Stypa (Lange)/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Lange
Tytuł Stypa
Podtytuł powieść
Wydawca Władysław Okręt
Data wyd. 1911
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
— W owych czasach, „gdym ostatniego cekina postradał“, miałem śród różnych pomysłów rozpaczliwych i ten, aby się ożenić! Zamiary swoje skierowałem ku jednej bogatej i bezdzietnej wdowie, którą znałem z dawnych czasów, kiedy jeszcze żył jej małżonek. Pani Florentyna była nader miłą osobą, na oko zdawała się bardzo dobrą, gotówki miała dosyć, przynajmniej na parę lat dla mnie. Nie mogę powiedzieć, abym ją kochał szalenie, ale miałem dla niej dużo sympatyi, pewnego rodzaju faible, bo mię niekiedy wybornie bawiła. Ja też jej się podobałem, gdyż miałem dosyć dużą wprawę w tej sztuce i układy dochodziły już do tego stopnia, kiedy człowiek zatraca poczucie własnej śmieszności i przystaje na wszystkie najgłupsze ceremonie, przez które przejść należy, aby uzyskać prawo korzystania z grosza wdowiego. Moja wdowa zachowała pewien rodzaj śmiechu, który jej pozostał z lat dziewiczych i zapewne był to śmiech w swoim czasie nader czarujący, ale wtedy, kiedym się do niej zbliżył, wyglądał już nieco na plagiat. Moja ubóstwiana naśladowała sama siebie. Wyznaję, że mnie to nieco drażniło, choć trudno swojej narzeczonej powiedzieć, aby się nie śmiała, bo się śmieje nieładnie i za wiele. Wolałem też, kiedy bywała smutna i żałosna, bo to wypadało u niej daleko zabawniej. Nieraz smętna zaduma była na jej czole. Myślałem, że po nieboszczyku mężu; więc żeby jej sprawić przyjemność, wychwalałem jego cnoty i szlachetność. Był to, nawiasem mówiąc, znacznie starszy od niej człowiek, tępogłowy niedołęga i tabetyk, który dwa z górą ostatnie lata swego życia przeleżał w łóżku nieruchomy. Florentyna blagowała dla niego wielką miłość; nazywała go, nie wiem dlaczego: mój torreador! Czyżby miał nieustannie wojować z rogami? Rzecz ta pozostała na zawsze tajemnicą mojej półnarzeczonej. Byłem w czasie jego śmierci, jako testis — i nawet pewną, dość osobliwą, służbę musiałem wykonać przy tej okazyi. Okazało się mianowicie, że służące pani Florentyny, uważając, nie bez racyi, że leżącemu w łóżku przez tyli czas tabetykowi garderoba wogóle jest niepotrzebna — zwolna wyniosły wszystko, co było w szafie i rozdały swoim licznym przyjaciołom. Tajemnica ta odkryta została dopiero po śmierci męża, gdyśmy chcieli go przybrać w odpowiednie szaty. Musiałem tedy iść na miasto i kupić nieboszczykowi spodnie, oczywiście tanie, a wyrażające nieutulony żal owdowiałej damy. Zapłaciłem siedem i pół rubla.

