Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/XLIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIV.

Doktór ze zdziwieniem patrzył na panią Rosier i, pytał sam siebie, czy nie dostała obłąkania. Skinął na Galoubeta i Sylwana wraz z nimi wyszedł z pokoju. Magdalena chciała także pójść z nimi.
— Ty zostań — rzekła do niej agentka — będziesz mi potrzebna.
Służąca stanęła przy łóżku, a pani Rosier mówiła dalej:
— Słuchaj mnie uważnie, bo to, co ci polecić mam, jest rzeczą niezmiernej wagi. Nie wychodź z mieszkania wcale. Jeżeli kto przyjdzie i spyta o mnie, powiedz, że mnie w domu niema. Nie chcę się z nikim widzieć, z nikim bez wyjątku. Zrozumiałaś i będziesz pamiętała?
— Może pani być spokojną. Więcej nic mi pani niema do rozkazania.
— Nic.
Magdalena wyszła. Pozostawszy sama Aime Joubert wstała z łoża, ale się zachwiała. Drżące jej nogi nie były w stanie udźwignąć ciężaru ciała; musiała zaraz usiąść na krześle.
Od trupa bledsza, z twarzą posępną, z dziwnym blaskiem w oczach, prawie nieruchomych — agentka wstała za chwilę, poszła wolnym, lecz pewnym krokiem do szafy, z której wyjęła ciemny, wełniany szlafroczek i włożyła go na siebie. Oczy jej mimowoli padły na lustro. Sama siebie nie mogła poznać. Postarzała od wczoraj o jakie lat dziesięć, a włosy jej prawie zupełnie posiwiały.
— Tak — wyszeptała — najstraszniejszej męczarni doznałam, jaką tylko los może zesłać na matkę. Pamiętam, po ten przeklęty list przyszedł Maurycy. Ten list oddano Maurycemu! Syn mój wspólnikiem tej bandy morderców! I sam może morderca! Nie! nawet rzeczywistości nie uwierzę! Jeżeli syn mój wspólnikiem został tych łotrów, uczynił to bezwiednie! Nie pojmuje złego, z którem się łączy! Ale ręce jego nie zwalane są krwią. Nie może być zabójcą. — Boże, mój Boże, ulituj się nademną! Pozwól mi przynajmniej wątpić! Pozwól mi zapomnieć te pytania, które mi zadawał, a których znaczenie teraz dla mnie jest jasne! Pozwól mi zapomnieć, że on był tu, w tym pokoju, gdy hrabia Iwan przynosił mi spinkę i że on mógł słyszeć i że potem zabita została Oktawja. O! to okropne!... To okropne!... wszystko się przeciw mnie potoczyło. Ja tylko nie chcę wierzyć, nie chcę. Jeżeli obwinię mego syna, będę musiała go wydać! ja, jego matka! O!!
Na tę okropną myśl nieszczęśliwa kobieta znowu się zachwiała, ale po raz drugi przemogła omdlenie. — Innych dowodów mi na to trzeba — szepnęła — rozum nie pozwala mi przypuszczać, aby on nieświadomie działał! Był biernem narzędziem w zręcznym ręku. Kto wie, czy ten holenderczyk, ten kapitan Van Broke...
Wymawiając to nazwisko, Aime Joubert wstrząsnęła się gwałtownie. Krew uderzyła jej do twarzy...
— Van Broke — powtórzyła drugi raz — kto jest ten człowiek? A jeżeli to Lartigues, który przez nienawiść ku mnie dobrowolnie syna naraził na niebezpieczeństwo, zapomniawszy, że i jego jest synem, jeżeli tak jest, to Maurycy nie winien. Muszę się dowiedzieć o tem, muszę, dowiem się!
Potem położyła się, nie rozbierając się, ale, przykrywszy się kołdrą, zadzwoniła na Magdalenę i kazała jej przywołać dwóch agentów.
— Jedliście już śniadanie? — spytała.
— Nie jeszcze.
— Zaraz tym panom przyrządzę śniadanie — odezwała się służąca.
— Idź i powiedz, jak będzie gotowe.
— Dobrze, proszę pani.
Magdalena wyszła.
— Teraz posłuchajcie mnie — rzekła agentka do Galoubeta i Sylwana. — Zrozumieliście, że mnie spotkało coś niezwykłego, coś strasznego.
— Ba! dość na panią spojrzeć! Boże, tak pani się zmieniła!
— To nic, to przejdzie. Odpowiedzcie mi szczerze. Czy szczerze jesteście do mnie przywiązani?
— Ja w ogień mógłbym się dla pani rzucić — rzekł Galoubet.
— A ja do wody! — dodał Sylwan Cornu.
— To rzeczywista prawda, to święta prawda! — powiedzieli obaj chórem.
— Więc dowiedzcie mi swego przywiązania!
— Ale jak?
— Oto nie pytajcie się mnie o nic i ślepo słuchajcie...
— Dobrze, co mamy robić?
— Możecie się postarać o wytrychy?
Sylwan Cornu i Galoubet spojrzeli po sobie i pierwszy odpowiedział:
— Bardzo łatwo. Sam znam pewnego człowieka, który za dwadzieścia franków da nam wyborne „klawisze“.
(Klawisz w języku złodziejskim oznacza wytrych).
— Więc wystarajcie się, jak można najprędzej — mówiła Aime Joubert.
— Za dwie godziny mogę mieć. Tylko pójdę i wrócę.
— Pójdziesz zaraz po śniadaniu.
— Bardzo dobrze.
— Gdzie się podziali agenci, którzy z nami byli wczoraj?
— Poszli do prefektury opowiedzieć o wypadku, który panią spotkał.
Pani Rosier zmarszczyła brwi.
— Do prefektury — powtórzyła. — Poszli zdać raport. Szkoda... wielka szkoda! Lepiej byłoby milczeć. Ale już pomyślałam i o tem. Czy ci dwaj agenci przyjdą tutaj?
— Nic nie mówili.
— To niech jeden z was pobiegnie i powie im, że ich potrzebuję. Ale naczelnik policji nie powinien wiedzieć o tem, jak działać będziemy.
— To po co brać tych ludzi?
— Bo prawdopodobnie trzeba będzie kogoś aresztować.
— Jeżeli potrzeba nam będzie posiłków, — możemy wziąć sierżantów miejskich.
— Masz słuszność, ci wystarczą.
— Tembardziej — rzekł Cornu junacko — że Galoubet i ja silni jesteśmy przecie.
— Macie przy sobie jaką broń?
— Mamy rewolwery.
— Dobrze. Pomyślcie więc o wytrychach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.