nie zbudzili cię dziś bardzo rano?
— Nie.
— Tam lepiej. Biedny ślepy z synem, którym wczoraj dano nocleg na folwarku, chcieli wyjść o świcie; bałam się, żeby cię nie przebudził hałas przy otwieraniu bramy.
— Biedni! czemu tak wcześnie wyszli?
— Nie wiem; wczoraj wieczór, gdy ci się lepiej zrobiło, zeszłam do kuchni, żeby ich zobaczyć, ale obaj byli tak znużeni, że już poszli na spoczynek. Lecz widzę, że źle spałaś, oczy masz jeszcze czerwone.
— Prawda, i miałam sny okropne. Śniła mi się kobieta, co mnie męczyła w dzieciństwie; zbudziłam się z przestrachu.
I Marja rzuciła się na szyję przybranej matki i twarz ukryła na jej łonie.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/196
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
XLIII.
LIST. — DAWNA ZNAJOMOŚĆ.