Strona:Zweig - Amok.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

syłającego. Pomyślał, że jest to co najmniej dziwne, i wziął powtórnie pismo do ręki.
„Do Ciebie, który mnie nie znałeś nigdy!” — było napisane jako nagłówek.
Zdziwiony zatrzymał się: czy stosowało się to rzeczywiście do niego, czy do jakiegoś innego człowieka? Zaciekawiony zaczął czytać:

„— Moje dziecko umarło wczoraj — trzy dni i trzy noce walczyłam ze śmiercią o życie tej drobnej, delikatnej istoty. Przez czterdzieści godzin, podczas których grypa trzęsła gorączką to biedne ciałko, siedziałam przy jego łóżku. Kładłam mu zimne okłady na rozpaloną głowę, trzymałam jego niespokojne rączęta w moich rękach w dzień i w nocy. Trzeciego wieczoru siły mnie opuściły. Nie byłam w stanie dłużej patrzeć, powieki zamykały mi się mimowoli. Na trzy, może cztery godziny zasnęłam na twardem krześle, a przez ten czas śmierć mi go zabrała. Teraz leży tam, mój słodki, biedny chłopczyna w swem wązkiem, dziecinnem łóżeczku, w tej samej pozycji, w której wczoraj umarł, tylko oczy mu zamknęli, jego rozumne, ciemne oczy, ręce spletli mu ponad białą koszulką i zapalili cztery świece, wysoko na czterech rogach łóżka. Nie mam odwagi spojrzeć tam, nie mam odwagi się ruszyć, bo kiedy płomyki świec zamigocą, przelatują cienie po jego twarzy i po zaciśniętych ustach i wtedy wydaje się, że się porusza i mogłabym przypuścić, że nie umarł, że zbudzi się znowu i powie do mnie kilka pieszczotliwych słów swym kochanym, dziecinnym głosem. Ale wiem, że on nie żyje i nie chcę więcej patrzeć w tę stronę, żeby nie mieć jeszcze raz na-

196