Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
INKASENCI.





Działo się to w przededniu wyborów... Do p. Aleksandra Getritza, właściciela sklepu ze świętościami, obok Katedry lwowskiej, weszło dwóch panów, zamykając skrzętnie drzwi za sobą. „Panami“ to oni właściwie nie byli, gdyż z wyglądu wziąć ich było można raczej za zwykłych batiarów zamarstynowskich, ale w sezonie przedwyborczym ktoby tak czynił, byłby lekkomyślnym, bo niewiadomo, gdzie i na co tacy panowie przydać się mogą, — a jak świadczą niedawne wypadki, potrafią się oni wydrapać na wybitne szczele drabiny społecznej, ażeby gasić świeczniki narodowe.
Pan Getritz jest człowiekiem jowialnym, o uśmiechniętych oczach i podługowatej twarzy, którą ściąga lub przydłuża, w miarę tego, w jakiem jest usposobieniu i sytuacyi, a w chwilach, gdy potrzebuje namysłu, czyści zawzięcie cwikier w rogowej oprawie.
Obecna chwila była jednak taka, że p. Getritz dla pewności cofnął się za ladę i z tamtąd rzucił badawczem okiem na przybyszów, chcąc ich zapytać o szczęśliwą okoliczność, która ich sprowadziła w jego podwoje.
Zanim jednak kilkakrotnie skurczył i wyprostował twarz, jeden z przybyszów przemówił do niego w te słowa:
— Kandydat dobrodziej pozwoli, że rekomendacya będzie z naszej strony względem osobowości naszej. Ja się mianuję Wojciech Krętacz, a kolega mój Petro Karuzel. Latem urzędujemy na Placu Powystawowym przy karuzeli, którą kandydat znać musi, bo ma i wózki i sanki i inne rzeczy z drzewa ciosane. Tym interesem to ja kręcę, a Pietro wybiera od gości po dwa centy, — to go też