Syn Marnotrawny (Weyssenhoff, 1905)/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Syn Marnotrawny
Rozdział XX
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa; Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.

Jerzy postanowił użyć raz jeszcze fortelu, który mu już oddał w życiu niejakie usługi: osłonić się mgłą i zniknąć. Mimo, że podróż z Rzymu do Nizzy nie jest ani nadludzkim wysiłkiem, ani bohaterstwem, ani zbrodnią sama przez się, zagadkowe zniknięcie w stosownej chwili dobrze działa na wyobraźnię kobiet. »Dlaczego tak nagle? do kogo jedzie? od kogo ucieka? Czy do tamtej zatęsknił? Czy się na mnie obraził?...«
Jerzy wiedział, że wytworzenie takiej atmosfery lubego niepokoju jest korzystne, a także wiedział, że chwila jest dobra, bo gorączka poczęła ogarniać Annę; wreszcie obliczył z łatwością, że najdalej za kilka dni pani Oleska musi powrócić do Nizzy, do dziecka. Nie chciał jednak nic stracić z postępów, które uczynił w łaskach Anny; owszem była ona dla niego obecnie jedynym celem, tem goręcej, tem zacięciej pożądanym, im trudniejszy był do osiągnięcia. Przed wyjazdem więc zdołał umieścić kilka pożytecznych frazesów. Wyjeżdża, aby pokończyć swe obrachunki w Nizzy, obrachunki sumienia. Wzywają go gwałtownie, jechać musi natychmiast. Razem z Rzymem porzuca najpiękniejsze, najlepsze dni życia, które mogą się odnowić, jeżeli ona, Anna pozwoli. Tam, w Nizzy, będzie jej oczekiwał naprawdę jak zbawienia, jak wyzwolenia... Część prawdy, zawarta w tych wyznaniach, wystarczyła mu na dobry akcent zapału i dramatycznej boleści.
— Nie rozumiem pana — odpowiadała pani Anna — a jeżeli mam przypuścić, że jakieś obowiązki w Nizzy są najważniejszym czynnikiem w pana obecnem życiu, to znowu... nie mogę współczuć pana kłopotom...
— O! nie żądam tego, nie chcę. Za parę dni powiem wszystko, jeżeli tylko pani pozwoli... Proszę przybyć tam jak najprędzej!... Proszę mi zachować choć trochę dobrych uczuć, które zdołałem od pani wyżebrać.
Wzruszenie pożegnania i nagłość wyjazdu były powodem, że Anna nie próbowała nawet bronić rąk swych od namiętnych pocałunków, którymi Jerzy je okrywał; ściskała owszem jego dłonie i rzekła, patrząc mu prosto w oczy:
— Pamiętaj pan... jestem szczerą, dobrą, przyjaciółką, trzeba mi mówić prawdę.
Jerzy targnął się rozpaczliwie, chwycił się za głowę, ucałował jeszcze jej ręce i wyjechał.
Siostrę i znajomych zaledwie pożegnał. Ulotnił się, zostawiając ich z otwartemi ustami, jak ludzi, wpatrzonych w znikające nadprzyrodzone zjawisko.
Najbardziej zadziwiona, zawiedziona, zgorszona była księżna Teresa Kobryńska. Ów brat, który był przedmiotem jej misyi, całem uzasadnieniem przedłużonego już i bardzo kosztownego pobytu na Południu, ów brat odciągnięty przez nią od zgubnych »dyspozycyi«, prowadzony umiejętnie i mozolnie po drodze prawdy do grobu świętego Piotra, ów Jerzy, o którym posłała już do Chojnogóry kilka obiecujących raportów, nagle pryska z Rzymu, i to na trzy dni przed audyencyą w Watykanie! Oczywiście powraca do pani de Sertonville, do życia bez zasad, i lekceważy wszystkie obietnice, których sam wprawdzie nie dawał, ale które Terenia za niego poczyniła, pisząc do ojca.
Do tego moralnego bankructwa przyłączyło się i pieniężne. Władzio grzązł w długi trochę już skandaliczne; zaczęto delikatnie dowiadywać się od księżny: czy nie miałaby zamiaru kontrasygnować pewnych finansowych zobowiązań księcia? Terenia poczuła groźbę zachwiania swej pozycyi, niotyle wobec tych ludzi obcych, których ostatecznie tak prędko znowu się nie spotka, ale wobec ojca, o którego ze wszech miar dbała.

W kilka godzin po wyjeździe Jerzego, oceniwszy powagę sytuacyi, taki napisała list do Chojnogóry:
»Najdroższy mój Papo!

