Tajemnica grobowca/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Tajemnica grobowca
Pochodzenie
Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 77
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 27.6.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wielki detektyw

Przeczytawszy ten list Ewelina Demelson zbladła jak płótno. Pierwszą jej myślą — było samobójstwo. Potem przemyśliwała nad ucieczką.
— Zginęłam, — łkała ciężko. — Śmierć byłaby mi milsza, niż powrót Harolda... Nie przeżyję tej hańby...
Załamywała ręce, zagryzała wargi i płakała, nie widząc żadnego wyjścia z tej strasznej sytuacji.
Nagle uspokoiła się.
— Jest tylko jeden, jedyny człowiek w Londynie, który mi może pomóc, — rzekła do siebie półgłosem. — Zadzwonię do niego. Obym tylko zastała Harry Dicksona w domu. Nie zataję przed nim niczego, jemu zwierzę się ze wszystkiego...
Drżącą ręką ujęła lady Demelson słuchawkę i nakręciła numer.
— Hallo!... Czy Mr. Harry Dickson?
— Tak jest. Z kim mam zaszczyt?
— Lady Ewelina Demelson. Czy zechciałby mnie pan odwiedzić, Mr. Dickson. Chodzi o sprawę niecierpiącą zwłoki.
— A czy tą sprawą nie jest jakiś pierścionek zaginiony, który się za godzinę znajdzie?...
— Nie, mr. Dickson. Ta sprawa — to dla mnie kwestia życia.
— W takim razie — już idę.
— A może, aby czasu nie tracić, spotkalibyśmy się przy rogatce Św. Jana?
— Proszę bardzo.
Po dwudziestu minutach Dickson zajął miejsce w wozie lady, czekającej już nań przy rogatce.
Blada i wylękniona opowiedziała detektywowi półgłosem o wydarzeniach, jakie się przed dwiema godzinami rozegrały, a które groziły tak strasznymi w jej życiu następstwami.
Dickson, swoim zwyczajem, gdy był bardzo zdziwiony, świsnął przez zęby.
Po dłuższym zastanowieniu zwrócił się do lady:
— Czy fotografia przedstawia istotnie pierwszego męża pani?
— Niewątpliwie, mr. Dickson.
— Żadnych zmian w rysach twarzy tego człowieka nie zauważyła pani?
— Nie, żadnych.
— To przecież bardzo dziwne, bo ludzie się zmieniają, a cóż dopiero ludzie, których życie upłynęło w sposób tak burzliwy — jak owego domniemanego Harolda Sirrinsa. To wielkie podobieństwo wydaje mi się szczególnie podejrzane.
Lady machnęła ręką:
— Niestety! Nie mam — jak już mówiłam — najmniejszej wątpliwości: to mój mąż, mój były mąż, został przed dwoma tygodniami sfotografowany w Nowym Jorku. I skąd wziąć tak wielką sumę, aby za nią kupić milczenie tego człowieka bez czci i wiary?
— Czyżby zamierzała pani istotnie wysłać pieniądze owemu Beskinsowi?...
— Czy widzi pan inne możliwości?... Czy nie powinnam, wszystkiego, co mam poświęcić, aby uniknąć skandalu i hańby, aby nie szargać nazwiska mego obecnego męża?...
— Rozumiem panią, mylady, doskonale, — rzekł detektyw. — Ale szantażyści nie mają zwyczaju zadawalania się jednorazowym okupem. Szantaże — to łańcuch o niekończącej się nigdy ilości ogniw. Taki niegodziwiec żądać będzie pieniędzy stale. Nie ustanie w swych pretensjach i będzie je podnosił.
— A więc nie dać mu nic?
— Nic, ani grosza! — brzmiała stanowcza odpowiedź.
— A co będzie za tydzień, gdy Harold przyjedzie?
— Za tydzień może się jeszcze niejedno zmienić. Nie przyrzekam pani niczego, przyrzekam tylko, że uczynię wszystko, co będzie w mej mocy, aby szantażystę unieszkodliwić i tę aferę zlikwidować.
Rozmowa ta toczyła się w zamkniętej limuzynie lady Demelson. Szofer, siedzący za szkłem, nie mógł nic słyszeć. Samochód zdążał ku dworowi Sirrinsów.
Wreszcie wóz zatrzymał się u wrót parku.
Kościelnego już nie było, ale — jak się lady Demelson rychło przekonała — krypta była jeszcze otwarta.
Harry Dickson zeszedł do podziemi. Wrócił po chwili na górę, aby zgodnie z tym, co mu mówiła lady, stwierdzić, że sarkofag Harolda Sirrinsa był pusty.
— Czy mogłaby mi pani powiedzieć jak wyglądało ciało w sarkofagu? — zagadnął przerażoną kobietę detektyw.
