Stuartowie (Dumas)/Tom III/Rozdział XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Stuartowie
Wydawca Merzbach
Data wyd. 1844
Druk J. Dietrich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Stuarts
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Stuartowie.

ROZDZIAŁ XXIII.

Królowa wysiadłszy na ląd, padła na kolana aby złożyć dzięki Twórcy za ucieczkę prawie cudowną. Lecz pojmując ile czas jest drogim powstała, odwróciła się ku Jerzemu, który stał na boku, uścisnęła jego równie, i małego Willjamsa.
Przedstawiła ich lordowi Sejton jako swoich wybawców. Jerzy przypomniał jéj pierwszy, że trzeba się oddalić jak najspieszniéj, ponieważ wystrzał armatni już zapewne rozniósł trwogę w okolice. Marja uznała słuszność tego spostrzeżenia, dosiadła przygotowanego dla niej konia z zwykły sobie zręcznością; Marja Seyton wsiadła także na koń, ale już nie tak prędko.
Królowa przywołała Jerzego i Willjamsa aby obok niéj jechali. Lord Seyton jechał za niemi z córką, i to nieliczne grono, w całym biegu konia ruszyło w drogę, objeżdżając wieś Kinross, bo nie śmiało przez nią przejeżdżać, zmierzając ku West-Nidelrie, zamku należącego do lorda Seyton, do którego bram przybyli około godziny siódméj rano.
Zamek ten, jak prawie wszystkie w owej epoce, był obronnym; a ponieważ właściciel podwoił jego załogę oczekując przybycia osoby, którą właśnie przyjmował, przeto królowa chwilowo była bezpieczny. Prócz tego. to miejsce oznaczono za punkt zbierania się stronników Marji, których już uwiadomiono o potrzebie połączenia się, albowiem w téj saméj chwili kiedy na brzeg wysiadła, pojechało czterech wysłańców na cztery strony, z doniesieniem o jéj szczęśliwem uwolnieniu.
Lord Seyton widząc strudzoną królowę, prosił jéj aby spoczęła, i aby była spokojną, gdyby usłyszała przybywający jaki oddział konnych, albowiem będzie to hufiec oczekiwanego wzmocnienia załogi.
W istocie, królowa tak potrzebowała spoczynku, że mimo żądzy ucieszenia się świeżo odzyskaną wolnością, przyjęła ofiarę lorda Seyton i oddaliła się do komnaty od dziewięciu miesięcy dla niéj przygotowanéj. Marja Seyton lubo nie mniéj strudzona, niechciała wprzódy położyć się, dopóki królowa nie położyła się i nie zasnęła; wtedy odeszła do sąsiedniej izby, zostawiwszy drzwi otwarte aby być gotową na rozkaz królowéj.
Po przebudzeniu, pierwszą myślą Marji Sztuart było, że wszystko co się stało jest zwodniczym snem tak bolesnym dla uwięzionych, kiedy otworzywszy oczy widzą po za sobą okracone okna, a przed sobą zasuwy i rygle. Wybiegła więc z łóżka i odziawszy się męzkim płaszczem, pobiegła do okna. Nie ma już krat, nie ma więzienia, nie ma jeziora; lecz żyzna dolina, wzgórza okryte lasami, wielki ogród i dziedziniec pełen żołnierzy, zebranych pod sztandarami jéj najwierniejszych przyjaciół. Na ten widok królowa nie mogła powstrzymać okrzyku radości, a na ten krzyk Marja Seyton przybiegła.
— Patrz kochanko, patrz mówiła królowa, oto chorągiew twojego ojca; oto chorągiew Herrisa! Hamiltona! Ah! moi waleczni i szlachetni panowie nie zapomnieliście swojéj królowéj!... Oh! patrz, patrz kochanko; to wszyscy moi odważni żołnierze, spoglądają, w tę stronę. Widzieli mię. Tak, to ja, moi przyjaciele, to ja, jestem tu! I uniesiona zapałem chciała otworzyć okno, kiedy Marja wstrzymała ją, mówiąc, że tylko płaszcz męzki był całym jéj ubiorem.
Królowa cofnęła się zarumieniona. W tym samym czasie, przyszło jéj na myśl że nie wzięła ze sobą żadnego kobiecego ubioru, że będzie musiała albo nie opuszczać swojéj komnaty, lub zejść odziana liberją, co mogło zadać wielki cios uszanowaniu jakiem pragnęła natchnąć więcéj niż kiedykolwiek swoich obrońców. Lecz Marja uspokoiła ją otwierając szafę pełną sukien z najkosztowniejszych materji i komodę zapełnioną rozlicznemi przedmiotami potrzebnemi do ubrania kobiety.
