Strona:Zweig - Amok.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodzącej między tymi, którzy Cię odwiedzali a tym, jakim byłeś. Przychodzili młodzi ludzie, Twoi koledzy, z którymi śmiałeś się i dokazywałeś, przychodzili obszarpani studenci, a potem znowu damy, przyjeżdżające w samochodach, raz był dyrektor opery, wielki kapelmistrz, którego widywałam tylko zdaleka, jak dyrygował orkiestrą. Potem znowu małe dziewczęta, które chodziły jeszcze do szkoły, wślizgiwały się nieśmiało. Wogóle dużo, bardzo dużo kobiet. Widząc to, nie myślałam sobie nic nadzwyczajnego, nawet wtedy, kiedy idąc raz do szkoły rano zobaczyłam jakąś szczelnie zawoalowaną damę, wychodzącą od Ciebie — miałam dopiero trzynaście lat, a namiętna ciekawość, z jaką śledziłam Cię i czatowałam na Ciebie, nie uświadamiała sobie jeszcze w dziecku, że to już była miłość.
Ale pamiętam dobrze, mój ukochany, ów dzień i godzinę, kiedy raz na zawsze oddałam Ci moje serce. Byłam na przechadzce z koleżanką, stałyśmy, rozmawiając, przed bramą. Naraz zajechał samochód i w tej samej chwili Ty zeskoczyłeś ze stopnia owym niecierpliwym, elastycznym ruchem, który mnie do dziś dnia zachwyca. Chciałeś wejść do domu. Mimowoli zmusiło mnie coś, żeby Ci otworzyć drzwi, tak, że zastąpiłam Ci drogę, zderzyliśmy się prawie. Spojrzałeś na mnie ciepłym, miękkim wzrokiem, który był jakby pieszczotą, uśmiechnąłeś się do mnie — doprawdy, nie mogę tego inaczej określić jak — z miłością — i powiedziałeś cicho i prawie poufałym tonem:
— Dziękuję panience.

To wszystko, mój ukochany, ale od tej chwili,

204