Tajemnice Nalewek/Część III/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Tajemnice Nalewek
Część III-cia
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III
TAJEMNICZE PISMO

Godzina druga po południu nazajutrz.
Jesteśmy w gabinecie sędziego śledczego, w którym oprócz urzędnika, znajduje się w tej chwili tylko ajent policyjny. W pokoju panuje milczenie.
„Fryga“, blady i widocznie zmęczony bezsennie przepędzoną nocą, siedzi na brzeżku krzesła, na którem prawie przymusem posadził go sędzia. Ten przeciąga ręką po czole, pokrytem zmarszczkami, i spogląda zadumany w stronę okna.
— Gdyby mi kiedy o tem opowiadano — przerwał milczenie sędzia śledczy — nie uwierzyłbym.
— Tak — odrzekł krótko „Fryga“.
— Rzecz stanowczo coraz bardziej wchodzi w dziedzinę romansu i coraz mniej stoi na gruncie rzeczywistości — ciągnął sędzia. — Przyznam się, że jestem człowiekiem zbyt pozytywnym, ażeby mi to przypadało do gustu.
Przez chwilę panowało milczenie. Sędzia przeszedł się parę razy przez pokój, wreszcie wrócił do biurka.
— Jednak do pracy! — rzekł. — Robota nie czeka. Trzeba raz skończyć z temi nieskończonemi kwestjami i dojść do stanowczych wniosków.
„Fryga“ ośmielił się twierdząco kiwnąć głową.
— Panie X. — zaczął sędzia uroczyście, nazywając tym razem „Frygę“ jego nazwiskiem — może być, że wykraczam przeciwko ścisłym przepisom prawa, wzywając pana w tej chwili do udziału w rozważaniu tej sprawy. Sądzę jednak, że nakazuje mi to moje sumienie. Wobec prawa, mógłbyś pan być tylko świadkiem. W rzeczywistości, na jedną chwilę, będziesz pan moim pomocnikiem: pomożesz mi pan znaleźć wyjście z tego labiryntu. Oprócz wyjątkowej znajomości sprawy i poświęcenia, z jakiem starałeś się ją pan badać, daje panu do tego prawo wyjątkowa pańska inteligencja.
— Och! panie sędzio... — protestował „Fryga“ półgłosem.
— Nie mówię panu komplementów, wyjaśniam tylko rzecz. Zaczynajmy zresztą, bo i pan chyba potrzebujesz spoczynku. Nie spałeś pan całą noc?
— O, zdrzemnąłem się nad ranem, na dwie, czy trzy godzinki.
— To niezbyt dużo — roześmiał się sędzia. — Ale do rzeczy, do rzeczy!
„Fryga“ przysunął się z krzesłem nieco bliżej do biurka sędziego.
— Otóż, przyszedłszy tutaj, opowiedziałeś mi pan w ogólnych zarysach wasze odkrycia, poczynione wczoraj w gabinecie adwokata i rezultaty zbadania powierzonych mu papierów?
— Tak. Przypominam o zastrzeżeniach co do rękopisu panny Feli — wtrącił dość bojaźliwie ajent.
— Pamiętam o tem. Odkrycia te dają nowy materjał w sprawie, którą w tej chwili rozważamy. Następnie — dodał sędzia, wskazuje na biurko — oto przed nami cały prawie tekst tajemniczej kartki, której brakujące szczątki odkryliśmy dziś w zapieczętowanem do tego czasu mieszkaniu nieboszczyka Halbersona.
Sędzia przez chwilę przyglądał się strzępom papieru, ułożonym na biurku.
— Rzeczywiście nie brak prawie ani jednego kawałka. Papier jest ten sam. Tak jak pan to ułożyłeś przed chwilą, jeden strzępek przystaje najzupełniej do drugiego. Jest to całość.
„Fryga“ skinął głową.
— Otóż tak, jak obecnie się to przedstawia, mamy następującą kombinację liter, ułożonych w cztery podłużne wiersze.

Sędzia podał ajentowi ćwiartkę papieru na której w następujący sposób odtworzone było owe pismo:
ąbźorgdopćyzczsinzreipaprózceiwa
tąiweizdeinanokywhcaiwzrdyzrpćyż
ołząmodaiwzcezrćiborzonoiwómmesc
ootyzcwonatszakzorhcezrtuineimiw

— Jak pan widzisz — prowadził dalej sędzia — podkreśliłem te litery, któremi nowoodkryte w izdebce Halbersona strzępki papieru pozwoliły nam uzupełnić to tajemnicze pismo. Co ono jednak ostatecznie znaczy? Objaśnij mnie pan, bo ja, przyznam się, nic nie rozumiem.
„Fryga“ wstał w tej chwili z krzesła, jakgdyby poruszony sprężyną. Uszanowanie, jakie miał dla sędziego, krępowało go nieco. Wieszczcie jednak zawołał:
— Ależ to takie proste!
