Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Salomea. Czy Gabryś da mi swój mirt na wianeczek i bukieciki?
Gabryel. A właśnie dla tego przyniosłem. Niech Salusia zobaczy. (Zbliżają się razem do komody). Salusi podoba się mój heliotrop?... Jeśli się podoba, to niech go Salusia weźmie... Nie?... E! kiedy bo Salusia tak rozgląda się jakoś, jakby nic nie widziała. Niech-że Salusia mirtom się przypatrzy.
Salomea. Prawda... Gabryś ma teraz dwa mirty. Dawniej przecież miał tylko jeden?
Gabryel. A tak; ten starszy zasadziłem dziewięć lat temu, kiedy Salusia niedorosłą jeszcze była, myśląc Ga sobie, że jak raz na tę porę wybuja, w której Salusia za mąż wychodzić będzie. Ale potem, cosić trzy lata temu, zasadziłem drugi, aby Salusia dostatnio go miała na ślubny wianeczek i bukieciki dla asysty.
Salomea. To Gabryś umyślnie dla mnie te mirty hodował?
Gabryel. A jakże!
Salomea. Dziękuję. Gabryś mnie lubi i kwiatki lubi. Dla mnie nic Gabryś dobrego zrobić nie może, choćby i chciał, ale kwiatki hoduje z umiłowaniem, roztaczając nad niemi pieczołowitość, jakby nad dziećmi. Ładnie u Gabrysia w chatce z temi i innemi wazonikami. Tylko czemu Gabryś jeszcze ptaków jakich, między kwiatami, w klateczkach nie trzyma? Ja tak lubię ptaszki... Sama chciałabym być ptakiem?
Gabryel. Nie trzymam, bo mnie żal biedactwa. Ptakom w klatce męka okropna! I na co miałbym wię-