Szpieg (Cooper, 1924)/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych
Rozdział V
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Hajota
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
„Przez piaski Solwayu, przez mchy Tarossu idąc naoślep, odnajdywał właściwe drożyny. Sprytnemi zakręty, rozpacznemi skoki zmylił czujność najlepszych gończych Percy’ego. Brodu nie było w rzekach Eske i Liddel, lecz przeprawił się pomimo to przez jedną i drugą. Niczem mu był czas ni prąd, grudniowy śnieg, czy czerwcowe słońce. Niczem mu był czas czy prąd, bezksiężycowa północ lub wczesny świt.“
Walter Scott
Pieśń ostatniego Minstrela.

Wszyscy członkowie rodziny Whartonów udali się tej nocy na spoczynek z uczuciem jakiegoś trwożnego oczekiwania. Niepokój nie pozwolił zmrużyć oka obu siostrom i wstały nazajutrz zmęczone bezsennością i obawą.
Ale gdy z okien sypialni wyjrzały w dolinę, nic napozór nie mąciło jej pogodnego wyglądu. Stała ona cała w blaskach słodkiego czarownego dnia, który zdarza się tu tak często w okresie listopadowym, która to częstość stawia amerykańską jesień narówni z najpiękniejszemi porami roku innych krajów. Nie znamy wiosny, roślinność budzi się do życia jakby w pełni swego rozkwitu, zamiast rozwijać się stopniowo, jak pod temi samemi stopniami szerokości starego świata; natomiast z jakimż wdziękiem odchodzi! Wrzesień, październik, a nawet listopad i grudzień są porą roku sprzyjającą przebywaniu na świeżem powietrzu; zdarzają się wprawdzie burze i niepogody, ale są krótkotrwałe i zostawiają po sobie przedziwną przejrzystość atmosfery i bezchmurne niebo.
Ponieważ nic nie zapowiadało jakiejś niepożądanej przeszkody w rozkoszowaniu się tym cudnym dniem, siostry zeszły na dół, nabrawszy znów zaufania w bezpieczeństwo brata i własną szczęśliwość.
Rodzina zgromadziła się wcześnie przy śniadaniu, i panna Peyton z tą drobiazgową systematycznością, którą życie samotne wyradza, zadecydowała, że obecność siostrzeńca nie powinna wpłynąć na zmianę w przyjętych godzinach posiłku; towarzystwo więc siedziało już przy stole, gdy kapitan ukazał się nareszcie, aczkolwiek kawa stygnąca w filiżankach świadczyła, że mimowoli czekano na niego.
— Doszedłem do przekonania — rzekł, siadając na krześle pomiędzy siostrami i witając się z niemi serdecznie — że zrobiłem daleko lepiej, wyspawszy się w wygodnem łóżku i zapewniwszy sobie doskonałe śniadanie, zamiast liczyć na gościnność tych świeżo zorganizowanych oddziałów cow-boyów.
— Jeżeli mogłeś spać — rzekła Sara — to byłeś szczęśliwszy niż Fanny i ja; każdy szmer nocny wydawał nam się zapowiedzią zbliżania się buntowniczej armji.
— No — rzekł kapitan ze śmiechem — wyznaję, że i ja byłem trochę zaniepokojony, ale jakże to było z tobą? — dodał zwracając się do młodszej siostry, która widocznie była jego ulubienicą, i klepiąc zlekka jej różowy policzek. — Czy widziałaś sztandary w chmurach, a dźwięki harfy ciotczynej wydawały ci się muzyką zbuntowanych?
— Nie, Henryku — odpowiedziało dziewczę, patrząc na niego z przywiązaniem — aczkolwiek kocham kraj, nadejście jego wojsk sprawiłoby mi teraz wielką boleść.
Brat nic nie odpowiedział, tylko tkliwie uścisnął: jej rękę, gdy Cezar, który brał znaczny udział w obawach rodziny i od świtu był już na czatach, a teraz stał przy oknie, dając pilne baczenie na okolicę, wykrzyknął, z twarzą poszarzałą nagle z przerażenia:
— Uciekać — massa Harry — uciekać! — jeżeli kochać stary Cezar uciekać — widać jazda buntowniki.