Królowa chciała już dziękować lordowi Seyton, lecz Marja oświadczała że to podziękowanie nie jéj ojcu lecz Jerzemu należy, ponieważ to on wszystko przygotował.
Nie było czasu do stracenia, albowiem była już piąta godzina z południa, królowa więc przy pomocy Marji Seyton ubierać się zaczęła. Suknie zdawały się bydź jak na nią robione, ponieważ brano miarę na Marję Fleming, która jakeśmy powiedzieli była zupełnie jéj postaci; mogła więc Marja Sztuart ukazać się jeżeli nie jak królowa, to przynajmniéj jak kobieta szczęśliwa i wdzięczna, za okazane dowody poświęcenia.
Po wieczerzy, królowa i lordowie zebrali się na radę, na któréj Marja oglądając się w około siebie, dostrzegła że nie było Jerzego Douglas. Ze zaś znała melancholijny charakter tego młodzieńca, prosiła zgromadzonych aby się zatrzymali przez chwilę, a sama wychodząc z sali, zapytała służących czy nie widzieli Douglasa? odpowiedziano jéj: że udał się przed chwilą do modlitewni. Marja poszła tam natychmiast i w saméj rzeczy spostrzegła Douglasa klęczącego; widać było że zaczął modlitwę, którą zakończył głębokiem zamyśleniem. Marja postąpiła ku niemu; lecz zaledwie kilka kroków zrobiła, Jerzy zadrżał i odwrócił się: poznał chód królowéj. Powstał wię natychmiast, i czekał z uszanowaniem dopóki królowa nie przemówi do niego.
— Cóż to znaczy Douglasie? rzekła Marja. Kiedy wszyscy moi przyjaciele zebrali się na radę jak działać mamy, dla czegóż ty sam tylko nas opuszczasz i przymuszasz mię, żebym cię szukała.
— Dla czego pani? odpowie Jerzy, ponieważ w tém zgromadzeniu, w którem raczyłaś dostrzedz moję nieobecność każdy ma swój zamek, żołnierzy i dobra, które ci ofiarować może, gdy tymczasem ja biedny, tylko mierz i życie złożyć ci mogę w ofierze.
— Zapominasz więc, że wszystko co oni mi teraz ofiarować mogą, byłoby bezużytecznem bez ciebie, ponieważ tobie winnam moje wyswobodzenie; a bez niego czyliż mogłabym korzystać z ich darów. Jeżeli cię tylko zatrzymała obawa, że nie możesz tyle dla mnie uczynić ile oni, pójdź, śmiało Jerzy, bo ty jeden więcéj mi wyświadczyłeś niż oni wszyscy razem uczynić zdołają.
— Przebacz pani, odpowiedział Jerzy, ale nie to tylko jest jedyną moją przyczyną. Jakkolwiek wydziedziczony i wygnany z łona mojéj familji, jestem zawsze Douglasem; a gdzie Douglas równym bydź wszystkim nie może, tam się nie powinien ukazywać. W bitwie, gdzie każdy płaci swoją osobą, inna rzecz, bo tam łaską Boga i siłą miecza, dopełnię mojéj powinności tak, że żadnemu nie ustąpię pierwszeństwa.
— Jerzy, rzekła królowa, podobna odpowiedź jest dla mnie wyrzutem:.... bo jeżeli jesteś wygnańcem i wydziedziczonym, to z mojéj przyczyny. Lecz bądź spokojny, skoro wstąpię znowu na tron moich przodków, odzyskasz wszystko i najwznioślejszy z tych panów, których dumy się obawiasz, będzie musiał uważać cię za równego sobie. Pójdź więc za mną, chcę tego.
— Jestem posłuszny, odpowiedział Jerzy; lecz pozwól mi powiedzieć pani, że królowa Szkocji nie jest wstanie wynagrodzić mi to co uczyniłem dla Marji Sztuart.
To powiedziawszy, szedł za królową, która wprowadziła go do sali radnéj i przedstawiła panom sprzymierzonym jako swojego wybawcę: a ponieważ widziała z jaką dumą niektórzy panowie oddali powitanie młodzieńca, kazała mu usiąść, nie po prawéj ani lewéj siebie, bo te miejsca już były zajęte przez lorda Seyton i hrabiego Argyle, lecz na taborecie, który jéj mały Douglas przyniósł pod nogi; pocałowała go w czoło za tę przysługę a kiedy dziecię wyszło:
— Jerzy, rzekła nachylając się ku młodzieńcowi, ponieważ tak doskonale umiesz brać miarę, zechcesz ubrać twojego kuzyna w moje barwy; jeżeli to nie obrazi dumy Donglasów, pragnę aby był moim paziem.