»Nie mam dzisiaj pomyślnych nowin dla papy, ale posyłam te, które są, które nas wszystkich obchodzą, bo nie umiem ukrywać nic przed papą, a także czuję potrzebę, aby ktoś prawdziwie mądry i dobry, prawdziwie mój, wysłuchał mnie i odczuł. I tak mi się zdaje, że choć Chojnogóra daleko, a słowa moje dopiero za jakie pięć dni dojdą do oczu i serca papy, że już mi trochę lepiej w sercu i jaśniej w głowie z chwilą, gdy usiadłam do tego listu. Niech papa jednak nie myśli, że coś się stało, właśnie nic się nie stało, i w tem cały dramat. Najprzód, raz jeszcze mam sposobność podziwiać trafność sądu kochanego papy, przypominając to, co nam mówił na wyjezdnem. Riviera jest niebezpiecznym krajem rozkoszy, w którym nie trzeba ugrzeznąć, a Rzym jest świętem i błogosławionem miastem. Tak czują i sądzą indywidua zdrowe, silne, jak papa, i ja skromnie przyłączam się do tego zdania. Ale ci mężczyźni nowi, jak Władzio, jak Jerzy, niestety...
»Pisałam już, że mgr. Concomassa i ojciec Melchior nie mogli być nam użyteczni. Usilnie starałam się ich zastąpić. Świeckiego przewodnika w oglądaniu rzymskich arcydzieł znalazłam w osobie pana Fabiusza Oleskiego. Może go sobie papa przypomina? Pas tout-à-fait un homme de notre monde, ale uczony i przyzwoity człowiek. Jerzy zdawał się bardzo zainteresowany oglądaniem i dyskusyami z p. Oleskim; poważna Roma wywierała swój wpływ kojący na tę wrażliwą naturę. Nie zapomniałam jednak o Rzymie naszym, chrześcijańskim, o wpływach wyższych i uświęcających. Za trzy dni mamy zostać przyjęci przez Ojca Swiętego w audyencyi partykularnej, w liczbie ośmiu osób z najlepszego towarzystwa. Nie piszę o emocyach osobistych, które przebywam, o tem, co sobie po audyencyi obiecuję. Pan Bóg nas skierował do Rzymu (za pośrednictwem najdroższego papy), Pan Bóg wie także, co z tego będzie. Ale ja nie wiem, bo dzisiaj właśnie, i to jest moją boleścią i skargą, dzisiaj, najniespodziewaniej Jerzy uciekł nam do Nizzy! Czy prosty kaprys poety, czy gorsze jakieś wpływy kobiece wyrwały mi z rąk tę duszę, którą już, już sądziłam, że przyprowadzę do równowagi i do naszego gniazda? Stało się to nagle, przed paru godzinami. Jestem w rozpaczy.
»Już z Nizzy pisałam papie o jednej kobiecie groźnej dla Jerzego, hrabinie S. Obawiam się, że to po prostu jej intryga. Jest to aż nadto prawdopodobne, a jak opłakane! Przedewszystkiem dla Jerzego. Pewne dary natury są tak niebezpieczne! Ale i dla mnie jaki zawód! Quel dépit d’échouer, après avoir dépensé tant d’ardeur et, j’ose le dire, de finesse! Co teraz mamy czynić, kochany papo? Wracać, czy jeszcze próbować?
»Zaraz po audyencyi wyjedziemy z Rzymu; w Nizzy być jeszcze musimy dla niektórych rzeczy tam pozostawionych i dla interesów Władzia. Nie mogę też utaić, że te interesy są złe. Władzio nigdy nie przestanie być dzieckiem, ulega bardzo wpływom otoczenia, jest trochę lekkomyślny, i gdyby nie szlachetne w gruncie serce i rasa, która jest mu pancerzem, mógłby się zsunąć po jakiej pochyłości... I o nim ciągle muszę — j’ai une double charge d’âmes. Trzeba mu stworzyć jakieś zajęcie. Czy nie skorzystać z owego mająteczku, który mamy w Poznańskiem, aby go wykierować na posła do parlamentu? Ale to na później troska. Teraz główna, jak mamy wybrnąć z naszej wycieczki, jak wracać? czy najśpieszniej? czy jeszcze mam dobyć sił na dalszą walkę i odzyskanie Jerzego? Czekam na stanowcze instrukcye i rozkazy kochanego papy, do których, jak zawsze, zastosuję się z posłuszeństwem, miłością i przekonaniem, że tak najlepiej. Rączki kochanego papy i t. d.«



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.