Strona:Zweig - Amok.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widocznie tego sąsiada, który tu musiał siedzieć cały czas bez ruchu. Jeszcze niezupełnie przytomny wyrzekłem po niemiecku:
— Przepraszam.
— O, proszę — odpowiedział głos z ciemonści po niemiecku.
Nie umiem opisać, jak dziwne i nieprzyjemne było to siedzenie w milczeniu blisko siebie w ciemnościach, jeden obok drugiego, nie widząc się nawzajem. Mimowoli miałem wrażenie, jakby ten człowiek patrzył na mnie ustawicznie tak samo, jak ja na niego patrzyłem. Ale tak silne było to białe błyszczące światło ponad nami, że jeden drugiego nie mógł widzieć, nic, tylko zarys konturów w cieniu. Zdawało mi się jedynie, że słyszę oddech i syczący szmer ssania fajki.

To milczenie było ponad siły. Byłbym najchętniej odszedł, ale wydawało mi się, że byłoby to za gwałtowne, za nagłe. Zakłopotany wyjąłem papierosa. Zapałka syknęła i przez chwilę drgał promyk światła w ciasnej przestrzeni. Zobaczyłem poza okularami obcą twarz, której nigdy nie widziałem dotąd na okręcie, przy żadnym posiłku, w żadnym korytarzu; czy to nagłe światło było przykre dla oczu, czy też była to halucynacja, ale twarz ta wydawała mi się przerażająco wykrzywiona, ponura, djabelska. Ale zanim wyraźnie spostrzegłem pojedyńcze szczegóły, ciemność połknęła znowu śpiesznie oświetlone linje, widziałem jak przedtem tylko kontury jakiejś postaci ciemnej i wciśniętej w ciemność, i kiedy niekiedy krągły płomień ognistego pierścienia fajki w powietrzu. Żaden z

13