— Uciekać — powtórzył angielski oficer, prostując się dumnie — nie, mój Cezarze, ucieczka nie jest mojem rzemiosłem.
I mówiąc to przystąpił do okna, gdzie już cała rodzina skupiła się w największem przerażeniu.
W więcej niż milowej odległości ukazało się około pięćdziesięciu dragonów, wysuwających się z jednej z bocznych dróżek doliny. Na przedzie obok oficera postępował człowiek w wieśniaczej odzieży i wskazywał w stronę Akacji. Po chwili mała gromadka jeźdźców odłączyła się od reszty oddziału i zaczęła dążyć szybko we wskazywanym kierunku.
Wyjechawszy na środek doliny, zwrócili konie ku północy. Rodzina Whartonów jak przykuta do miejsca śledziła wszystkie ich poruszenia z zapartym oddechem, gdy jeźdźcy, dosięgnąwszy siedziby Bircha, otoczyli ją szybko, i w mgnieniu oka dwunastu dragonów stanęło na straży.
Pozostali zsiedli z koni i weszli do środka, lecz po paru minutach ukazali się znów na podwórku w towarzystwie Katy, z której gwałtownych ruchów wywnioskować było można, że chodziło o rzeczy niepośledniej wagi.
Tymczasem nadjechał pozostały wtyle oddział, tamci zaś, po krótkiej rozmowie z gadatliwą gospodynią, dosiedli znów koni i popędzili w stronę Akacji.
Dotychczas nikt z rodziny nie zdobył się na tyle przytomności umysłu, by przedsięwziąć jakieś środki zabezpieczenia kapitana; dalsza zwłoka jednak stawała się niemożliwą. Jedni przez drugich jęli pośpiesznie wymieniać różne kryjówki, lecz młodzieniec odrzucił wszystkie wyniośle, jako uwłaczające jego wojskowej godności. Na ucieczkę do lasku, znajdującego się na tyłach domu, było za późno; dojrzanoby go bowiem niewątpliwie i ujęto niebawem.
Nareszcie siostry drżącemi rękoma nałożyły na niego przebranie, które Cezar przezornie miał pod ręką na wszelki wypadek.
Zaledwie uskuteczniono tę czynność pośpiesznie i niedokładnie, gdy dragoni, pędzący jak wicher, wpadli na dziedziniec i zkolei otoczyli dom.
Nie pozostawało nic innego jak przybrać możliwie najobojętniejszą postawę w oczekiwaniu nieuchronnego badania. Dowódca zsiadł z konia i w towarzystwie paru swoich ludzi przystąpił do drzwi wchodowych, które Cezar zwolna i niechętnie otworzył. Ciężkie kroki kawalerzysty coraz to bliższe i bliższe złowrogiem echem obiły się o uszy kobiet, ścinając im krew w żyłach i pogrążając je w stan, graniczący z odrętwieniem.
Mężczyzna olbrzymiego wzrostu i budowy, znamionującej niepoślednią siłę, wszedł do pokoju i zdjąwszy czapkę skłonił się obecnym z uprzejmością, która, wnosząc z jego wyglądu, nie musiała mu być wrodzoną. Obfite, ciemne włosy, mocno spudrowane wedle ówczesnego zwyczaju, wichrzyły mu się nad czołem, a twarz tonęła prawie w szpecących ją niepomiernie bujnych wąsach. Pomimo to wyraz jego przenikliwych oczu nie był zły, a głos głęboki i potężny miał przyjemne brzmienie.
Fanny, podniósłszy na niego trwożny wzrok, poznała odrazu człowieka, którego wedle ostrzeżeń Harveya tak bardzo należało się obawiać.
— Nie lękajcie się, panie — rzekł oficer, przystanąwszy na chwilę i spoglądając na blade, twarze obecnych — moja bytność ograniczy się do paru pytań, a jeżeli otrzymam na nie szczerą odpowiedź, uwolnię państwo natychmiast od naszej obecności.
— I jakież to są te zapytania? — wybełkotał pan Wharton, wstając i z niepokojem czekając na dalsze słowa oficera.