Na radzie postanowiono naprzód udadź się do zamku Draphan, z tamtąd do miasta Dumbarton, aby najpierwéj zabezpieczyć osobę królowéj; albowiem Dumbarton mogło się trzy miesiące opierać połączonym siłom całéj Szkocji. Postanowiono zarazem, wyjechać nazajutrz po śniadaniu.
Przez całą noc przybywały nowe oddziały wojska, tak, że kiedy dzień zajaśniał, już nie straż bezpieczeństwa, lecz armja oczekiwała odjazdu królowéj.
Tego samego wieczora dostali się aż do Hamilton; tam posiłki ze wszech stron się zgromadzały, tak dalece że szlachta widząc się już w dostatecznéj liczbie aby oprzeć się każdemu napadowi, postanowiła zatrzymać się przez parę dni dla przeglądu wojska i ułożenia aktu sprzysiężenia.
Akt podpisano następnego poranku. W niedzielę Marja była jeszcze więźniem zamku Lochleren, we środę była już na czele sprzymierzenia, w którém dziewięciu hrabiów, ośmiu lordów, dziewięciu biskupów i wielka liczba najznakomitszéj szlachty zobowiązała się nie tylko bronić jéj życia i wolności, ale nadto powrócić koronę.
Po zapewnieniu tych pierwszych środków powszechnego bezpieczeństwa, przystąpiono do przeglądu wojska. W pięknym dniu majowym, ośm tysięcy ludzi wykonało obroty przed królową, która siedziała na miejscu wzniesionem, otoczona znakomitymi naczelnikami, pomiędzy którymi pragnęła zawsze widzieć Douglasa. Każdy oddział przechodząc przed nią, radosną witał ją muzyką i nachylał swoje chorągwie; każdemu oddziałowi odpowiadała królowa uśmiechem i ukłonem tak powabnym, że wszyscy żołnierze wydawali okrzyki zapału i poświęcenia, uczucia te tak silnie w sercu każdego się odzywały, że nie było ani jednego człowieka w całem wojsku, od najpierwszego pana do najbiedniejszego górala, któryby nie uważał już tronu Szkocji jako nową zdobycz królowéj.
Po kilkudniowym spoczynku w Hamilton, Marja Sztuart udała się do Dumbarton, otoczona całém swojém wojskiem, a szczególniéj strażą przyboczną z dwudziestu ludzi złożoną pod dowództwem Jerzego Douglasa. Lecz przybywszy do Rutheglen, dowiedziano się że Murray na czele pięciu tysięcy ludzi, mając pod swojemi rozkazami Mortona, Lindsaya i Willjamsa Douglas, czekał na królowę pod Glazgowem. Otrzymawszy tę wiadomość, całe wojsko zatrzymało się, a wodzowie zgromadzili się na radę.
Był to wypadek wcale nieprzewidziany dla armji, bo nikt nie spodziewał się aby rejent mógł tak prędko stanąć gotowym do boju; a tu nagle dowiadują się że przeciął drogę jak murem z żelaza. Żołnierze okrzykiem radości, a wodzowie większością głosów objawili chęć spotkania się na polu bitwy.
Królowa była obecną na téj na prędce zebranéj radzie, która się odbyła na koniu na małem wzgórzu o kilka kroków od wojska. Bądź z wrodzonéj słabości kobiety, bądź z przeczucia, że Murray wojownik najpierwszy w owym czasie postępuje przeciwko niéj, zaledwie ukryć zdołała dreszcz śmiertelny, który ją przenikał. Pewno ostatnia jego bitwa pod Carberry-Hill, z całą swoją okropnością stawała jéj przed oczyma; bo kiedy widziała że wszyscy głosowali za bitwą, przestrach jéj powiększył się do tego stopnia, że szukała około siebie czyby nie mogła zebrać kilku głosów przeciwnego zdania. Wszyscy mówili, i wszyscy byli za wojną; tylko Jerzy Douglas milczał: przeto królowa zwróciwszy się do niego zapytała:
— A ty Jerzy, rzekła głosem drżącym, dla czego nie masz udziału w radzie? Masz jednakże do tego podwójne prawo, jako wódz a szczególniéj jako nasz przyjaciel.
