Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak i tak, że zjedzą! A u mnie to inaczej! A o! niech się pani Franciszkowa popatrzy.
— A ten bury, to taki żarłok i jeszcze swoje dzieci sprowadził! patrzno pani Pawłowa!...
— Żeby to dzieci, ale u mnie cała familia!... widzi pani!...
— A szlak by ich trafił!
— Złodzieje, pasibrzuchy!
— Zrujnują człowieka!
— Na dziady sprowadzą!...
Słysząc te narzekania, spłoszyłem wróble, które uciekły na pobliskie drzewka.
— A to co!... Pana babci interes! Patrzcie! dygnitarz, będzie tu biedne ptaszyny płoszył!
— Opiekun! psia mu robota! — wołała pani Pawłowa.
— Głodomór!... Ptaszynie zazdrości!... Ta popatrz szlachetna osobo, co koń z siebie wypuszcza, samą słomę, to gdzież się to biedactwo pożywi!
Chciałem coś odpowiedzieć, ale pani Pawłowa dorzuciła:
— Niech jegomość szuruje i pyska tu nie otwiera i godność naszą nie poniewiera, bo jak Boga kochanego...
Ponieważ pani Pawłowa zrobiła przy tem ruch, dający dużo do myślenia, więc prędko wskoczyłem do tramwaju i pojechałem do naszej aprowizacyi, gdzie do jutra stać będę w ogonku, aby się dowiedzieć, że nic niema.
I w tej chwili żałowałem, że nie jestem jednym z tych wróbli, które mają na poczciwych sercach opartą tak znakomitą aprowizacyę!





Wojenne ogonki.

Wstałem o godzinie czwartej rano, aby stawić się na czas w ogonku tytoniowym przy ul. Akademickiej l. 3.
Na dworze było pochmurno, a nasz poczciwy polski „kapuśniaczek“ padał sobie już trzeci dzień, a to dlatego, że zwykle pada przez dni siedem, więc powinien był