Strona:Zweig - Amok.pdf/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzisiejsza noc tak pięknie zniszczyła we mnie. Nie, aby tylko nie stać się napowrót tym samym poprawnym, zimnym, nieodczuwającym świata dżentelmenem, jakim byłem wczoraj i dawniej, raczej zapaść się we wszystkie głębiny zbrodni i okropności, ale jednak w prawdę życia... Byłem zmęczony, niewypowiedzianie zmęczony, a jednak bałem się, że zagasną we mnie wszystkie gorące, żywe uczucia, które ta noc rozpaliła we mnie, i to wszystko stanie się tylko ulotnem i nieutrwalonem przeżyciem, jak jakiś sen fantastyczny.

Ale na drugi dzień zbudziłem się wesoły, i nic nie ubyło we mnie z owego płynącego wdzięcznie uczucia. Od tego czasu minęło już cztery miesiące, ale dawna martwota nie powróciła, kwitnę jeszcze ciągle, raduję się każdym rozpoczynającym się dniem. To magiczne upojenie, odkąd naraz straciłem grunt świata pod nogami, odkąd spadłem w nieznane głębie, i przy tem spadaniu w przepaść czułem odurzony zawrotną szybkość, — owa gorączka ustąpiła naturalnie, ale od tej chwili czuję z każdem tchnieniem własną, gorącą krew, i czuję odnawiającą się codziennie rozkosz życia. Wiem, że stałem się innym człowiekiem, obdarzonym innemi zmysłami, inną wrażliwością i o wiele silniejszą świadomością. Nie śmiem naturalnie twierdzić, że stałem się lepszy; wiem tylko, że jestem szczęśliwszy, bo znalazłem jakiś cel w mojem wyziębłem życiu, sens, na którego określenie nie znajduję żadnego innego słowa, tylko słowo: życie. Od tego czasu nie zabraniam sobie niczego, bo uważam formy mojego „towarzystwa” za chimeryczne, nie

188