Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Lokaj, bardzo elegancko ubrany, otworzył hrabiemu i wprowadził gościa do gabinetu, umeblowanego bardzo bogato i z wytwornym smakiem.
Wysoki młodzieniec, lat trzydziestu, blondyn, przystojny, z poważną miną, z rysem twarzy otwartym i rozumnym, wyciągnął rękę do hrabiego i zawołał:
— Witam kochanego hrabiego!
Był to doktor Juanos, doktor hiszpański, niezwykłej wiedzy i zdolności, który od trzech lat mieszkał w Paryżu i zaraz wszedł w modę. Codzień wzrastała liczba bogatych jego klientów tak, że można powiedzieć, iż miał dochodów tyle, ile chciał.
— Siadaj pan, panie hrabio i powiedz, co cię do mnie sprowadza?
— Przyjechałem z panem pomówić o chorym.
— I cóż?
— Ha, kochany doktorze, zastosowałem się do twej rady i wymogłem na ojcu obietnicę, że pozwoli mu się ożenić z dziewczęciem, które kocha.
— To już najgłówniejsze. Radość i nadzieja mu więcej pomogą w wyzdrowieniu, niż wszelkie lekarstwa na święcie.
— Teraz, kochany doktorze, pragnąłbym, ażebyś zobaczył Alberta de Gibray. Usunąłem od niego doktora, bardzo poczciwego człowieka, ale nieśmiałego, bez żadnej przedsiębiorczości. Czy będzie pan miał jutro czas o dwunastej?
— Będę!
— Więc będę prosił pana doktora o przybycie na ulicę Regue do pana de Gibray, którego ma pan adres; będę i ja tam i przyjmę pana.
— Przyjadę. Wiesz przecie, panie hrabio, że możesz na mnie we wszystkiem liczyć.
Uścisnęli się za ręce i hrabia Iwan udał się do hotelu Wielkiego, gdzie zjadł obiad i skąd zabrał kufer z bielizną i ubraniem.
— Jeżeli kto o mnie zapyta w kancelarii hotelu, proszę powiedzieć, że wyjechałem z Paryża na dni kilka.
W godzinę później zajął pokój, przeznaczony dlań przez sędziego śledczego, obok pokoju Alberta. Młody człowiek jaśniał radością na myśl, że hrabia Iwan będzie przy nim przez kilka dni. Nazajutrz o dziewiątej zaraz przyjechał, jak zwykle nadworny doktor Gibrin. Wszedł z sędzią śledczym do pokoju Alberta.
Hrabia Iwan czytał już gazety swemu przyjacielowi, aby go rozerwać. Doktor przystąpił do łóżka, zadał kilka pytań, zobaczył puls u chorego, pokręcił głową, zapisał nową receptę i wyszedł przekonany, że uczciwie zarobił honorarium za swą codzienną wizytę.
Odprowadził go hrabia i sędzia.
— I cóż doktorze? — zapytał go biedny ojciec, bardzo strwożony owem kręceniem głowy.
— Ha, cóż! — odpowiedział doktor z miną smutną. — Pełen hartu pan jesteś, powinieneś się więc uzbroić w męstwo.
— Czy gorzej synowi? — zapytał sędzia.
— Nie można powiedzieć, żeby było gorzej, ale i nie lepiej. Jeżeli wyzdrowieje, jeżeli będę miał szczęście go uratować, nastąpi to nieprędko, bardzo nieprędko.
Gibray zbladł i spojrzał na hrabiego Iwana. Uśmiech ironiczny wykrzywił Iwanowi usta. Doktor odjechał, oddawszy receptę lokajowi i poleciwszy zanieść ją do apteki, ażeby przyrządzono tam miksturę jak najprędzej. Gibray zaprowadził hrabiego do swego gabinetu.
— Słyszał pan? — zapytał.
— Słyszałem.
— A widziałem, żeś się pan uśmiechnął.
— Rzeczywiście.
— Zatem nie wierzy pan doktorowi?
— On sam sobie nie wierzy.
— To pocóżby miał mnie napróżno trwożyć?
— Ażeby nadać sobie większe znaczenie w oczach pańskich.
— Ależ to stary przyjaciel naszej rodziny.
— Czy mu to przeszkadza brać w końcu roku honorarium za swoje wizyty!
— Naturalnie, że nie, ale cóż może być słuszniejszego od przynależnego wynagrodzenia.
— Tak, ale wcale nic nie ma przeciw zaokrągleniu tego wynagrodzenia przynależnego, dalej składając wizyty i pozostawiając chorego w tym samym wciąż stanie, poczciwy doktor nie czyni nic, ażeby zdrowie chorego polepszyć!
