Strona:Zweig - Amok.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kołysać w miękkiem, ciepłem, wiosennem powietrzu. Ale już było za późno, dorożka zatrzymała się przed placem wyścigowym. Głuchy szum i brzmienie tysiąca odgłosów powitało mnie. Z za wysokich stopni trybun szedł huk, jak od morza, a nie widząc poruszających się tłumów, które wydawały ten zduszony szum, przypomniałem sobie Ostendę, kiedy się z niżej położonego miasta wychodzi małemi, bocznemi uliczkami na plażę i czuje się wiatr, słony i ostry, i słyszy głuchy huk, zanim wzrok rozleje się na tę szeroką, szarą, pieniącą się płaszczyznę z grzmiącemi falami. Właśnie musiał się odbywać wyścig, ale pomiędzy mną a murawą, po której teraz galopowały konie, stała barwna, hucząca chmura, szarpana jakby wewnętrzną burzą to w jedną, to w drugą stronę: nieprzejrzana ilość widzów i graczy. Nie mogłem widzieć toru, czułem jednak, że start już się musiał odbyć, grupa jeźdźców musiała się już rozwinąć i kilku wspólnie dobijało się o pierwszeństwo, bo już zrywały się wzburzone głosy i wołania z tłumu tych ludzi, którzy przeżywali ten dla mnie niewidoczny bieg. Po kierunku ich głów odczuwałem zakręt, do którego konie i jeźdźcy musieli przybyć teraz na podłużnym owalu murawy, bo coraz jednoliciej, coraz bardziej skupiając się cisnął się ów tłum chaotyczny i podniecony, jakby jedna szyja ludzka w stronę niewidocznego celu. I z tej jednej wytężonej szyji ryczał i grzmiał tysiącznemi głosami coraz wyżej podchodzący przypływ. I przypływ ów podnosił się i wzbierał, już wypełniał cały plac aż po obojętnie niebieskie niebo. Przypatrywałem się kilku twarzom. Były wykrzywione jakby

126