Nieboszczyk miał osobliwy, choć nie pozbawiony wdzięku, pomysł — i gdybym był sentymentalny, to miałbym okazyę do bardzo tkliwych wzruszeń. Zapewne przewidując swoją śmierć — zamówił on potajemnie u ogrodnika piękny bukiet, który miał być wręczony Florentynie w dzień jej imienin. Wyobraźcie sobie, że coś w trzy miesiące po śmierci męża — wdowa otrzymuje bukiet z jego biletem wizytowym. Jakiś mistyczny dreszcz ją opanował — i może nigdy nie była tak pod władzą męża, jak owego dnia... Mój torreador! mówiła. Ale po paru dniach wrażenie minęło. Wdowa powiedziała mi swoją wielką tajemnicę. Kochał się w niej kiedyś — pewien szlachcic z Wołynia czy z Podola — bardzo piękny, bardzo mądry, młody, bogaty. Niestety — miał żonę, ona miała męża. Chciał porzucić dom — i pragnął, aby ona też zerwała z mężem. — Ale — ona — przy swoich zasadach... i ten torreador!... Ona nie mogła. I oto pewnego dnia znaleziono go w lesie z przestrzeloną głową. Popełnił samobójstwo, bo nie mógł się z nią połączyć. Od tego dnia ona — Florentyna — nie ma snu, nie ma spokoju. Ciągle widzi tę piękną szlachetną twarz i to męczeństwo jego miłości. Czy ona nie powinna była ustąpić raczej,niż dopuścić do tego nieszczęścia? Oto wielki cas de conscience. Muszę teraz przedstawić rzecz ze stanowiska fachowego. Zmarły Klemens Falk, mieszkaniec powiatu N. N., lat 37, żonaty, żadną chorobą nie skażony — był ubezpieczony w towarzystwie „Bosfor”, gdzie ja mam problematyczny zaszczyt pracowania. Sprawa ta, o której zresztą dowiedziałem się dopiero w czasie moich starań o wdowę — wielce nas zaaferowała. Bosfor ze swojej strony, policya ze swojej — prowadziły śledztwo w sprawie śmierci Falka. W interesie towarzystwa leżało raczej stwierdzić samobójstwo, gdyż w takim razie bylibyśmy wolni od wypłaty polisy; zwłaszcza, że Falk, choć w nieszczególnych interesach, ubezpieczył się na znaczną sumę 25,000 rubli, w kombinacyi mixte z dwudziestoletnią wypłatą premiów i udziałem w zyskach. Falk ubezpieczył się na trzy lata przed śmiercią; więc oczywiście dla towarzystwa był to moment mniej szczęśliwy. Falka znaleziono w lesie, w dość gęstej kępie drzew. Miał na sobie kurtkę wielbłądzią, przy nim leżała wystrzelona dubeltówka i rewolwer. Łatwo można było przypuścić śmierć dobrowolną, ale w istocie rzecz się miała inaczej. Charakter rany był zupełnie odmienny i kazał raczej przypuszczać zabójstwo. Śledztwo wykazało, że zabójcą był leśniczy, który polował na sarny — i poprostu, sądząc z koloru jego kurtki — wziął go za jelenia. Powiadali, że leśniczy był też zazdrosny o swoją żonę, gdyż Falk podobno żonę mu uwiódł. Nic o tem mówić nie będę, gdyż tej strony sprawy nie znam. W sądzie nie poruszono tej kwestyi. Leśniczy został uwolniony jako ofiara pomyłki. Wkrótce po wyjaśnieniu rzeczy Bosfor wypłacił wdowie sumę, a ja, podobnie, jak wszyscy agenci, otrzymałem notę dyplomatyczną towarzystwa z napisem Confidentiel — specyalnie dla nas przygotowane, poufne sprawozdanie o śmierci Falka. Wobec tego wszystkie melancholijne zwierzenia mojej przyjaciółki wydały mi się teraz nieporozumieniem. Uważałem też za swój obowiązek pocieszyć ją, że to nie było samobójstwo, że ona nic tej krwi niewinna, że niech uspokoi swe nazbyt wrażliwe sumienie. I cóż powiecie? Choćbyś uważał się za niewiem jakiego znawcę kobiet, pewnego dnia zobaczysz, że jesteś żakiem. Florentyna obraziła się na mnie śmiertelnie; powiedziała mi, że jestem cynik, pozbawiony subtelności, że jestem źle wychowany gbur i że nie rozumiem kobiecego serca. Słowem — miała do mnie pretensye, żem rozwiał jej złudzenia, a trzeba dodać, że właściwie wcale ich nie rozwiałem, gdyż pani moja stanowczo twierdziła, że sędzia śledczy się omylił, że cały świat się omylił — że to było samobójstwo i właśnie dla niej popełnione, ażeby ona miała rozkosz zgryzoty sumienia, że był człowiek, co ją kochał nad życie — i że dla niej życie poświęcił — i ona — ona była winną tej śmierci.... Dziś mogę śmiało powiedzieć, że było to uparte kłamstwo półświadome. Zerwała ze mną — a, o ile wiem, zerwała jeszcze z Ksawerym, któremu też opowiadała tę historyę, a który odemnie znał tajemnicę. Można powiedzieć, że to półświadome kłamstwo było treścią życia Florentyny — i że bez niego żałosna wdowa była prawdziwą wdową. — Takem stracił posag tej zacnej damy. a razem przekonałem się, jak to kobiecie pochlebia, kiedy dla niej kto popełni samobójstwo. Stanowczo Stefan chybił.
