Strona:Zweig - Amok.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zeli, oddychając z trudem, niecierpliwiąc się, żeby ten ucisk milczenia i tę mękę osamotnienia wyrzucić z siebie, a jednak nie zrobić żadnego ruchu, nie wydać żadnego głosu, nie wymówić żadnego słowa. Stałem tylko i patrzyłem na plac, oświetlony drgającym refleksem kręcących się świateł, stałem i patrzyłem z wyspy światła w ciemność, z niedorzecznem oczekiwaniem patrząc na każdego, kto przyciągnięty jaskrawem światłem na chwilę zwrócił się w tę stronę. Ale oczy ludzkie ześlizgiwały się po mnie zimno, nikt mnie nie chciał, nikt mnie nie wyzwoli z tego strasznego stanu...

Wiem, że byłoby szaleństwem chcieć komuś opisać, albo wytłómaczyć to, że ja, kulturalny, elegancki człowiek, należący do najlepszego towarzystwa, bogaty, niezależny, zaprzyjaźniony z elitą miljonowego miasta stałem tej nocy przez godzinę oparty o słup jakiejś rozstrojonej, piszczącej, nieustannie się kręcącej karuzeli i słuchałem dwadzieścia, czterdzieści, sto razy tej samej potykającej się polki, tego samego ciągnącego się walca, i patrzyłem na te same idjotyczne głowy końskie z malowanego drzewa, przesuwające się raz po raz koło mnie i nie ruszałem się z miejsca — wskutek zawziętego uporu, wskutek jakiegoś magicznego uczucia, że zmuszę los moją wolą. Wiem, ze w tej chwili działałem bezmyślnie, ale w tej bezmyślnej wytrwałości było takie napięcie nerwów, taki stalowy skurcz wszystkich muskułów, jak może czują tylko ludzie, spadający w przepaść, na chwilę przed śmiercią; moje całe puste życie powróciło naraz, jak przypływ wody i spię-

165