Strona:Zweig - Amok.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziła odemnie, bo była tak podobna do tamtej przeklętej kocicy.
Bez pieniędzy, bez zegarka, bez iluzji wyjechałem z Europy i nie byłem nawet zasmucony, kiedy wypłynęliśmy z portu. A potem siedziałem tak samo na pokładzie, jak pan teraz, i jak siedzieli wszyscy, i patrzyłem na krzyż południa i na palmy, serce mi rosło — ach, lasy, samotność, cisza... marzyłem!...
Samotności miałem niedługo dosyć. Nie posłali mnie ani do Batawji ani Surabaji, do miasta, gdzie są ludzie, kluby, golf, książki i gazety — tylko do... nazwa tu jest rzeczą obojętną — do jakiejś obwodowej stacji, dwa dni jazdy z najbliższego miasta. Kilku nudnych zaschniętych urzędników, kilku half-cast, to było moje towarzystwo, zresztą tylko las i las, plantacje, gąszcz i bagna.

Zpoczątku było jeszcze znośnie: robiłem rozmaite studja; raz, kiedy wice-rezydent w podróży inspekcyjnej wywalił się razem z samochodem i zdruzgotał sobie nogę, zrobiłem bez asystenta operację, o której dużo mówiono; zbierałem trucizny i broń krajowców, zajmowałem się tysiącem drobiazgów, żeby się trzymać i nie ulec apatji. Ale to wszystko było możliwe tylko tak długo, jak długo siły, które przywiozłem z Europy, jeszcze we mnie funkcjonowały; potem zacząłem usychać. Tych kilku Europejczyków nudziło mnie, zerwałem stosunki z nimi, zacząłem pić i marzyć. Musiałem wytrzymać jeszcze tylko dwa lata, potem byłem wolny, z pensją, mogłem, mogłem wrócić do Europy i jeszcze raz rozpocząć życie na nowo. Właściwie nic już nie robiłem więcej, tylko czekałem, leżałem i cze-

23