Sędzia uśmiechnął się.
Ajent policyjny wydobył z gorączkowym pośpiechem z kieszeni kawałek ołówka i zaczął szybko kreślić coś na tym samym kawałku papieru.
— Chwileczkę cierpliwości, panie sędzio — rzekł przedtem.
Sędzia spoglądał na niego z niedowierzaniem.
— Oto jest — rzekł po chwili „Fryga“. — Odtwarzam to pismo tym samym systemem, o którym żona moja pisała w liście.
— Tak?
— Zmieniam porządek liter. Piszę je nie od początku do końca, ale od końca do początku i mam co następuje...
„Fryga“ podał sędziemu kartkę, na której, pod czterema wierszami liter, nakreślonemi ręką sędziego, które odtworzyliśmy wyżej, znajdowały się nowe cztery wiersze, rzucone w tej chwili na papier przez ajenta. Wyglądały one, jak następuje:

wimieniutrzechrozkazstanowczytoo
czemmówionozrobićrzeczwiadomązło
żyćprzydrzwiachwykonaniedziewiąt
awieczórpapierzniszczyćpodgroźbą

Sędzia przyglądał się przez chwilę tym czterem szeregom liter.
— Przypuśćmy — rzekł — że teraz można, tu wybrać parę wyrazów. Można się niektórych rzeczy domyślić... Jednak...
Oczy „Frygi“ świeciły już obecnie tym gorączkowym ogniem, który go obejmował zawsze wówczas, kiedy widział przed sobą jakąś zagadkę do wyświetlenia; twarz jego odzyskała całą swoją ruchliwość.
— Panie sędzio — rzekł naraz — tak, jak to jest, można czytać odrazu.
— Odrazu?
— Trzeba tylko poprzedzielać wyrazy i postawić znaki przestankowe.
— Przypuszczam — rzekł z półuśmiechem sędzia. — Czytaj pan.
„Fryga“ wziął w ręce papier.
— To bardzo proste — rzekł. — Pismo brzmi, jak następuje:
„W imieniu trzech. Rozkaz stanowczy. To, o czem mówiono, zrobić. Rzecz wiadomą złożyć przy drzwiach. Wykonanie: dziewiąta wieczór. Papier zniszczyć. Pod groźbą“.
Przez chwilą panowało milczenie. Sędzia wziął z rąk ajenta papier i przyglądał mu się z uwagą.
— Rzeczywiście. — rzekł. — Trzeba być dzieckiem, żeby tego nie zobaczyć odrazu.
„Fryga“ chciał się już zacząć tłumaczyć, że ośmielił się być bardziej przenikliwym, niż sędzia, ale urzędnik mu przerwał:
— Dobrze już, dobrze! Dajmy temu pokój. Przystąpmy czemprędzej do wniosków. Mamy teraz materjał faktyczny. Postarajmy się go ocenić.
Ajent policyjny skinął potakująco głową.
— Powiedz mi pan — rzekł sędzia — jaka jest o tem wszystkiem pańska opinja?
— Pan sędzia każe?
— Tak.
„Fryga“ zamyślił się na chwilę, wreszcie zaczął:
— Mojem skromnem zdaniem, sprawa jest teraz jasna, jak słońce.
— Tak?
— Opowiadanie panny Feli przekonywa nas najlepiej, kto są wspólnicy Ejtelesa i że niewątpliwie oni, przy, lub bez pomocy indywiduum, noszącego miano Joska lub Józefa Stiefla, popełnili kradzież, nie mogąc inaczej dobrać się do kasy starego Ejtelesa, strzeżonej przez niego i przez Halbersona, i nie zadowalając się ciągłą, ale powolną eksploatacją firmy dla swojej występnej korzyści. Halberson popełnił samobójstwo. Czy zbrodniarze kazali się mu pozbawić życia, czy też w załączonym liście znajdujemy tylko rozkaz wykonania pewnej czynności, ułatwiającej kradzież, a samobójstwo było wynikiem zgryzot, z powodu konieczności zastosowania się do tego rozkazu — to w tej chwili rzecz mniejsza. W każdym razie mamy pewność, że było to samobójstwo i popełnione pod moralnym wpływem bandy, o której wspomina w swem opowiadaniu panna Fela, a której naczelnika nazywa korespondent Apenszlaka wyrazami: „on sam“. Jakkolwiekbądź takie postawienie rzeczy wyłącza wszelką możebność winy pana Strzeleckiego. Czy pan sędzia na to się zgadza?
— Przypuśćmy.