— Jakto nic! napisał receptę! w tej chwili nowe przypisuje lekarstwo! Lekarstwo to przyniosą i zobaczymy, jak poskutkuje. Powiedziałeś mi kochamy panie de Gibray, że zdajesz się całkiem na mnie.... wierz mi pan więc, ja ręczę za życie Alberta. Chodźmy na śniadanie!
Zimna krew i pewność siebie, jaką okazywał hrabia, uspokoiły nieco Gibraya, który usiadł też przy stole ze swym gościem, poczem zaraz po śniadaniu, uściskawszy syna, pojechał do sądu. Lokaj przyniósł lekarstwo, zapisane przez doktora. Hrabia włożył buteleczkę do kieszeni.
— Od dzisiaj — rzekł do lokaja — pozostaję przy waszym młodym panu i sam dawać mu będę lekarstwo.
— Dobrze, proszę pana.
Hrabia zaniósł lekarstw o do swego pokoju, zamknął do szafy, a potem poszedł do lokaja. W południe lokaj przyniósł hrabiemu jakiś bilet wizytowy. Kurawiew spojrzał i wyczytawszy nazwisko doktora Juanosa, kazał natychmiast poprosić gościa.
— Kochany Albercie — rzekł hrabia z uśmiechem, skoro lokaj wyszedł. — Przyrzekłeś mi niczemu się nie dziwić. Teraz nastała chwila spełnienia obietnicy.
— Jeszcze raz ją ponawiam i przyrzekam dotrzymać.
Drzwi otworzyły się i doktór hiszpański ukazał się w pokoju. Iwan poszedł na jego spotkanie, uścisnął go za rękę i przyprowadził do łóżka Alberta, mówiąc:
— Dziękuję panu kochanemu za punktualność. Oto kochany pacjent, o którym panu mówiłem. Zobacz go pan i sam osądź.
Juanos usiadł przy łóżku i zwrócił się do młodzieńca z mnóstwem zapytań, które dla czytelników naszych nie byłyby ciekawe i dlatego ich nie przytaczamy.
Po pytaniach tych doktór długo opukiwał Alberta, przysłuchiwał się oddechowi i robił notatki, poczem prosił, ażeby mu pokazano recepty lekarza domowego. Hrabia podał je Juanosowi ,który je przeczytał. Kilkakrotnie podczas czytania brwi mu się zmarszczyły i usta zacisnęły. Wreszcie rzucił recepty pogardliwie na stół.
— Jakiego pan jest zdania? zapytał hrabia.
— A takiego, że te recepty jak najniedorzeczniejsze.
— Może są nawet niebezpieczne?
— Naturalnie, bo w lekarstwach wszystko co nie przynosi pożytku, musi tylko szkodzić. Prosiłbym o pióro i atrament.
Hrabia podał mu wszystko potrzebne do pisania. Juanos prędko nakreślił kilka wyrazów podał hrabiemu zapisany papier i rzekł:
— Każ pan z łaski swej, ażeby to przy panu przyrządzono i sam dawaj choremu.
— Może pan na mnie polegać.
— Teraz, kochany pacjencie, — mówił dalej doktór hiszpański i zwrócił się do Alberta — zacznę pana leczyć naprawdę. Przyjaciel nasz wspólny, hrabia Iwan, wezwał mnie, bez wiedzy pańskiego ojca. Położenie moje bardzo jest wtedy drażliwe i nawet trochę dwuznaczne może. Przy wszelkich okolicznościach innych nigdybym się na coś podobnego nie zgodził, ale hrabiemu niczego odmówić nie mogę i spodziewam się przytem, że usprawiedliwi mnie pomyślny rezultat.
— Więc mnie pan doktór wyleczy? — żywo zapytał Albert.
— Z Bożą pomocą i hrabiego Iwana.
— I prędko mnie pan wyleczy?
— Za trzy tygodnie będzie pan już na nogach.
— O, doktorze, doktorze! jakże będę panu wdzięczny — zawołał młody chory.
— Tylko spokojnie, bez wzruszeń; co do wdzięczności, jeżeli pan się do niej poczuwa, to chyba nie ku mnie winna być ona zwrócona, lecz ku hrabiemu. Ja jestem lekarzem, leczyć chorych nietylko jest moim zawodem, ale i obowiązkiem! Teraz zalecam panu unikać wszelkiego wzruszenia, jak najspokojniejszym być i ślepo słuchać tych, którzy chcą, ażebyś pan żył.
— Będę się wystrzegał wzruszeń, panie doktorze — odpowiedział Albert. — Będę spokojny i posłuszny.
— To wszystko pójdzie dobrze.
— Kiedy pana doktora znów zobaczę?
— Jutro.
— Więc do jutra.
Juanos uścisnął rękę młodzieńca i wyszedł.
Hrabia odprowadził go na ulicę i udał się do apteki, nie chcąc nikomu powierzać recepty, którą doktór Juanos zapisał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.