Strona:Zweig - Amok.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przypomniałem sobie dopiero, że dziś było „derby”, dzień wyścigowy najbardziej „fashionable”, gdzie cały high - life wiedeński dawał sobie rendez-vous. To dziwne, myślałem sobie, wsiadając do dorożki, jakżeby to było możliwe przed kilkoma laty, żebym zapomniał o takim dniu! I znowu, jak chory, który przy poruszeniu czuje swoją ranę, uczułem przez to zapomnienie, jak stężała już obojętność, w którą popadłem.

Kiedy wjechaliśmy w główną aleję Prateru, była już dosyć pusta: wyścigi już się musiały dawno rozpocząć, bo brak już było wspaniałych pojazdów, tylko jeszcze kilka dorożek spieszyło się z trzaskiem podków końskich, by naprawić opóźnienie. Woźnica obrócił się na koźle i zapytał, czy ma jechać prędzej, ale powiedziałem mu, żeby dał koniom iść wolno, bo mi nic nie zależało na tem, czy przyjadę na czas. Za dużo wyścigów już widziałem i za dużo ludzi na wyścigach, ażeby mi miało zależeć na tem, czy się spóźnię, czy nie. Wolałem się miękko kołysać w powozie i wchłaniać w siebie słodkie, niebieskie, szumiące powietrze, jak na pokładzie okrętu i patrzeć spokojnie na piękne, szeroko rozkrzewione drzewa kasztanowe, które czasem podawały ciepłemu wiatrowi kilka płatków swego kwiecia do zabawy, a on je lekko podnosił i obracał niemi w powietrzu, zanim pozwolił im upaść w aleję. Miło było dawać się tak kołysać, i z zamkniętemi oczyma przeczuwać wiosnę, bez natężenia odczuwać siebie, jakby niosły mnie skrzydła; właściwie było mi żal, kiedy się dorożka zatrzymała u wjazdu do Freudenau. Najchętniej byłbym wrócił i dawał się dalej

125