— Czy podczas burzy schronił się tu jaki obcy podróżny? — spytał dragon, mówiąc z pewnem przejęciem i do pewnego stopnia podzielając widoczny niepokój pana domu.
— Ten pan... zaszczycił nas swoją obecnością... w istocie... i... jeszcze nie odjechał.
— Ten pan — powtórzył oficer, zwracając się do kapitana i przyglądając mu się przez chwilę, poczem chytry uśmieszek zaigrał mu na ustach.
Z uśmieszkiem przystąpił do młodzieńca i kłaniając mu się nisko z żartobliwą powagą, rzekł:
— Jak widzę, musisz pan cierpieć na srogie zawianie w głowie.
— Ja? — wykrzyknął kapitan zdziwiony — ja na żadne zawianie nie cierpię.
— Tak mi się zdawało, wnosząc z tego, że przykryłeś pan tak piękne czarne kędziory tą brzydką, starą peruką; racz mi pan wybaczyć tę pomyłkę.
Pan Wharton jęknął głucho, lecz panie, nie wiedząc jak daleko sięgają informacje niepożądanego gościa, zachowały kamienne milczenie. Kapitan mimowoli podniósł rękę do głowy i przekonał się, że siostry w pośpiechu tak krzywo nałożyły mu perukę, że część jego własnych włosów była z pod niej widoczną. Dragon nie przestając uśmiechać się, śledził jego ruchy, poczem, jakby sobie coś przypomniawszy, zwrócił się do ojca i rzekł:
— Zatem, to ma znaczyć, że nie było tu niejakiego pana Harpera w tym tygodniu?
— Pana Harpera — powtórzył tamten, czując, że ciężar spada mu z piersi — a tak; zapomniałem, ale już odjechał, jeżeli było coś podejrzanego w jego osobie, nie wiedzieliśmy, o tem... był nam całkowicie nieznanym.
— Nie potrzebujesz pan obawiać się niczego od jego osoby — odpowiedział dragon sucho. — Odjechał tedy — jak — kiedy — i gdzie?
— Odjechał, jak przyjechał — rzekł pan Wharton nabierając coraz większej otuchy — konno wczoraj przed wieczorem drogą na północ.
Oficer słuchał z natężeniem, twarz jego rozpromieniała się stopniowo i gdy pan Wharton skończył mówić, zakręcił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Whartonowie, sądząc, z jego zachowania się, wywnioskowali, że uda się na dalsze poszukiwanie owego pana Harpera. Jakoż dragon, wyszedłszy na dziedziniec, zaczął rozmawiać z widocznem przejęciem i zadowoleniem z paru podwładnymi. W chwilę potem wydano rozkazy, i jeźdźcy pędem rozbiegli się po różnych dróżkach doliny.
Niepewność pozostałych w pokoju, którzy z łatwo zrozumiałą ciekawością przypatrywali się całej tej scenie, nie trwała długo, gdyż ciężkie kroki kawalerzysty rozległy się znowu i on sam wszedłszy do pokoju skłonił się powtórnie, poczem przystąpił do kapitana Whartona i rzekł z komiczną powagą:
— A teraz, gdy główne moje zadanie tutaj skończone, czy mogę przypatrzyć się bliżej tej peruce?
Angielski oficer, wpadając w ton tamtego, zdjął perukę i podał ją kawalerzyście ze słowami:
— Mam nadzieję, że przypadnie panu do gustu.
— Nie mogę tego powiedzieć bez rozminięcia się z prawdą — odparł dragon — i stokroć wolę pańskie hebanowe włosy, z których tak pracowicie wyczesałeś pan puder. Ale musiałeś pan odnieść jakieś srogie uszkodzenie pod tym olbrzymim, czarnym plastrem.
— Jesteś pan tak bystrym obserwatorem, że radbym zasięgnąć pańskiego zdania w tym względzie — rzekł Henryk, zdejmując jedwabny plaster i ukazując mu nietknięty policzek.
