Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cznie, on zaś ostro odpowiedział... a potem nogi za pas i w dyrdy do okolicy. Powiedział, że woli chleb z wodą jeść, niż marcypany z ubligą i hańbą.

Konstanty.. Co do tego, że honor cenił, to miał racyę!
Pancewicz (mówi piskliwym głosem). Nie bardzo. Na obowiązku będąc, panie dobrodzieju, zawsze coś znieść trzeba.
Zaniewski. Duma, co się wyrzeka korzyści, byle swoje zadowolenie mieć, jest głupią i grzeszną.
Konstanty.. No tak, ale pamiętać należy, że z Osipowiczów wszystkie rody pańskie poszły. Przeddziad mój był równy wojewodzie, a ja panu Korowickiemu.
Zaniewski (do żony). Komu?
Barbara. Panu Korowickiemu. Sąsiad Tołłoczek... pan, arystokrat...
Oktawia. To też i Gabryś, jak każdy Osipowicz, hardy...
Barbara. A jaki brat z niego... jakich mało!
Konstanty.. Czy Basia przymawia?... a któż z Osipowiczów złym bratem?
Barbara. Odczep się; nie przymawiam. Przywiózł z sobą oszczędzone z pensyi dwieście rubli pono, któreby mu się przydały na kupienie krówki, szczepków fruktowych do zasadzenia w sadziku, bryczuchny okutej i różnych statków gospodarskich. Wtem przyjeżdża jedyna jego siostra — ta, co za młynarzem, o półtory mili stąd siedzi — i jak zacznie jęczyć, jak zacznie prosić: pożycz mi swoje pieniądze, pożycz i pożycz, bo młyn u nas stary i reperować go trzeba, a nie mając za co uczynić tego, z dziećmi