Strona:Zweig - Amok.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciałem tę grę fantazji jeszcze przedłużyć, jakiś lekki dreszcz rozkoszy towarzyszył tym śmiałym marzeniom, zamknąłem oczy, pewien, że kiedy podniosę powieki i zwrócę się do niej, zewnętrzny obraz odpowie w zupełności wewnętrznemu.

W tej chwili postąpiła o krok. Mimowoli otworzyłem oczy i zirytowałem się. Nie zgadłem — wszystko było inne, sprzeciwiające się w złośliwy sposób obrazowi mojej fantazji. Nie miała zielonej sukni, tylko białą, nie była wcale szczupła, tylko pełna i szeroka w biodrach, na różowej twarzy nie rysowała się nigdzie muszka wymarzona przezemnie, a zamiast czarnych włosów błyszczały czerwono-złote z pod jasnego kapelusza. Żadne z moich przypuszczeń nie zgadzało się z jej obrazem, ale kobieta ta była piękna, wyzywająco piękna, pomimo, że zrażony w głupiej ambicji i psychologicznej próżności broniłem się przed uznaniem tej urody. Ale i ów opór we mnie odczuwał silny zmysłowy urok, który był w tej kobiecie, sex-appel wabił w jej silnej, a jednocześnie miękkiej kobiecości. Śmiała się znowu głośno, widać było jej białe silne zęby i musiałem przyznać, że ten gorący zmysłowy śmiech zgadzał się przedziwnie z wybujałością jej istoty; wszystko w niej było takie wyzywające: wysoko sklepione piersi, naprzód podana broda, ostre spojrzenie, śmiało zarysowany nos, ręka, która silnie opierała się na parasolce. Tu był ów kobiecy żywioł, owa pierwotna siła, owa przenikliwa pokusa, ucieleśniona pochodnia namiętności. Obok niej stał elegancki, trochę już podstarzały porucznik i mówił coś do niej. Słuchała go, uśmiechała się, śmiała się,

132