Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrodziła się z mej myśli — jak kość z kości! Zawsze wyjdę z sukcesem, — pogwizdując pod nosem: „Mąż panem domu!...“
Aby jednak zadokumentować jeszcze szerszy mój polot, postanowiłem nie budować — ale kupić dom już wybudowany! Z takim to i mniej kłopotu i mniej zachodu i jest się prędzej jego właścicielem, na czem jak się przekonałem, bardzo mojej żonie zależało.
Myśl wspaniała — godna lepszej doli.
Jako człowiek praktyczny, w pierwszym rzędzie wziąłem się do obliczenia kasy. Na każdy banknocik dmucham kilka razy, czy się nie zlepił, sumuję je później razem skrupulatnie i przekonuję się, że mam okrągło 16.000 koron.
Palę więc ogłoszenie w dziennikach dużemi literami, że kupię dom.
Wynik był straszny! Istna pielgrzymka Mahometan do Mekki — lub właściwie izraela do Ziemi obiecanej.
Na schodach, w sieniach, w bramie, wszędzie pełno pośredników.
Każdy z tych obywateli jak sobie szczęścia pragnie i żeby jutra nie doczekał, tak mnie jednemu tylko dobrze życzy. Żeby nie to, że dom kupuję, byłbym nigdy nie wiedział, iż posiadam tyle sympatji u tych ludzi, których w rzeczy samej pierwszy raz w życiu miałem tę wielką przyjemność ujrzeć i poznać.
I proszę państwa — ubrali mnie ci dobrodzieje tak ładnie, że już się z tego widocznie nigdy nie otrzepię!
Wprawdzie dom mam, okolony parkanem, samotnie spoglądający na otaczające go suche krzaki, z pooblatywanym tynkiem, w który go oblepiono, by łatwiej mię złapać, obok znajduje się bagno, zasilające obficie mury tego domu, suchego jak orzech, w myśl zapewnienia rozmaitych faktorów — nader wspaniałą wilgocią! Przytem dom ten ma pech. Naprzód zapisano go pod numerem 13, cyfrę stanowczo fatalną, odkąd świat istnieje i ma szczęście do lokatorów, którzy nie płacą. Co 3 lub 4 miesiące każę malować na przyjęcie nowego lokatora — i znowu ta sama historja — wyprowadza się, nie płaci, a ja znowu maluję!...