— Jak mumia. Owinięte było w zwoje. Ale niech pan nie zapomina o kotwicy w gwieździe. Choć z twarzy nie było można denata poznać łatwo, ale właśnie ten tatuaż był aż nadto wymowny.
Dickson zasępił się. Po dłuższej chwili wznowił znów pytanie:
— Kto posiada klucze od krypty?
— Mateusz Sirrins... Bratanek mego męża.
— Zechce pani po niego posłać. Ale o liście — ani słowa lady Demelson. Co do mnie zaś — to zagram rolę pani służącego. Lady wyszła z kościoła, spotkała znajomego wieśniaka i poleciła poprosić dziedzica.
— Mateusz Sirrins... Bratanek mego męża.
Gdy podchodził do lady Eweliny, był bardzo zmieszany.
— Co się stało, droga ciotko? Po raz drugi jest już pani w ciągu dnia na grobie mego stryja. Czym mogę służyć?..
— Stała się rzecz niesłychana — ciało Harolda zniknęło z sarkofagu.
Mateusz Sirrins zdumiał się niepomiernie i z wielkim zdziwieniem wysłuchał dalszych szczegółów, które mu podała lady Ewelina.
— W pierwszej chwili miałam tylko wrażenie, że grobowiec jest pusty, — zakończyła swe opowiadanie — ale uważałam to za grę wyobraźni, położyłam przeto wieniec i wróciłam do domu. Nie miałam jednak spokoju. Postanowiłam wrócić, aby jednak upewnić się, czy to była rzeczywistość, czy też przywidzenie. Okazuje się, że się nie myliłam. Grobowiec jest pusty. Ktoś zakłócił wieczny spoczynek nieszczęśliwego Harolda.
— Trzeba powiadomić policję! — rzekł z wielką stanowczością młody człowiek.
— I ja tak sądzę, — odparła młoda kobieta. — Ale powiedz mi, Mateuszu, czy ktoś z obcych miał dostęp do krypty?... I powiedz mi, co o tym wszystkim sądzisz?...
— Jakto, co sądzę? Popełnione zostało świętokradztwo. Trzeba szukać złoczyńcę i oddać go w ręce władz. To musi być ktoś obcy. Choć nie wiem, jaki cel mógłby mieć ktokolwiek, aby jeszcze po śmierci zabierać spokój nieszczęśliwemu stryjowi... Czy mógłbym prosić mylady do pałacu?... Czy zechce pani wypocząć przez chwilę pod moim dachem?...
Lady odmówiła grzecznie, lecz stanowczo.
— Muszę złożyć meldunek w policji. Właściwie na tym skończą się moje obowiązki. Harold i wszystko, co jego pamięci dotyczy — to dziś dla mnie tylko obowiązek bez treści...
Lady skierowała się przez aleję do samochodu. Młody człowiek ruszył za nią. Dickson, jak dobrze ułożony lokaj — szedł o kilka kroków w tyle.
Detektyw przez cały czas obserwował Mateusza Sirrinsa. Nie było wątpliwości. Ten człowiek musiał coś niecoś o tej sprawie wiedzieć. Detektyw wnosił to z całego zachowania się tego człowieka, z jego przesadnego zdziwienia, z jego niepokoju, zupełnie zresztą wyraźnego.
Gdy zatrzasnęły się drzwi samochodu, Dickson zwrócił się do lady:
— Zachowała się mylady, doskonale. Widzę, że będę miał w pani dzielną sojuszniczkę. Trzeba będzie istotnie powiadomić władze. Poproszę panią poza tym o powierzenie mi na kilką dni fotografii, nadesłanej z Nowego Jorku i o kilkudniową, małą niedyspozycję.
— Mam udawać chorą?... Czy wolne wiedzieć dlaczego?
— Dlatego po prostu, abyśmy mieli spokój, aby nikt pani nie wzywał i nie wypytywał o nic, aby lord nie niepokoił się na widok pani bladości i zapłakanych oczu...
Lady westchnęła ciężko:
— Uczynię wszystko co mi pan każe. Jestem nad brzegiem przepaści. Pan jeden może mnie ocalić przed katastrofą. Składam swój los w pana ręce, mr. Dickson.
Detektyw jeszcze raz zapewnił nieszczęśliwą kobietę, że uczyni wszystko, co będzie w jego mocy.
Zbliżali się do posterunku policji pod miastem.
— Już ja złożę meldunek w imieniu pani i swoim. Proszę jechać do domu. I proszę się położyć... Jutro dam znać o sobie...
Smutny uśmiech rozjaśnił twarz młodej kobiety, gdy podawała detektywowi na pożegnanie małą, wypielęgnowaną dłoń.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.