Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
SCENA PIERWSZA.
FLORYAN KULESZA, JERZY CHUTKO.
Kulesza (śmiejąc się). Więc nam panie Jerzy wymawiasz wikt, mieszkanie i opierunek... i wynieść się pragniesz z Laskowa na leśniczówkę?
Jerzy. Za trzy tygodni; bo za dwa chata w leśniczówce będzie gotowa; za sześć — daj Boże doczekać — mój ślub z Salusią. A przecież muszę przybrać i przystroić gniazdeczko na przyjęcie takiego ślicznego ptaszka!
Kulesza. Ha! słyszałem, słyszałem... Ponoć istotnie bardzo ładna.
Jerzy. Cudna!... Figurkę ma piękną i twarz do róży podobną, ale ze wszystkiego najosobliwsze oczy, głębokie, gorejące, skier pelne. Jak żyję nie widziałem takich u innej.
Kulesza. No! bo i nie długo żyjesz mój chłopcze! Młokos jeszcze z waszeci, co się zowie młokos, kochany panie Jerzy.
Jerzy. Przed panem, co mi tyle życzliwości okazujesz, to się zwierzam, jak przed ojcem rodzonym, choć z obcymi umiem trzymać usta zamknięte, niby na kłódkę.
Kulesza. Ja ci też wdzięczen jestem za zaufanie, bo cię cenię i szanuję. No, gadaj-że już o niej, widzę bowiem, że milczenie piecze cię i pali.
Jerzy. Czasem zdaje mi się, że w jej oczach wypisano: „Twoją będę, albo umrę!“ Z poza gorącego lubienia wygląda z nich śmierć!