— Pani, odpowiedział Jerzy, nachylając głowę, jeżeli nie odezwałem się z mojem zdaniem, Wasza Królewska Mość jesteś najmocniej przekonaną, że to nie z obojętności dla jéj sprawy, lecz dla tego, że sam jeden będąc przeciwnego zdania, nic byłbym wysłuchanym.
— Więc Sir Jerzy Douglas nie jest za bitwą? zapytał lord Seyton.
— Nie tylko nie jestem za tém aby jéj szukać, odpowie Jerzy Douglas, ale chciałbym aby jéj unikać.
— Jest to rada bardzo rostropna, jak na człowieka w twoim wieku, rzekł uśmiechając się lord Hamilton, i chętniebyśmy ją przyjęli, gdybyśmy byli jeden przeciwko dziesięciu; lecz nie sądzę aby ci dostojni panowie przyjęli ją wtenczas, gdy jesteśmy trzech przeciwko dwom.
— Dla tego też nie udzielałem jéj wcale, odparł Jerzy, i byłbym milczał, gdyby mi królowa, rzekł daléj schylając głowę na ten wyraz, nie rozkazała mówić.
— I sprawiedliwie uczyniła Jéj Królewska Mość, rzekł lord Seyton, w obecnéj chwili, dobrze jest wiedzieć co kto myśli, i co na kogo liczyć można.
— Milordzie, odpowiedział Douglas, gdyby tu szło tylko o naszą sprawę, i gdybyśmy w téj grze krwawéj wojny, grali tylko o nasz byt, możebym inaczej mówił, i życzyłbym tylko lordowi Seyton aby dla honoru swojéj rodziny i w nagrodę poświęcenia swojego dla królowéj, był tylko zawsze o długość dwóch włóczni oddalony od konia, na którym siedzę; lecz kiedy idzie o życie i sprawę królowéj, duma Douglasów uledz powinna i ulega, jak widzisz, przed obawą jakiegoś niepowetowanego nieszczęścia. Zwróćmy się milordzie, odprowadźmy królowę do Dumbarton, zostawmy przy niéj stosowny obronę, a potem każdy z nas na czele tysiąc pięćset górali, uderzmy na pięć tysięcy żołnierzy Murraya; wtenczas do was należeć będę, i zobaczemy, kto z nas dwóch Milordzie pierwszy ustąpi z pola bitwy.
— Tymczasem, odpowiedział Seyton, odwrót w téj chwili, także będzie ucieczką przed nieprzyjacielem.
— Nie, nie — bitwa! bitwa! wołali naczelnicy.
— Przynajmniéj, rzekł Douglas, nie uderzajcie na niego w tém stanowisku w którém stoi i przedewszystkiem pomyślcie o bezpieczeństwie królowéj.
— Chart równie po górach jak w dolinach ściga zająca, odpowiedział Hamilton.
— Tak, zająca, mówił cicho Douglas, lecz upatruje chwili kiedy napaść na niedźwiedzia i wilka.
— Naprzód! naprzód! krzyknęła szlachta jednogłośnie; a kiedy staniemy naprzeciw nieprzyjaciela, będzie dosyć czasu ułożyć porządek bitwy.
— A więc naprzód, kiedy tak chcecie; wiecie dobrze, że to jest głos mojéj rodziny, a kiedy nadejdzie chwila, wierzcie mi, nie ostatnim będę z którego piersi da się usłyszeć.
— Jerzy, rzekła z cicha królowa, kładąc rękę na ramieniu młodzieńca, nic opuścisz mię ani na chwilę podczas bitwy.
— Uczynię wszystko co Wasza Królewska Mość rozkażesz; zwracam tylko jéj uwagę, że potem co powiedziałem, sadzić będą żem lękliwy.
— A ja im odpowiem, że to jest moja wyraźna wola abyś przy mnie pozostał, a tobie odpowiadam, że cię zatrzymuję przy sobie, jako najwaleczniejszego rycerza i jako najwierniejszego przyjaciela.
— Cokolwiek Wasza Królewska Mość rozkażesz, odpowie Douglas, wykonam.
— Dobrze więc, rzekła królowa nieco zaspokojona przyrzeczeniem młodziana, ponieważ chcecie panowie tego, naprzód! nie, powiedzą że mniéj ufam mojéj własnéj sprawie, niż ci wierni słudzy, którzy stanęli w jéj obronie.
Natychmiast okrzyk; naprzód! rozległ się po całem wojsku, które z zaufaniem i radością puściło się w drogę, zboczywszy cokolwiek aby się dostać na drogę do Langside.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.