Strona:Zygmunt Różycki - Wybór poezji.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I idzie jasna, mgieł osnuta zwojem,
A za nią dróżką, wyścieloną rosą,
Białe dziewczęta płyną białym rojem,
I w małych dłoniach rąbki szat jej niosą
I, spoglądając na przezroczą panią,
Różanem kwieciem lekko sypią na nią...

Sypią i sypią, a motyli rzesza,
O jasnych skrzydłach, malowanych tęczą,
Na jej ramionach sennie się zawiesza,
I chóry muszek pozłocistych brzęczą
I, utworzywszy nad jej głową wianek,
Pocichu szepcą: już świt... już poranek...

Wtem znika Psyche, w ciszę się rozwiewa,
W mrok się przetapia złoty błysk świtania
I tylko w dali gdzieś różane drzewa
Z przed moich oczu lekka mgła przesłania
I jeszcze dusza wonią się napawa,
Ale niedługo: z snu wykwita jawa...

O, smutna jawo — o, przesmutne życie,
Czemu mi ogniem przepalacie duszę,
Czemu pałace świetlane burzycie
Utkane z tęczy — i dlaczego muszę
Wieczyście cierpieć i tęsknić bezkreśnie
Do owych gajów, którem widział we śnie?..