— Z drugiej strony, pugilares i listy do Apenszlaka dowodzą, że to, co przeczuwałem oddawna, o czem myślałem, jest faktem; dowodzą istnienia bandy. Inne dane wskazują nam cały szereg osób, które należą tu w Warszawie do bandy, a list do Apenszlaka wymienia wprost tajemniczego zwierzchnika. Pismo, które dziś odkryliśmy, jest jeszcze jednym tego dowodem. Napisamo tam: „w imieniu trzech“. A więc banda miała pewną organizację. Sposób napisania listu, mianowicie papier z gwiazdkami, wyrabiany na żądanie Meinera, i cyfrowe pismo przekonywają, że banda posiada nawet pewne specjalne urządzenia, dowodzące jej rozwoju. Słowem, istnienie bandy jest niewątpliwe. Czy pan sędzia podziela i to moje zdanie?
— O tyle, o ile...
„Fryga“ spojrzał z pewnem niepokojem na sędziego, na którego ustach błądził zagadkowy uśmiech. Po chwili ciągnął dalej, z większem jeszcze przejęciem się:
— Adwokat, któremu wspominałem o tej bandzie w chwili, kiedy jeszcze mogłem ją tylko przeczuwać, zawsze się uśmiechał. A jednak pokazało się obecnie, że ja mam słuszność. Przyjęcie istnienia bandy za fakt tłumaczy wszystko i wiąże w jedną całość dziwne wypadki, które się przewijają przed naszemi oczyma. Noc, którą przepędziłem w piwnicach Apenszlaka, przestaje być halucynacją, kiedy znaleziono w jego pugilaresie fałszywe banknoty i dowody, że zamiast poważnego kupca, jest on ściganym przez prawo złoczyńcą. Fałszerz pieniędzy, będący w zbyt dobrej komitywie z Fajnhandem i Lurjem, dowodzi najlepiej, co za jedni są ci ludzie. Piękna Tema, która jest siostrą znanej „Złotej Rączki“, czy może zasługiwać na wiarogodność w chwili, kiedy oddaje, jakoby u niej zostawione przez Strzeleckiego, pieniądze pochodzące z kradzieży? Występki wiążą się tu z sobą w nieprzerwane pasmo. Banda zajmuje się kontrabandą, fałszuje plomby i pieniądze, eksploatuje za pomocą szantażu Ejtelesa, okrada go w chwili, kiedy on chce położyć „veto“, sprowadza samobójstwo Halbersona, wynajduje fałszywe poszlaki przeciwko Strzeleckiemu, wreszcie zabija „Czerwonego Janka“. Jest to cały szereg zbrodni, w którym nic niema do czynienia pan Strzelecki.
— No to ostatnie zgoda — rzucił uwagę sędzia.
— Jedno jest dla mnie w tem wszystkiem niezupełnie jasne — ciągnął dalej „Fryga“ — oto rola tego Joska Stiefla, kantorzysty z banku Ejtelesa, który, jak to dziś rano już sprawdziłem u rządcy, mieszka i jest rzeczywiście zameldowany u pokątnego doradcy, Meinera. Niewątpliwie jest to to samo indywiduum, które śledziłem owego wieczora, wychodzące od Temy. Znajduje się więc ono w stosunkach z Meinerem, Apenszlakiem i Temą. List, znaleziony w pugilaresie Apenszlaka, wspomina o bliższym jego stosunku ze „Złotą Rączką“. Ale jakie jego stosunki do Lurjego? Czy w samej rzeczy, jak przypuszcza w tamtym liście korespondent Apenszlaka, został on tu przysłany w celu kontrolowania wspólników Ejtelesa, z polecenia tego, którego nazywają „on sam“?... Byłaby to prawdziwie potworna organizacja. Ale niema w tem nic nieprawdopodobnego.
W tej chwili „Fryga“, którego zapał nosił gwałtownie naprzód, zatrzymał się. Spoglądał on przez chwilę na twarz sędziego, na której odbił się sceptyczny uśmiech. Uśmiech ten przywołał ajenta do rzeczywistości.
— Pan sędzia się uśmiecha? — zapytał wreszcie, patrząc z niepokojem na urzędnika.
— Trochę.
„Fryga“ był zupełnie skonfundowany, aż się go sędziemu zrobiło żal.
— Pozwoliłem panu mówić — rzekł sędzia — ażeby pana przekonać, że w tego rodzaju rzeczach dobrze jest mieć fantazję, ale nie trzeba się jej dać unosić. W tem, co pan mówiłeś, jest wiele słusznego, niewątpliwie. Ale ostatecznie wnioski są zbyt ryzykowne i fantastyczne.
— A więc pan sędzia sądzi... — pytał „Fryga“, z miną, wzbudzającą politowanie.
