Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skudztwa nie robił, bo to stara rudera, tyle co i nic nie warto! I to się we „wodzie“ rozniesło, i panie się wypakowały stamtąd — i tylo...
Zakręciła się i uciekła.
Ba, myślę, źle! Skrupi się na mnie! Będzie w domu Sodoma! Trzeba zrobić krok jakiś stanowczy, niezłomny!
Dla nabrania myśli, wybiegam na podwórze i mimowoli rzucam wzrokiem na sprawcę tylu przykrości. Stoi sobie uśmiechnięty, oczy mu się świecą żółtawem światłem, przytem ma wygląd godny pożałowania. Pomimo ciągłego bielenia wygląda jak dziad obtargany, skulony jak kaleka i jakby mnie chciał urągać, pali sobie najwidoczniej fajkę, bo mu się z komina kurzy.
Wpadam na ten widok w szaloną pasję, a z piersi mej wylatuje okropny głos: „Sprzedam cię, łajdaku!...“
...Od tygodnia maluję go znowu z frontu, z tyłu i we środku!... We wszystkich dziennikach umieściłem ogłoszenie, poruszyłem niebo i ziemię, aby się go pozbyć, aby sprzedać ten zaciszny i tak milutki domek, który zalał mi już tyle sadła za skórę.
Korzystając ze sposobności, zwracam się i do Was Szanowni czytelnicy, może który z Was zechce podać rękę szczęściu, może pragnie który z Was uszczęśliwić siebie, okazja ta daje wszelką gwarancję, wszelką pewność, że nikt się nie zawiedzie, — to proszę! Przybijemy, interes skończony — kwita i basta!...
A dalibóg, że warto — nikt nie pożałuje. Dom pyszny, położenie prześliczne, słońce, księżyc, staw, lasek, ptaszki, żabki — i cały rok kwitnąca lipa!...