Strona:Zofja Rogoszówna - Pisklęta.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
60

Jędruś czuje już słodki smak mleka w buzi i tak mu się dziwnie robi jasno i radośnie, że, uzbrojony w łyżkę drewnianą, przypada do mamy, obejmuje ją rączkami za nogę poniżej kolana, i całując ją tkliwie w spodnicę, powtarza:
— Moja mama! — Moja mama!
A na to mama:
— Twoja, Jędruś, twoja, ale widzi mi się, że dzisiaj Jędrusiowi nie da obiadu.
Jędruś puszcza maminą nogę, radośne jego uniesienie pierzcha... Nie dowierzając własnym uszom, zadziera w górę głowinę i wlepia w mamę zaniepokojone oczy:
— Dia, dia — mówi, kiwając główką.
— A nie da, Jędruś! Nie da! — śmieje się mama, wysypując krupy z garnka na miskę.
Tego już za wiele. Jędruś głodny, czeka od rana na „papu“, a teraz mu nie dają! Jędruś odwraca się od mamy, kąciki ustek jego opadają na dół i choć mama woła za nim, Jędruś chwyta się rączkami ścian i, rzewnie płacząc, wybiega na dwór.
— Wróć się, Jędruś! Już ci mama dają — woła Jagna, której teraz zrobiło się przykro, że żart jej Jędruś wziął tak bardzo do serca.
Ale że Jędruś nie wraca, Jagna rada nie rada bierze miskę ze stołu i idzie go szukać. Znajduje go aż pod gruszą w sadzie, zanoszącego się od płaczu. Jakże? Obiecywali mu, obiecywali, a kiedy miska była już na stole i Jędruś nawet łyżkę trzymał w garści, powiedzieli, że nie dadzą... Jędruś tak się na mamę obraził, że nie dał sobie obetrzeć