— Sądzę, równie jak pan, że Strzelecki jest niewinny. Ale opieram to na innym systemie rozumowania, bardziej trzeźwym. Mówiły przeciwko niemu głównie następujące dane: złożenie przez Temę pięciu tysięcy rubli w banknotach skradzionych z kasy Ejtelesa i nie wytrzymujące krytyki jego tłumaczenie co do przepędzenia wieczoru i nocy, podczas których została spełniona kradzież. Otóż obiedwie te rzeczy sprowadza na zupełnie nowy grunt ta okoliczność, że Tema jest siostrą znanej złodziejki „Złotej Rączki“, i wreszcie jej obecne od onegdajszego dnia zniknięcie. Są to dane pozytywne, które pozwalają nawet wytłumaczyć objaśnienie Strzeleckiego co do przepędzenia wieczoru. Dziwnym trafem mam obecnie w śledztwie inną sprawę, zresztą niczem zupełnie z obecną nie związaną, która jednak wiele nam może dopomóc.
Oczy „Frygi“ zaświeciły ciekawością.
— W tamtej sprawie idzie o kradzież na kolei, popełnioną zwykłym systemem „Złotej Rączki“. Przy okradzionym znaleziono zostawiony przez sprawczynię kradzieży, zapewne przez zapomnienie, maleńki flakonik jakiegoś płynu. Oto tam, widzisz go pan, w pudełku. Dziś rano przyniósł mi go chemik, który zajmował się analizą. Z jego objaśnień widzę, że działanie płynu, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, stanowi własność rodzonej siostry Temy, mogłoby ewentualnie wywołać u Strzeleckiego objawy, tłumaczące stan bezświadomości.
— Ach! ach!
— Obecnie wszystko zależy od zbadania Temy. Jestem przekonany, że, gdybym ją miał przed sobą, mógłbym uzyskać stanowczy dowód niewinności Strzeleckiego i oszczędzić mu stawania przed sądem. Umorzyłbym całe śledztwo.
— A jeśli nie znajdziemy Temy? — ośmielił się zapytać „Fryga“.
— Kazałem jej szukać. W każdym razie, jej zniknięcie polepszy położenie Strzeleckiego. Musiałby jednak w tym wypadku przejść przez sąd. Może być zresztą teraz pewny uniewinnienia. Te wszystkie drugoplanowe dane, o których pan wspominasz, a o których nie zapomni jego obrońca, stworzą położenie przy którem skazanie go będzie niemożebne.
„Fryga“ drapał się nielitościwie w nos. Ośmielił się znów wtrącić:
— To jednak bardzo przykre. Zawsze — sąd. Czy jednak rękopis panny Feli nic nie znaczy? A pugilares Apenszlaka? A zabójstwo „Czerwonego Janka“? A wreszcie to tajemnicze pismo, które tu leży na stole?
— Tylko to ostatnie. Ono właśnie, choć nic pewnego nie wyjaśnia, wytwarza dookoła sprawy tę tajemniczą atmosferę, która nie pozwoli sądowi wydać wyroku skazującego. Rękopis panny Feli? Przecież zastrzeżono, że sądownie nie może być użyty. Nie powinniśmy tu o nim nawet mówić. Zabójstwo „Czerwonego Janka“ jest zupełnie odrębną zbrodnią, nic bynajmniej nie dowodzi jej łączności. Wreszcie pugilares Apenszlaka — dobrze, żeś mi pan przypomniał — może być dowodem występków samego Apenszlaka i posłużyć za powód do skazania jego i jego wspólników. Trzeba tylko, żebym pugilares miał w ręku! Powiedz pan to adwokatowi dziś jeszcze.
— Słucham pana sędziego.
— Tymczasem, zanim wyszliśmy jeszcze na zdjęcie pieczęci, wydałem rozkaz, ażeby rozciągnięto nad Apenszlakiem nadzór.
„Fryga“ spojrzał na sędziego z podziwem i uszanowaniem. Urzędnik uśmiechnął się.
— Widzisz pan, że i ja się na coś przydam, chociaż nie posiadam pańskiej fantazji. Nieprawdaż?
„Fryga“, pomimo obejścia się sędziego pełnego dlań względów, był widocznie skonfundowany.
— Ostatecznie, jakie rozkazy pana sędziego? — zapytał.
— Potrzeba mi pugilaresu Apenszlaka, a nadto staraj się pan znaleźć zabójcę „Czerwonego Janka“. Rozwiń pan w tej sprawie tyle energji co w tamtej, a napewno się panu uda. Wreszcie — dodał z półuśmiechem sędzia — jeśli pan chcesz, ażeby Strzelecki nie stawał przed sądem, znajdź mi pan Temę, lub jeszcze lepiej... stanowcze dowody, że kradzież została popełniona przez Lurjego, lub kogokolwiek innego. Przy tej okoliczności może także dowiedziesz pan istnienia bandy, które jest również dość prawdopodobne.
„Fryga“ wyszedł z gabinetu sędziego śledczego ze zwieszoną głową.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.