— Przyznam ci się — rzekł Dantyszek — że kłamstwo dość naiwne i dość niewinne.
— Mówiłem ci, że nie lubię dramatu. W mojem życiu znajdziesz tylko farsy.
— Farsa jest rzeczą bardzo dobrą — i bez farsy życie byłoby zbyt jałowe. Ale i tragedya ma znaczenie: może nawet większe. Kłamstwo jest jednym z warunków koniecznych w związku mężczyzny z kobietą. Znam kłamstwa wyższe, doskonalsze, bardziej boskie i bardziej dyabelskie. Znam kłamstwa niewypowiedziane. Nie należy potępiać kobiecego kłamstwa. Jak kokieterya jest geniuszem kobiety, tak kłamstwo jest pochodzenia nadziemskiego. Bez kłamstwa życie byłoby niemożliwe. Miłość jest to żywioł poza kłamstwem i prawdą. Gdybyśmy zredukowali miłość do prawdy i natury — cóż pozostanie? Poeci — objawiciele kłamstwa, utajonego w żądzy bytu — stworzyli kochankom cały arsenał ogni bengalskich, od których ludzie, oddani miłości, widzą świat w całkiem osobliwych kolorach. Kochankowie zawsze kłamią. Mowa im jest dana właśnie na to, aby samoułudą krasili naturę. Kłamstwo, jak egoizm, należy do sztuk pięknych; każda kobieta kłamie, ale nie każda potrafi kłamać, jak bogini. Kochankowie zawsze sobie kłamią — i błogosławione to kłamstwo, bo z niego dopiero wypływa rzeczywista, utajona prawda bytu, która w naszej codziennej pozornej prawdzie jest niewidzialna...
— A zatem — przerwał Karol — muszę w swojej książeczce dodać, że to nie kobieta, ale mężczyzna vult decipi.
— Jeżeli o co idzie, to oboje — zauważył mecenas, jak na dzisiaj generalny obrońca kobiet. — Mówicie, że kobieta kłamie, a ja powiadam, że właśnie mężczyzna w tych sprawach jest istotą par excellence kłamiącą.
— Mądrość ludowa powiada: nie wierz mężczyźnie jako psu! Oraz mówi: żadne stworzenie tak nie łże, jak człowiek.
— Bardzo zabawną jest teorya Dantyszka o kłamstwie. Ale są różne rodzaje kłamstwa. Wszędzie odbywa się walka Czarnoboga z Białobogiem. Bywa kłamstwo, co uszczęśliwia i kłamstwo, co cię doprowadza do rozpaczy. Gdybyś w życiu spotkał kobietę, która jest samem wcieleniem kłamstwa, która się wije w niem, jak nieuchwytny Proteusz, tobyś może tak się niem nie zachwycał i nie układałbyś katechizmu kłamstwa.
Tak mówił Henryk Nawara, dość głośny autor dramatyczny, o którym już wspominaliśmy poprzednio: był to ulubieniec profesora Tarły, który też nad nim ciągle czuwał po ojcowsku. Nawara miał w życiu jakiś dramat miłosny, którego treść była nam mało znaną, gdyż Henryk był wielce skryty — i mało się wywnętrzał. Dziś jednak wzruszenia szczególne, nastrój wieczoru, burgund, madera — i świeżo przyniesiony stary nadzwyczajny węgrzyn, w małe kieliszki rozlany — przebudziły jego wymowę.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.