Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jorkasza Kocha, ani finanserów, godna nazwy: „Bolszewickiego składu tytoniu i cygar“.
I tego wszystkiego mój przyjaciel nie widzi, bo go niema.
Strapiony przechodzę onegdaj ulicą Żółkiewską, gdy od zamkniętej rampy kolejowej z naładowanego po brzegi wozu dolatuje mnie głos tubalny mego przyjaciela:
— A ty niedołęgo, co tu robisz?!
— O Boże! to ty?!
— A tak, to ja... tylko dlaczego ty jesteś taki strapiony?
— Ja, widzisz, za tobą! Tak jakoś przepadłeś, długo cię niema, a mnie tak tęskno za tobą!
W tej chwili mój przyjaciel zeskoczył z wozu, chwycił mię w ramiona i tak serdecznie zaczął ściskać, że o mało duszy mi nie udusił!
— Oj, ty poczciwy warjacie, chciałeś, abym siedział we Lwowie i oglądał się na aprowizacyę. Patrzaj na mnie, mam pyski czerwone?
— Tak jest, ty masz pyski czerwone!
— Otóż widzisz, jednego dnia, gdy mi dojadły te świństwa ogonkowe, wyjechałem w Żółkiewskie, do pierwszego z kraju dworu. Opowiedziałem się, jako znajomy dziedzica i zaskoczony nocą w drodze. Ugoszczono mnie po staropolsku, a że jestem i wymowny i nadskakujący, proszono mnie, abym kilka dni pozostał. Po tygodniu dano mi worek mąki, kaszy, kilka kilogramów masła grochu, słoniny i wózek, aby to za mną fornal odwiózł do Lwowa!...
— I przyjechałeś?
— Ależ gdzie tam! Przez wdzięczność ofiarowałem się zawieźć pozdrowienie do sąsiedztwa, o kilka kilometrów do następnego dworu, gdzie były jeszcze dwie panny na wydaniu.
— I pojechałeś?
— Naturalnie! Przyjęto mnie z taką uciechą, że o wyjeździe nie było mowy; po dwóch tygodniach dano mi swoje konie i wóz drabiniasty, na który prócz poprzednich moich prowiantów, doładowano taką masę swoich,