Szpieg (Cooper, 1924)/Rozdział XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych
Rozdział XXXI
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Hajota
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXI.

„Precz, kunsztowny wstydzie!
Kieruj mną prosta, święta niewinności.
Jestem twoją żoną, jeżeli chcesz się ze mną ożenić!“

Szekspir. Burza.

Wszedłszy do pokoju panny Peyton, Fanny dowiedziała się, że Dunwoodie jeszcze nie wrócił, lecz że, stosownie do życzenia Henryka, prosił bardzo szanownego duchownego ich własnego wyznania, by przybył mu z religijną pociechą. Ten przybył już i od półgodziny prowadził z panną Peyton uprzejmą rozmowę, nie potrącając ani słowem o jej sprawy rodzinne.
Zarzucona gorączkowemi pytaniami ciotki, Fanny odpowiadała tylko tyle, że musi milczeć, i zaleciła to samo zacnej starej pannie, Ale uśmiech igrający na pięknych ustach dzieweczki, gdy to mówiła, uspokoił ciotkę, napełniając ją błogiem przeświadczeniem, że wszystko jest, jak być powinno. Właśnie namawiała siostrzenicę, by się trochę posiliła, gdy tętent przed domem oznajmił powrót majora. Kurjer, wyprawiony przez Masona, znalazł go u przewozu niecierpliwie oczekującego na powrót Harpera. Dunwoodie dowiedziawszy się wrócił natychmiast do domu, dręczony tysiącem sprzecznych obaw. Serce zatłukło się w piersiach Fanny na odgłos jego kroków. Brakowało jeszcze godziny do czasu, jaki naznaczył kramarz jako najkrótszy dla urzeczywistnienia ucieczki. Nawet Harper, tak potężny i życzliwie usposobiony, jak sam to przyznawał, kładł wielki nacisk na potrzebę zatrzymania pościgu Wirgińczyków przez tę właśnie godzinę. Fanny nie zdążyła jeszcze zebrać myśli, gdy Dunwoodie wszedł do pokoju, a panna Peyton z taktem kobiecym wymknęła się drugiemi.
Twarz majora silnie zapłoniona zdradzała rozdrażnienie i rozczarowanie.
— A! to było w najwyższym stopniu nieroztropne; więcej powiem, to było złe — zawołał rzucając się na krzesło — uciekać właśnie w chwili, gdy zapewniłem go, że jest ocalony. Doprawdy, Fanny, zaczynam myśleć, że stwarzacie rozmyślne sprzeczności pomiędzy naszemi uczuciami i obowiązkami.
— Nasze obowiązki mogą być sprzeczne — odparła Fanny, zbliżając się i opierając swą wiotką postać o ścianę — ale nie nasze uczucia, Peytonie. Musisz chyba cieszyć się w duszy z ucieczki Henryka.
— Nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Miał obietnicę Harpera, a w jego słowo nigdy wątpić nie można! Ach! Fanny! Fanny! gdybyś znała tego człowieka, wierzyłabyś ślepo jego zapewnieniom i nie narażałabyś mnie na tę straszliwą konieczność.
— Jaką konieczność? — zapytała Fanny, użalając się w duszy nad nim, ale korzystając z każdej okoliczności, mogącej przedłużyć rozmowę.
— Jaką konieczność! Czyż nie jestem zmuszony spędzić tę noc na siodle, żeby schwytać znów twego brata, kiedy sądziłem, że położę się spać szczęśliwy, z przeświadczeniem, że przyczyniłem się do jego uwolnienia. Zmuszacie mnie do tego, bym postępował z wami jak wróg, ja który ochotnie ostatnią kroplę krwi wylałbym za was. Powtarzam, Fanny, to było nieroztropnie, to było źle, to był wielki, wielki błąd.
Pochyliła się ku niemu i nieśmiało ujęła jego rękę, a drugą łagodnie odgarnęła mu kędziory z płonącego czoła.
— Ale poco masz to czynić, drogi Peytonie? — spytała. — Uczyniłeś już dużo dla ojczyzny. Ta nie może wymagać od ciebie takiego poświęcenia.
— Fanny! — wykrzyknął młodzieniec, zrywając się z miejsca z ogniem na smagłem obliczu i oczami zaiskrzonemi poczuciem dotkniętej prawości. — Nie moja ojczyzna, lecz mój honor domaga się tego poświęcenia. Alboż nie uciekł z pod straży moich własnych ludzi? Gdyby nie to, byłbym mógł oszczędzić sobie tego ciosu. Ale jeżeli oczy Wirgińczyków ślepe są na oszukaństwo, konie ich są szybkie, a szable ostre. Zobaczymy, nim słońce wzejdzie jutro, kto ośmieli się powiedzieć, że piękność siostry stała się parawanem dla brata. Tak, tak — dodał, śmiejąc się gorzko — chciałbym nawet w tej chwili usłyszeć niegodziwca, który poważyłby się zarzucić mi podobne przeniewierstwo.
— Peytonie! drogi Peytonie — rzekła Fanny, cofając się przed jego zaiskrzonym gniewnie wzrokiem. — Krew mi ścinasz w żyłach! czyżbyś chciał zabić mego brata?
— Życie dałbym za niego! — wykrzyknął Dunwoodie, zwracając się do niej łagodniej. — Wiesz o tem dobrze, ale jestem zrozpaczony okrutnem położeniem, w jakiem mnie postawił krok Henryka. Co pomyśli o mnie Washington, gdy się dowie kiedyś, że zostałem, twoim mężem?