— Na honor, powierzchowność pańska zyskuje z każdą chwilą — ciągnął dalej dragon wciąż z niewzruszoną powagą — gdybym jeszcze mógł nakłonić pana, byś zmienił tę starą kapotę na ten piękny szafirowy surdut, który tu leży, sądzę, iż nie byłbym świadkiem przyjemniejszej metamorfozy, od czasu gdy z porucznika przedzierzgnąłem się w kapitana.
Młody Wharton z wielkim spokojem uczynił, jak mu wskazano, i oczom dragona ukazał się wnet wyjątkowo piękny i wytwornie ubrany młodzieniec. Kawalerzysta popatrzył na niego przez chwilę z charakteryzującą go dotychczas żartobliwością i rzekł:
— Otóż mamy i nowego przybysza na scenie; jak panu wiadomo, przyjętem jest, by nieznajomi przedstawiali się sobie nawzajem. Jestem kapitan Lawton z kawalerji wirgińskiej.
— A ja, panie, jestem kapitanem Whartonem z sześćdziesiątego pułku piechoty jego królewskiej mości — rzekł Henryk, kłaniając się sztywno i odzyskując swe zwykłe obejście.
Twarz Lawtona zmieniła się nagle, przybrana żartobliwość znikła bez śladu. Przez chwilę patrzył na kapitana Whartona, który stał przed nim z podniesioną dumnie głową, gardząc dalszem udawaniem, i wykrzyknął ze szczerem przejęciem:
— Kapitanie Wharton! żałuję cię z całego serca!
— O! — zawołał zrozpaczony ojciec — jeżeli pan go żałujesz, to zostaw go w spokoju. On nie jest szpiegiem. Jedynie chęć zobaczenia rodziny skłoniła go do przybycia tutaj w przebraniu. Ach! zostaw go pan, a niema takiej nagrody, takiej sumy, którejbym z ochotą nie zapłacił.
— Panie — rzekł Lawton wyniośle — trwoga o syna usprawiedliwia pańskie słowa. Ale zapominasz pan, że jestem Wirgińczykiem i człowiekiem honorowym.
Poczem, zwracając się do młodzieńca, mówił dalej:
— Czy nie wiedziałeś pan, że nasze przednie straże znajdują się w tych stronach już od dni kilku?
— Dowiedziałem się o tem, gdy było już za późno cofać się — odparł Wharton ponuro. — Przybyłem tu, jak wspomniał mój ojciec, by odwiedzić rodzinę, rozumiejąc, że wasze oddziały znajdują się w Peekskill w pobliżu Highlandu, inaczej nie byłbym się zapuścił tak daleko.
— Wszystko to być może, ale sprawa André’go wzbudziła naszą czujność. Gdy zdrada sięga nawet rangi wyższych oficerów, kapitanie Wharton, przyjaciele swobody muszą się mieć na baczności.
Henryk skłonił się w milczeniu, lecz Sara odważyła się powiedzieć coś w obronie brata. Dragon wysłuchał ją grzecznie i z pewnem współczuciem, lecz pragnąc uniknąć daremnych i kłopotliwych próśb rzekł łagodnie:
— Nie jestem komendantem oddziału; major Dunwoodie postanowi o losie brata pani; w każdym razie może on liczyć na jak najlepsze obchodzenie się z nim z naszej strony.
— Dunwoodie! — wykrzyknęła Fanny, a róże zakwitły nagle na jej bledziutkiej twarzyczce. — Dzięki Bogu! w takim razie Henryk jest ocalony!
Lawton popatrzył na nią z mieszaniną litości i zachwytu, poczem wstrząsnąwszy powątpiewająco głową, ciągnął dalej:
— Miejmy nadzieję i pozwoli pani, że zostawimy tę sprawę jego uznaniu.
Fanny zarumieniła się ponownie. Obawa jej o brata zmniejszyła się znacznie, mimo to panienka zaczęła drżeć na całem ciele; oddech stał się krótki i urywany, a cała powierzchowność zdradzała niezwykłe wzburzenie. Podniosła oczy na dragona, i spuściła je znowu; widocznem było, że chce coś powiedzieć i nie może. Panna Peyton, zauważywszy pomieszanie siostrzenicy, zbliżyła się z godnością i zapytała:
— Zatem, panie, możemy mieć nadzieję ujrzenia wkrótce majora Dunwoodie?
