Strona:Zweig - Amok.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Musiałem zrobić jakiś ruch, bo przerwał nagle.

— Ach tak, pan protestuje... rozumiem! Pan jest zachwycony Indjami, świątyniami i drzewami palmowemi i całą romantyką dwumiesięcznej podróży. Tak, czarodziejski jest ten świat podzwrotnikowy, jeśli się go widzi z okien kolei, samochodu lub z rikszy; nie odczuwałem tego także inaczej, kiedy przybyłem tu przed siedmiu laty. O czem ja nie marzyłem wtedy! Chciałem się uczyć języków i czytać święte księgi w oryginale, studjować choroby, pracować naukowo, poznać psychikę krajowców — zostać misjonarzem ludzkości, cywilizacji... Wszyscy, którzy tu przyjeżdżają, marzą o tem samem. Ale w tej niewidocznej cieplarni traci się siły, gorączka — której się przecież dostaje, choćby się nie wiem wiele zażyło chininy, — przenika człowieka do szpiku, czyni go leniwym, ociężałym, rozmiękłym. Jest się jako Europejczyk odciętym od swego własnego ja, kiedy się z wielkiego miasta przyjedzie do takiej bagnistej, przeklętej miejscowości, po krótszym czy dłuższym czasie każdy jest podcięty, jedni piją, drudzy palą opjum, niektórzy biją się ze sobą, jak bestje — na każdego przyjdzie jakieś obłąkanie. Tęskni się do Europy, marzy się o tem, żeby raz przejść ulicą, siedzieć w jasnym pokoju z białymi ludźmi, rok w rok marzy się o tem, a kiedy przyjdzie potem czas wakacyj, jest się wtedy już za leniwym, żeby wyjechać. Wie się, że tam jest się już zapomnianym, obcym, muszlą w morzu... Zostaje się, niedołężnieje, marnieje w tych gorących mokrych lasach. Przeklętym niech będzie ten dzień, kiedy się sprzedałem do tego bag-

21