— Jeżeli ten wzgląd tylko nakazuje ci taką srogość względem mego brata — rzekła Fanny z lekkiem drżeniem w głosie — to niech się to nigdy nie stanie.
— I to ma mi być pociechą, Fanny?
— Nie, drogi Peytonie, nie chciałam cię dotknąć, ani sprawić ci przykrości. Ale czy nie przeceniasz trochę znaczenia nas obojga w oczach Washingtona?
— Tuszę sobie, że nazwisko moje nie jest zupełnie obce Naczelnemu Wodzowi — odrzekł major z pewną dumą — ani ty nie jesteś tak nic nieznacząca, jak to w swojej skromności mniemasz. Wierzę ci, Fanny, gdy mówisz, że się nade mną litujesz, i muszę w dalszym ciągu być godnym tego uczucia. Ale tracę tu drogocenne chwile. Musimy zaraz wyruszyć w góry, by jutro zrana być w pogotowiu. Mason czeka już na moje rozkazy, Fanny; odjeżdżam z ciężkiem sercem, pocałuj mnie, ale nie lękaj się o brata; musi znów zostać więźniem, ale włos mu z głowy nie spadnie.
— Poczekaj, Peytonie, zaklinam cię! — zawołała Fanny, z trudem chwytając oddech i widząc, że sporo jeszcze czasu brakuje do owej upragnionej godziny — zanim pojedziesz spełnić ten nieszczęsny obowiązek, przeczytaj tę kartkę, którą Henryk zostawił dla ciebie i którą niewątpliwie pisał w mniemaniu, że pisze do przyjaciela młodości.
— Fanny! wybaczam ci te słowa; przyjdzie czas, kiedy oddasz mi sprawiedliwość.
— Ten czas już przyszedł — odpowiedziała, wyciągając rękę, niezdolna udawać dłużej żalu, którego nie czuła.
— Skąd dostałaś tę kartkę? — zawołał młodzieniec, przebiegłszy ją oczyma. — Biedny, drogi Henryku, tyś jest naprawdę moim przyjacielem! Jeżeli kto życzy mi szczęścia, to ty.
— O! tak! tak! — zawołała Fanny skwapliwie — z całej duszy życzy ci szczęścia. Wierzaj wszystkiemu, co ci pisze. Każde słowo jest prawdą.
— Wierzę mu, najmilsza, i on właśnie odsyła mnie do ciebie po potwierdzenie tych słów. Obym mógł tak samo wierzyć w twoją miłość.
— Możesz, Peytonie — rzekła Fanny, podnosząc na niego oczy z niewinną ufnością.
— Więc przeczytaj sama i daj świadectwo tym słowom — przerwał Dunwoodie, wręczając jej kartkę.
Fanny wzięła ją ze zdziwieniem i przeczytała, co następuje:
„Życie zbyt jest cenne, aby je powierzać niepewnościom. Zostawiam Cię, Peytonie, bez wiedzy wszystkich, prócz Cezara, którego twemu miłosierdziu i łasce polecam. Ale wielka troska przygniata mnie do ziemi. Spójrz na mego wiekowego i niedołężnego ojca. Spójrz na te biedne siostry moje, pozbawione opiekuna. Daj mi dowód, że kochasz nas wszystkich. Niech ten duchowny, którego sprowadzisz, połączy cię dzisiaj z Fanny; a ty stań się odrazu bratem, synem i mężem“.
Kartka wypadła z rąk Fanny. Chciała spojrzeć na Dunwoodie’go, lecz zawstydzona utkwiła wzrok w ziemię.
— Jestżem godny tego zaufania? Czy poślesz mnie dzisiaj na spotkanie brata, czy też tylko oficer Kongresu uda się na poszukiwanie angielskiego oficera?
— A czy mniej gorliwie spełnisz swój obowiązek dlatego, że zostanę żoną twoją, majorze Dunwoodie? W jakim stopniu oddziała to na polepszenie doli Henryka?
— Henrykowi, powtarzam, nie grozi żadne niebezpieczeństwo, Słowo Harpera jest tego rękojmią, a ja pokażę światu oblubieńca — ciągnął dalej młodzieniec, sam siebie łudząc poniekąd, — który spełnił swój obowiązek, aresztując brata swej oblubienicy!
— Alboż świat zrozumie to należycie i oceni? — rzekła Fanny w zadumaniu i z takim wyrazem twarzy, że zbudził najsłodsze nadzieje w sercu młodzieńca.
Istotnie pokusa była niezwykle silna. Zdawało się, iż niema innego sposobu zatrzymania Dunwoodie’go, póki owa fatalna godzina nie minie. Słowa samego Harpera, który tak niedawno powiedział jej, że otwarcie nie może ocalić Henryka i że wszystko zależało od zyskania na czasie, dźwięczały w uszach Fanny, Być może również, iż tkwiła w niej niejasna obawa wiecznej rozłąki z narzeczonym, gdyby mu się udało pochwycić brata i gdyby ten odcierpiał karę. Rzeczą zawsze jest trudną określić ludzkie wrażenia, uwłaszcza gdy chodzi o serce kobiety, w którem rodzą się i przez które przechodzą z szybkością błyskawicy.
— Czemu się wahasz, Fanny droga? — zawołał Dunwoodie, śledząc pilnie grę uczuć malujących się na jej twarzy. — Kilka minut może mi dać prawo mężowskiej opieki nad tobą.
Fanny czuła, że jej się kręci w głowie. Spojrzała na zegar. Skazówka posuwała się tak wolno, jak gdyby dla umyślnego jej udręczenia.