— Niezwłocznie, panie — odpowiedział dragon, który do tej chwili z zachwytem wpatrywał się w Fanny — wysłańcy są już w drodze z wiadomością o naszem położeniu; przyjedzie tu natychmiast, chyba że jakieś osobiste względy wpłynęłyby na uniemożliwienie jego odwiedzin.
— Będzie nam zawsze bardzo przyjemnie powitać majora Dunwoodie.
— Och! nie wątpię. Jest on ogólnym ulubieńcem. Ale czy mogę prosić o pozwolenie dla moich ludzi, którzy tworzą część jego szwadronu, by mogli zsiąść z koni i pokrzepić się trochę?
Było coś w obejściu kawalerzysty, co sprawiło, że pan Wharton byłby mu łatwo wybaczył pominięcie tej prośby, zresztą biednemu ojcu chodziło tak bardzo o pozyskanie sobie względów kapitana Lawtona, że skwapliwie wydał stosowne rozporządzenia, zapraszając oficerów, by zechcieli pożywić się śniadaniem, co przyjęto ochotnie.
Zresztą przezorni partyzanci nie pominęli żadnego środka ostrożności, tak koniecznej w ich położeniu. Na dalekich wzgórzach widać było gęsto porozstawiane patrole, podczas gdy ich koledzy zażywali wśród niebezpieczeństw swobody, jaką rodzi wyłącznie karność i obojętność przyzwyczajenia.
Do stołu zasiadło tylko trzech oficerów, wszystko ludzie, którzy pod pozorami szorstkości, wywołanej gorliwą i męczącą służbą, zdradzali wykwintne obejście. To też to wtargnięcie w domowe zacisze Whartonów nosiło cechy jak najściślejszej przyzwoitości. Panie pozostawiły stół do wyłącznego użytku kawalerzystów, ci zaś bez zbytnich ceremonij jęli korzystać z gościnności pana Whartona.
Wreszcie kapitan Lawton zawiesił chwilowo gwałtowny szturm, jaki przypuszczał do ciastek gryczanych, aby zapytać pana domu, czy zna wędrownego kramarza nazwiskiem Birch, zamieszkującego czasowo w dolinie.
— W istocie czasowo — odpowiedział pan Wharton ostrożnie — bywa tu bardzo rzadko; mogę powiedzieć, że go prawie nie widuję.
— To dziwne — rzekł kawalerzysta, patrząc bystro na pomieszanego gospodarza — zważywszy, że jest najbliższym sąsiadem pana; a i dla pań byłoby to pożądanem. Jestem pewny, że ten muślin naprzykład kosztuje dwa razy tyle, niż on byłby zażądał.
Pan Wharton obejrzał się, coraz bardziej zmieszany, i zobaczył porozrzucane po sprzętach sprawunki.
Obaj niżsi oficerowie z trudem powstrzymali się od uśmiechu. Kapitan zaś zabrał się do śniadania tak żarliwie, jak gdyby to miał być jego ostatni w życiu posiłek. Okazała się też wnet potrzeba nowego transportu z zapasów kucharki Diny, i Lawton skorzystał z tej przerwy.
— Zamierzałem oduczyć tego pana Bircha jego nietowarzyskości — rzekł — i odwiedzałem go dzisiaj. Gdybym go był zastał w domu, umieściłbym go tam, gdzie mógłby używać życia w licznem otoczeniu, przynajmniej na czas krótki.
— A to byłoby gdzie? — zapytał pan Wharton, czując, że musi coś powiedzieć.
— Na odwachu — odparł dragon sucho.
— Cóż zawinił biedny Birch? — zapytała panna Peyton, podając Lawtonowi czwartą wazkę kawy.
— Biedny! — zawołał kapitan. — Jeżeli on biedny to król Jerzy jest lichym płatnikiem.
— W istocie — wtrącił jeden z oficerów — jego królewska mość winna mu bodaj księstwo.
— A zjednoczeni szubienicę — ciągnął dalej kapitan, rzucając się na nową porcję ciastek.
