Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Oktawia (gryźliwie). A chodźmy... niech króluje! pani wielmożna, jaśnie... jaśnie oświęcona... (Idzie do do drzwi bokówki). Kasia! balję sprzątnij! (Zabieraz Barbarą bieliznę i razem z nią oddala się. Po chwili wchodzi dziewka i balję wynosi).
Adam. Oj! byłoby to dobrze, żeby pana Cydzika dyabli wzięli, tylko, że tak się nie stanie na moje nieszczęście... a co gorzej, że to on nam pannę Salomeę zabierze.
Salomea (zamyślona). Oho! kiedy to jeszcze będzie! (Słychać za sceną Gabryela grającego na skrzypcach: „Idzie żołnierz borem lasem“). Gabryś!... Gabryś gra!... ach! jak ślicznie! jak miło! że aż duszę przenika... (Do wszystkich, popychając ich ku drzwiom). Idźcie, panowie, idźcie!... już czas. Mnie nie o śmieszkach i zabawie teraz myśleć... Idźcie, idźcie już, proszę... A powiedźcie Gabrysiowi, że go chcę widzieć i z nim pomówić. (Do Adama, który jeden jeszcze przy drzwiach pozostał i chce ją w rękę pocałować, mówi niecierpliwie, tupiąc nogą). Dość tego, odczep się pan i wynoś czemprędzej! (Adam wychodzi).
SCENA PIĄTA.
SALOMEA potem GABRYEL.
Salomea (sama. Wraca na środek izby, przeciera oczy, potem nagle jakby ze snu zbudzona, załamuje ręce i woła). Jezus Marya! jutro! już jutro! (Po chwili). Ja nie chcę... nie chcę... (Idzie do kanapy, siada, opiera głowę na ręku i marzy). Oj, doloż moja, dolo! (Po chwili wyciąga ręce, jakby kogoś przed sobą widziała). Jerzy!