— Mów, Fanny — szepnął Dunwoodie — czy mogę przywołać moją dobrą kuzynkę? Czas nagli. Postanów.
Chciała przemówić, lecz zaledwie wybełkotała coś niezrozumiałego, w czem jednak Dunwoodie, przywilejem od niepamiętnych czasów przysługującym kochankom, domyślił się zgody, Poskoczył ku drzwiom, lecz ona głos odzyskała.
— Stój, Peytonie, nie mogę złożyć tak uroczystej przysięgi z podstępem na sumieniu. Widziałam Henryka już po jego ucieczce, i czas jest wszystkiem dla niego. Oto moja ręka. Jeżeli ze świadomością skutków, jakie zwłoka pociągnąć za sobą może, nie odrzucisz jej, ręka ta jest twoją.
— Ja miałbym ją odrzucić! — wykrzyknął uszczęśliwiony młodzieniec — biorę ją jak najcenniejszy dar nieba. Czasu mamy dosyć na wszystko. Za dwie godziny przejadę góry, a jutro około południa wrócę z ułaskawieniem Washingtona dla twego brata, i Henryk będzie się śmiał na naszem weselu.
— Więc czekaj tu na mnie za dziesięć minut — rzekła Fanny, czując, że wielki ciężar spadł jej z serca i będąc już prawie pewną ocalenia Henryka — a wrócę i złożę przysięgę, która mnie z tobą połączy na zawsze.
Dunwoodie przycisnął ją do serca i pobiegł uwiadomić księdza.
Z wielkiem zdziwieniem, a poniekąd i niezadowoleniem wysłuchała panna Peyton nowiny, jaką jej siostrzenica przyniosła. Taki pośpiech i bezceremonjalność gwałciły jej pojęcia o należnych takiej uroczystości względach. Ale Fanny skromnie lecz stanowczo oświadczyła, że postanowienie jej jest niecofnione; że oddawna już posiada zezwolenie rodziny i że tylko od niej zależało, by ślub odbył się był znacznie dawniej. Przyrzekła teraz Dunwoodie’mu i chce obietnicy dotrzymać! Więcej nie śmiała powiedzieć, lękając się wchodzić w objaśnienia, mogące narazić Bircha albo Harpera, albo obu. Panna Peyton nienawykła do sprzeczek i szczerze przywiązana do krewnego, ustąpiła wobec stanowczości siostrzenicy. Pan Wharton był już tak pozbawiony wszelkiej energji, że nawet przez myśl mu nie przeszło stawiać jakieś trudności prośbie oficera tego znaczenia w buntowniczej armji co Dunwoodie, więc w oznaczonym czasie Fanny wróciła do pokoju, gdzie Dunwoodie i duchowny już czekali na nią w towarzystwie ojca i ciotki. Fanny w milczeniu i bez udanej wstydliwości podała kapłanowi ślubną obrączkę matki, pan Wharton i panna Peyton ustawili się za młodą parą, i zaczął się święty obrządek.
Zegar stał tuż przed oczyma Fanny. Spoglądała na niego z niepokojem, lecz uroczyste słowa kapłana wnet pochłonęły jej uwagę i skupiły wszystkie jej władze na przysięgę, jaką składała. Ślub odbył się prędko, i gdy duchowny domawiał słów błogosławieństwa, zegar wybił dziewiątą. Godzinę tę oznaczył Harper, i Fanny uczuła znów, że jeszcze większy ciężar spadł jej z piersi.
Dunwoodie wziął ją w objęcia, kilkakrotnie ucałował dobrą ciotkę i uścisnął ręce pana Whartona i duchownego. Wtem zapukano do drzwi i wszedł Mason.
— Jesteśmy gotowi — rzekł porucznik — i z pozwoleniem pańskiem poprowadzę oddział: pan ma tak świetnego wierzchowca, że z łatwością dopędzić nas może.
— Tak, tak, kochany chłopcze, ruszajcie — zawołał Dunwoodie skwapliwie, chwytając się każdej zwłoki — dopędzę was na pierwszym popasie.
Porucznik wyszedł, a za nim pan Wharton i duchowny.
— Teraz, Peytonie — rzekła Fanny — jedziesz istotnie na poszukiwanie brata, nie potrzebuję polecać ci go, gdybyś go na nieszczęście odnalazł.
— Powiedz na szczęście — zawołał — bo postanowiłem sobie, że będzie tańczył na naszem weselu. Och! gdybym mógł zjednać go dla naszej sprawy! to sprawa jego ojczyzny; o ileż ochotniej walczyłbym, mając go przy swoim boku.
— Och! nie mów tego! Straszliwe wzbudzasz wspomnienia.
— Nie będę — odrzekł jej mąż. — Ale teraz muszę cię opuścić. Lecz im prędzej odjadę, Fanny, tem prędzej wrócę.
Zatętniało przed domem i Dunwoodie żegnał się jeszcze z panną młodą i ciotką, gdy służący jego wprowadził jakiegoś oficera do pokoju. Miał on na sobie ubiór adjutanta, i major poznał go odrazu jako należącego do przybocznej straży Washingtona.
— Majorze Dunwoodie — rzekł nowoprzybyły, skłoniwszy się paniom. — Naczelny Wódz polecił mi wręczyć panu ten rozkaz.
Co uskuteczniwszy, pożegnał się natychmiast.
— Doprawdy! — zawołał major — to coś całkiem nieoczekiwanego. Ale rozumiem. Harper otrzymał mój list; czujemy już jego wpływ.
— Czy otrzymałeś jakie wiadomości o Henryku? — wykrzyknęła Fanny, przyskakując do niego.
— Posłuchaj a osądzisz.