— Bardzo mi przykro — rzekł pan Wharton — że ktoś z moich sąsiadów ściągnął na siebie niezadowolenie władz naszych.
— Niech on się tylko dostanie w moje ręce — zawołał dragon, smarując masłem rogalek — nauczę go, jak się tańczy, nie dotykając ziemi.
— Przyozdobiłby niezgorzej własne drzwi, zawisłszy na której z tych akacyj — dodał porucznik.
— Mniejsza z tem — rzekł kapitan. — Już ja się z nim rozprawię, zanim zostanę majorem.
Ponieważ rozmowa oficerów tchnęła szczerością doznanego zawodu, pan Wharton uznał za właściwe nie poruszać więcej tego drażliwego przedmiotu. Było to zresztą zupełną nowiną dla całej rodziny usłyszeć, że amerykańskie wojska podejrzewają i poszukują Harveya Bircha. Łatwość, z jaką wymykał się z ich rąk po każdem uwięzieniu i to w wypadkach otoczonych pewną tajemniczością, bywała przedmiotem częstych rozmów w okolicy.
Istotnie zawziętość kapitana przeciw kramarzowi miała swe źródło w niepojętem zniknięciu tego ostatniego z pod straży dwóch najwierniejszych dragonów.
Przed niespełna rokiem zauważono, iż Birch kręci się w pobliżu głównej kwatery naczelnego wodza i to w czasie, kiedy oczekiwano lada chwila ważnych wypadków. Skoro tylko doniesiono o tem oficerowi, którego obowiązkiem było czuwać nad bezpieczeństwem amerykańskiego obozu, wyprawił on niezwłocznie kapitana Lawtona na poszukiwanie kramarza.
Niezmordowany kawalerzysta doskonale przytem obznajmiony ze wszystkiemi dróżkami i ścieżynami okolicznych wzgórz, z wielkim trudem i mozołem dopiął zamierzonego celu. Oddział zatrzymał się dla wypoczynku na jakimś folwarku, więźnia zamknięto w oddzielnej izbie pod strażą dwóch wyżej wspomnianych dragonów, przytem jakaś kobieta kręciła się wciąż, gospodarskiemi czynnościami zajęta w pobliżu straży, i z niezwykłą gorliwością obsługiwała kapitana, znosząc mu różne smaczne kąski na kolację.
Następnie kobieta i kramarz zniknęli. Znaleziono tylko tobół, otwarty i prawie pusty, a drzwiczki, prowadzące do sąsiedniej izby były narozcież otwarte.
Kapitan Lawton nie mógł nigdy zapomnieć o tej zniewadze, wyrządzonej jego przenikliwości, i gorycz upokorzenia dodawała podniety jego i tak zgoła nieumiarkowanej nienawiści ku wrogom. Teraz też stanął mu w pamięci figiel, jakiego mu wypłatał więzień, i kapitan siedział zachmurzony, z tem większą zawziętością unicestwiając zawartość różnych półmisków i salaterek, aż odgłos trąbki rozległ się w dolinie, napełniając ją przenikliwemi dźwiękami wojskowej melodji. Kawalerzysta zerwał się natychmiast od stołu wołając:
— Żywo na koń, panowie, jedzie Dunwoodie!
I wybiegł z pokoju, a za nim obaj oficerowie.
Wyjąwszy porozstawianych straży, wszyscy dragoni dosiedli wierzchowców i podążyli na spotkanie towarzyszy.
Przezorny dowódca nie zaniedbał żadnej ostrożności koniecznej w wojnie, w której podobieństwo języka, wyglądu i zwyczajów mogło na każdym kroku dać pole do fatalnych pomyłek i wymagało zdwojonej czujności. Podjechawszy jednak tak blisko, że można już było rozróżnić twarze jeźdźców tworzących dwa razy większy oddział niż dragoni Lawtona, kawalerzysta dał ostrogę swemu rumakowi i w jednej chwili znalazł się przy boku dowódcy.
Dziedziniec napełnił się znów wojskiem, a nowoprzybyli, z zachowaniem poprzednich ostrożności, pośpieszyli wziąć udział w zastawionej dla ich towarzyszy uczcie.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Helena Janina Pajzderska.