„Panie!

Po otrzymaniu niniejszego zbierzesz pan swój szwadron, aby stawić czoło oddziałowi, który nieprzyjaciel wysłał dla osłony swoich furażystów i o dziesiątej jutro zrana stawisz się pan na wzgórzach Crotonu, gdzie znajdziesz oczekujące cię posiłki piechoty. Doniesiono mi o ucieczce angielskiego szpiega, ale schwytanie go jest rzeczą mało ważną w porównaniu z zadaniem, jakie panu obecnie naznaczam. Odwołasz pan przeto ludzi, jeżeliby już byli wysłani z pościgiem, i postarasz się zmusić nieprzyjaciela do odwrotu.

Powolny sługa
Jerzy Washington“.

— Dzięki Ci, Boże! — zawołał Dunwoodie — mogę umyć ręce od schwytania Henryka i spełnić z honorem naznaczoną mi powinność.
— I z rozwagą również, drogi Peytonie — rzekła Fanny, pobladłszy śmiertelnie. — Pamiętaj, że zostawiasz tu nowe prawa do twego życia.
Młodzieniec popatrzył z zachwytem w jej pobladłą twarzyczkę i tuląc ją do serca wykrzyknął:
— Będę pamiętał, najdroższa.
Fanny rozpłakała się w jego objęciach; on zaś, ucałowawszy ją najczulej, wybiegł z pokoju.
Przed udaniem się na spoczynek panna Peyton uznała za właściwe udzielić siostrzenicy pewnych rad i wskazówek o obowiązkach małżeńskich. Nauki te zostały przyjęte skromnie, choć może niedość skutecznie przetrawione. Żałujemy bardzo, iż historja nieprzekazała nam tej cennej rozprawy, ale wszelkie poszukiwania nasze celem odszukania jej spełzły na niczem. Pozostawimy teraz te panie, a powrócimy do kapitana Whartona i Harveya Bircha.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Helena Janina Pajzderska.